Mędrkowanie o aborcji

2016-10-04 10:02

 

W Polsce sprawa aborcji generowana jest przez czterowymiarową przestrzeń: teologii, medycyny, polityki i filozofii społecznej. Nie jestem (nie mam papierów) ani teologiem, ani medykiem, ani politologiem, ani filozofem społecznym. Dlatego moje uwagi poniższe są mędrkowaniem. Mam do niego prawo z tego tytułu, że jestem obywatelem RP zanurzonym w tę czterowymiarową przestrzeń i bez własnej woli taplam się w owym błocku.

No, to do roboty.

W moim przekonaniu – popartym lekturą Genesis (przesłanie, nie podręcznik) – pełnia człowieczeństwa to On i Ona zespoleni duchowo, społecznie i cieleśnie. Nie odrębnie On, nie odrębnie Ona. Prokreacja – jako przejaw życia obok Metabolizmu i Biopolityki – to zadanie dla Rodziny (On i Ona zespoleni duchowo, społecznie i cieleśnie). To daje potomstwu Dom, czyli miejsce, gdzie gromadzi się dorobek życiowy i ćwiczy się elementarne umiejętności społeczne. Jeśli ktoś przez prokreację rozumie swobodne kopulowanie, inspirowane „wola bożą” (zwaną przez satyryków chucią), a potem ciążę i poród) – ten nie nadaje się ani na Matkę, ani na Ojca, a o Rodzinie ma pojęcie równie blade, jak ekonomiści plotący o Gospodarstwie Domowym.

Jestem zdumiony, z każdym dniem coraz bardziej, od kilkudziesięciu lat, że Rodzina, będąca „podstawową komórką społeczną” niezależnie od ideologii i ustroju – jest w praktyce pomijana w praktyce państwowej (ustawy, rozporządzenia, budżety). W to miejsce wstawia się „obywatela”, w dodatku limitując to pojęcie dolną granicą wiekową, wyższą w Polsce niż prawo do kopulowania czy obowiązek pełnego odpowiadania przed prawem, różnie mającą się do biernego i czynnego prawa wyborczego.

W imię „postępu”, a w rzeczywistości na skutek rozluźnienia obyczajów (bo „postępem” zwie się teraz wszelkie rozluźnienie), w Polsce kopulacja pozarodzinna jest oczywistą oczywistością, osobliwą pozycją na liście „praw człowieka”. To jest patologia. Kopulacja to nie jest ani „drugie śniadanie”, ani drink, ani żadna inna machinalna czynność. Co prawda, jedynie Człowiek (gatunek) jest w permanentnej rui, w odróżnieniu od wszelkich innych form życia, ale zdaje się, że rozumiemy to jako nadzwyczajny przyrodniczy przywilej, rodzaj dyscypliny rozrywkowo-sportowej, z której możemy sobie czerpać do woli, skoro nadarzają się okazje. O tym, że kopulowanie to odpowiedzialność za jego skutki – nikt już nikogo nie uczy. Więcej, zachęca się do dawania upustu „woli bożej”, wynajdując rozmaite „postępowe” sposoby uniknięcia odpowiedzialności za zabawowe użycie przywileju.

Z punktu widzenia Natury kobieta jest „inkubatorem” potomstwa, niezależnie od tego, jak obrzydliwie to brzmi dla kogoś, dla kogo „rozluźnienie wszystkiego” jest postępem. Z punktu widzenia „ontologiczno-medycznego” od chwili zapłodnienia mamy do czynienia z „bytem” genetycznie nie tożsamym ani z wiązką genów ojca, ani z wiązką genów matki. Więcej: w 99% organizm matki reaguje na ten nowy „byt” w sposób „immunologiczny”, niczym wczoraj złapany mustang, starający się zrzucić siodło i jeźdźca. Dopiero po jakimś czasie stosunki między Matką i „bytem” normalizują się, organizm Matki pokornie godzi się na rolę „inkubatora”.

Gdyby „byt” został zapłodniony w łonie Rodziny (podstawowej komórki społecznej, On i Ona zespoleni duchowo, społecznie i cieleśnie) – ciąża nie byłaby większym problemem. Znakomita większość problemów związanych z ciążą – to problemy związane z zapłodnieniem poza-rodzinnym. Bo oni dwoje (a czasem więcej niż dwoje) rozochocili się okazją i dali upust woli bożej, albo upust chuci dała jedna ze stron i zgwałciła tę drugą. Nie, drogie panie, nie tylko wy jesteście gwałcone, nierzadko też „robicie sobie” dziecko kosztem nieświadomych tego Panów. Wtedy jakoś nikt nie gardłuje za prawami Ojca. Przyłoży mu się co najwyżej alimenty, niech się kłopocze.

W sytuacji, kiedy nie istnieje „rozluźnienie wszystkiego” – gwałt jest sprawą niezwykle rzadką i zdarza się co najwyżej w rodzinie albo za przyzwoleniem rodziny. Niemal nie zdarza się między „obcymi”. Takie działanie jest zarówno grzechem, jak też przestępstwem. Nie umiem wskazać dobrego sposobu karania za gwałt, zwłaszcza skutkujący zapłodnieniem. Na pewno powinny być to między innymi dożywotne świadczenia materialne dla osoby zgwałconej-oszukanej, niezależnie od tego, czy ciąża została donoszona i urodziło się potomstwo. Świadczenia – tak myślę – na początku wysokie, ale „wygaszane”, np. o 1% rocznie. Nawet jeśli potomstwo jest dorosłe w sensie obywatelskim. Uwaga: mówię też o świadczeniach na rzecz Ojca wrobionego w ojcostwo, choć może pomniejszone o koszty utrzymania potomstwa.

Są do rozpatrzenia trzy przypadki nadzwyczajne:

1.       Pierwszy przypadek – to eugenika. Wiadomo (zaraz dojdziemy, skąd wiadomo), że „byt” noszony w „inkubatorze” jest poważnie uszkodzony na zdrowiu. „Byt” poczęty w Rodzinie lub w trybie „rozluźnienia wszystkiego”. W moim przekonaniu społeczność mająca się za cywilizowaną powinna wziąć na siebie ten ciężar (bo jest to ciężar i materialny, i moralny), i nie ma co więcej strzępić języka. Aby rozpoznać, czy mamy do czynienia z ciężarem, służą badania prenatalne. Niektóre niewinne, jak tomografia, ale są też inwazyjne. Rozmaite techniczne wynalazki pozwalające obcować z „bytem”, zanim się urodzi – powinny służyć medycynie, a nie decyzji mającej wymiar wyroku. Tu trzeba jasno powiedzieć: ani Matka nie jest własnością męża, kapłana czy społeczeństwa, tym bardziej Państwa, ani „byt” nie jest własnością Matki. W grę wchodzi wyłącznie wcześniejsze, zanim się urodzi, przygotowanie wszystkich do rozłożenia „ciężaru” po narodzinach;

2.       Drugi przypadek – to niezamierzona bezpłodność. Rodzina pozbawiona możliwości prokreacji czuje się upośledzona. Jeśli sumienie – zespolone rodzinnie – pozwala na to, wtedy Społeczeństwo i Państwo powinno wszelkimi niegrzesznymi sposobami wesprzeć możliwość „prokreacji wspomaganej”, adopcyjnej albo „technicznej”. Ludzkość wynajduje miliony sposobów na zaspokojenie rozmaitych, nie zawsze zbożnych ludzkich potrzeb, spełnienie się prokreacyjne jest potrzebą jedną z najważniejszych, pomoc w jej zaspokojeniu jest humanitarnym obowiązkiem Społeczeństwa i Państwa. Chyba że pojawi się prawny obowiązek „badań przedmałżeńskich”, co nie jest takie głupie, choć brzmi jak idiotyzm;

3.       Trzeci przypadek – to zdrada, czyli chuć pozamałżeńska. Na pewno nie jest miłe i budujące, zarówno dla „sprawcy”, jak też dla jego Małżonka, jeśli pojawia się „byt” gdzieś „na boku”. Oczywiście, jest to konsekwencja kultury „rozluźnienia wszystkiego”. W swej najgłębszej istocie jest to „gwałt zapośredniczony” na Małżonku. I tak powinien być traktowany przez prawo. Małżonek (również ten nie sformalizowany), który poszukuje „odmiany”, daje o sobie świadectwo krańcowej nieodpowiedzialności, braku szacunku do „drugiej połowy”. Ma do tego prawo, tak samo jak ma prawo do trucia się alkoholem, narkotykami, tytoniem, Coca-Colą: pełna odpowiedzialność za skutki ciąży na nim;

Obrońcy „prawa człowieka” do decydowania o losie ciąży stawiają na szalę tak poważne argumenty jak: owoc gwałtu, uszkodzenia wykryte prenatalnie, zagrożenia dla zdrowia i życia Matki, niewydolność ekonomiczna Matki-Rodziny. Na przeciwnej szali jest nieodwracalność owocu spełnienia się „woli bożej”. Teolog przestrzegałby przed ingerencją w „nieodwracalne”, przed przeciwstawianiem się Opatrzności. Ja zaś, samozwańczy filozof dnia codziennego, powiadam: nieskrępowane niczym prawo do antykoncepcji i aborcji sprzyja poróbstwu. Jeśli w kimś zalęga się myślenie „używaj sobie do upada, medycyna i technika stoją murem za tobą” – to może wzorem Kaliguli urządzić kilka „uspołecznionych” burdeli, do których wstęp ma każdy, kto zrzeka się roszczeń do Społeczeństwa i Państwa oraz przypadkowego „współ-rodzica”?

Jestem za pozbawianiem prawa do wykonywania zawodu (w strukturach utrzymywanych z podatków) każdego lekarza, który przywołuje klauzulę sumienia. Nie po to Społeczeństwo i Państwo szkoli medyków, by potem używali swoich umiejętności wybiórczo. Sumienie to rzecz pojemna i w rozmaitych innych sprawach brakuje nam tylko, by przywoływali je inżynierowie, urzędnicy, nauczyciele, naukowcy, bankowcy, ubezpieczyciele, handlowcy, mediaści. Masz sumienie – dawaj mu upust prywatnie. Koniec, kropka.

Ale jestem też przeciw żądaniu od lekarzy, inżynierów, nauczycieli, urzędników, bankowców, ubezpieczycieli, handlowców, mediastów – by spełniali wszelkie zachcianki „konsumenta”. Ma szanowny „konsument „kaprys” – niech sobie go zaspokaja na własną rękę, a nie kosztem Społeczeństwa i Państwa.

Na wszelki wypadek dodam, że nie jestem kryształowy, można powiedzieć, że moja kryształowość jest mocno porysowana. Tu przedstawiam moje mędrkowanie.

Ostatecznie: jeśli już Państwo ma ochotę zajmować się sprawami tu omawianymi – to raczej powinno rozbudować obszar pomocy edukacyjnej, socjalnej, medycznej, a nie bawić się w zarządcę ludzkiej obyczajowości.