Mechanizm geszefciarski

2015-10-03 18:56

 

Nawet człowiek zupełnie niezorientowany w tym, jak się robi biznesy, czuje w trzewiach, że jeśli jakiś przedsiębiorca ma przed sobą problem nie do końca biznesowy – powinien udać się do instytucji zawieszonej między biznesem a urzędami, organami, służbami.

Takimi podmiotami są np. agencje rządowe albo izby gospodarcze. Podam przykład.

Kiedy pracowałem w firmie zajmującej się komercyjnie ułatwianiem działań różnym biznesom – z rozmów prowadzonych wśród załogantów doszło do moich uszu, że „moja” firma przejęła od rządowej agencji organizację misji w Kijowie. Po prostu: agencja rządowa zrezygnowała z organizacji misji gospodarczej, z obawy przed niepokojami ukraińskimi (to było w sierpniu lub we wrześniu 2014). Jako, że w misji miały brać udział podmioty, którym wcześniej „moja firma” pomogła uzyskać dotacje unijne (Wedel, Wawel, Krakowski Kredens, itd., itp.) – „mój” prezes wpadł na pomysł, by agencję rządową zastąpić, tak po prostu. Moje doświadczenie jest takie, że – było nie było – niewielka firma komercyjna nie zastąpi agencji rządowej, szczególnie kiedy ta agencja „wygrała” prawo organizowania misji gospodarczych w przetargu Ministerstwa Gospodarki. Inaczej: „moja” firma nie miała właściwie prawa podjąć się zastąpienia agencji rządowej, a nie daj boże jakaś „wpadka” – to zjedzonoby ją na drugie śniadanie i „mój” prezes musiałby przez kilka lat tłumaczyć się ze swoich dobrych chęci. Zatem pomyślałem, że trzeba „mojej firmie” znaleźć sojusznika-patrona. Udałem się do właściwej izby bilateralnej (Polsko-Ukraińskiej) i – pomijając szczegóły – po dwóch tygodniach doprowadziliśmy do tego, że tytularnym organizatorem misji została izba, a „moja” firma „zaledwie” wykonawcą.

To jest właśnie przykład spraw, z którymi przybywają do izby najrozmaitsi przedsiębiorcy, będący członkami izby lub nie.

Doprawdy, wielka jest magia słowa „izba gospodarcza”. Większość ludzi – i to wcale nie szarych – sądzi, że jest to podmiot „nierynkowy”, jest szczególnie uprzywilejowany, niektórzy nawet myślą, że jest to organizacja państwowa.

Otóż nie: ustawa o izbach gospodarczych ustawia je w roli swoistych „stowarzyszeń gospodarczych”. W pierwszych artykułach ustawy czytamy:

Art. 1. Przedsiębiorcy mogą zrzeszać się w izby gospodarcze działające na podstawie niniejszej ustawy i statutów;

Art. 2. Izba gospodarcza jest organizacją samorządu gospodarczego, reprezentującą interesy gospodarcze zrzeszonych w niej przedsiębiorców, w szczególności wobec organów władzy publicznej;

Ale nie zapędzajmy się w deprecjonowaniu tej formy prawnej, bo intuicja „ludowa” skupia się na prawidłowym aspekcie funkcjonowania izb gospodarczych: zarówno ministerstwa, urzędy, organy i inne komórki Państwa, jak też większość członków izb gospodarczych traktują izby gospodarcze jako placówki para-państwowe (czasem nawet „zlecając” im rozmaite zadania państwowe), a skuteczność lobbingowa takiej izby zależy od tego, co i jak zechce i potrafi czynić kierownictwo izby.

Andrzej Arendarski, nota bene przez jakiś czas prezes Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej – będący od wielu lat szefem Krajowej Izby Gospodarczej – od lat jest ważną postacią polityczną, że wspomnę choćby o jego próbie szefowania jednej z partii politycznych czy ministerialnej funkcji w rządzie Hanny Suchockiej.

Rysunek poniżej przedstawia jeden z wielu schematów, które – z ostrożności procesowej użyję eufemizmu „prawie na pewno” – funkcjonują w Polsko-Ukraińskiej Izbie Gospodarczej. Oczywiście, jej prezes powie „nieprawda” i uzna dyskusję za zakończoną, ale namawiam Czytelnika, by użył własnej wyobraźni.

Spróbujmy przeanalizować schemat, którego początkiem jest „sprawa interesanta”, kiedy ten zdecydował się ją powierzyć albo podzielić z izbą.

Interesant oczekuje – jeśli nie zostanie „spławiony” od progu – że izba zgodnie z przedstawiona wyżej intuicją użyje swojej „magii” do tego, żeby prezentowane przez niego przedsięwzięcie zostało odciążone od „zwykłego” ryzyka. W Polsce jest ono niemałe.

Firma reasekuracyjna, ubezpieczyciel należności, podaje od kilku lat do wiadomości opracowane przez siebie statystyki upadłości. Oto fragment opracowania”

W 2014 roku polskie sądy ogłosiły upadłość 823 podmiotów, czyli o 7 proc. mniej niż w roku 2013. Dla przypomnienia w 2013 roku polskie sądy ogłosiły upadłość 883 podmiotów, czyli jedynie o 1 proc. więcej niż w roku 2012.

Poprawa sytuacji producentów, to w dużej mierze efekt lepszej kondycji branży budowlanej. Produkcja zanotowała w 2014 r. 14 proc. spadek liczby upadłości, a budowlanka aż 21 proc. Zachowania płatnicze w sektorze produkcji stopniowo się poprawiają i można mieć nadzieję, że pozytywne trendy w zakresie upadłości utrzymają się również w roku 2015.

Dzięki dobrym wynikom polskiej gospodarki i rosnącemu popytowi wewnętrznemu, handel nieco poprawił swoje notowania i liczba bankructw uległa tutaj zmniejszeniu o 6 proc.

Najwyższy wzrost upadłości zanotowano w 2014 r. w sektorze transportowym. Branża została dotknięta większą o 32 proc. liczbą bankructw w porównaniu do 2013 r. Jest to efektem małej dynamiki wzrostu eksportu.

Od 1997 r. – od kiedy Coface rozpoczął monitorowanie liczby firm upadających, największą liczbę bankructw odnotowano w roku 2002. Firm, które upadły było wtedy aż 1863. Od tego czasu trwał trend spadkowy, by w 2008 r. zatrzymać się na liczbie 411 bankructw.

W I kwartale 2015 r. sądy wydały postanowienia o upadłości 184 polskich przedsiębiorstw, gdzie w ubiegłym roku liczba ta sięgała 178 firm (jest to wzrost bankructw na poziomie 3 proc.).

Artykuł opublikowany w tej sprawie – TUTAJ, warto też zajrzeć TUTAJ. Czytelnika uprzedzam: upadłość przeprowadzana przez sąd to procedura kosztowna, większość firm nie poddaje się jej, tylko po prostu bankrutuje w sensie dosłownym, pozaformalnym: byliśmy i nas nie ma.

 

*             *             *

Zatem – wracając do schematu funkcjonowania izby – każdy przezorny, a także każdy szukający sposobu przełamania swojej bezsiły wobec biurokracji i służb (np. granicznych) – szuka szansy na przeżycie albo na sukces. Izba jest jednym z adresów, pod który tacy przezorni się udają. Szacuję, że takich interesantów izba ma 2-3 dziennie.

Z powodów, które podaję w innych rozważaniach tego opracowania, sprawy interesantów są poddawane w izbie weryfikacji wedle kryterium „szansy izby na uzysk komercyjny”, co nieco przekrzywia zarówno statut, jak też ustawę o izbach gospodarczych. Miałem zresztą kilkakrotnie rozmowę z prezesem, w której podkreślałem, że samo „prawo prowadzenia działalności gospodarczej” nie oznacza, że to powinno być oczkiem w głowie izby, bo nie może ona wszystkich sił rzucać na swoje biznesy, kiedy jej rolą w ustroju gospodarczym jest wspierać „ruch przedsiębiorców”. Grochem o ścianę.

W wyniku swoistego, niepisanego „konkursu interesantów” – ich sprawy sa kwalifikowane na trzy „kupki”:

1.       Jeśli widać, że człowiek podejmuje się fajnego, potencjalnie dochodowego biznesu, z którego przy wykorzystaniu możliwości izby (w tym osobistych „przełożeń” prezesa na urzędy) da się ugryźć jakiś niekulawy owoc – sprawa jest kierowana do „podwykonawcy”, czyli jakiegoś podmiotu kontrolowanego przez prezesa. Tam jest traktowana poważnie i prawie na pewno przynosi korzyść, za co interesant jest wdzięczny lub nie, zależnie od tego, kto z tej korzyści najwięcej ma;

2.       Jeśli widać, że sprawa przyniesiona przez interesanta jest komercyjnie atrakcyjna, ale „niewielka rozmiarami” – jest przyjmowana przez izbę, a konkretnie przez specjalnego „porucznika”, nazwijmy go „serwilistą”: to jest konkretny z imienia i nazwiska człowiek, oczywiście jak wszyscy będący na „samozatrudnieniu”, co tu pomaga działać: nasz porucznik sprawę załatwia za umówioną cenę, a jej rozlicznie „prawie na pewno” oznacza podział korzyści tak jak na schemacie, słowem: geszeft;

3.       Jeśli zaś okazuje się, że sprawa jest statutowo właściwa dla izby, ale niezbyt komercyjna – to odsyłana jest do trybów mielących. To oznacza, że „ktoś w izbie” ma ten temat powierzony do pilotowania, ale prezes nie kalkuluje w tej sprawie żadnej korzyści. W takiej sytuacji dobrze jest, jeśli taka miałka finansowo sprawa jest przynajmniej „dobra wizerunkowo”. Wtedy ma szanse na to, że „tryb mielący” wyda owoc satysfakcjonujący przynajmniej izbę;

Warto tu zaznaczyć, że „przynosiciele spraw”, którzy są gotowi dzielić się korzyściami i mają ogólnie zmysł „działania kolektywnego” (niech Czytelnik domyśli się, co mam na myśli) – często są przyciągani przez prezesa do pełnienia jakichś iluzorycznych lub realnych funkcji w izbie. Dysponuje ona licznymi funkcjami tytularnymi, które mają tę zaletę, że „nadymają” wizerunek izby, choć – gdyby wszystkie obsadzić członkami izby – nie starczyłoby członków. Jednym słowem, Jest to mikro-gwiazdozbiór (od słowa „mikrogwiazdeczka”), dający różnym osobom możliwość noszenia wizytówki, ale żadnego wpływu na procesy decyzyjne. Można to porównać do „legitymacji stałego przynosiciela spraw”.

Wspomniana wyżej sprawa misji gospodarczej w Kijowie – poprzez którą pojawiłem się „w obrocie kadrowym” izby – uzyskała kwalifikację między „trybem mielącym” a „geszeftem”. „Moja” firma, którą „pospinałem” z izbą, miała z tego dość mierną korzyść finansową i dobrze zapisała się u tych podmiotów, które wspierała. Izba natomiast, choć nie zarobiła na tym niemal nic – miała okazję obronić przedsięwzięcie przez agencją rządową, która wcześniej zrezygnowała, ale teraz pozazdrościła i zaczęła „bruździć”. No, i zapisała sobie osiągnięcie statutowe.