Magdopodobni?

2017-06-27 06:59

 

Wczoraj pożegnaliśmy Magdę, dziennikarkę Trybuny, wcześniej innych pism, społeczniczkę, koleżankę "z tej strony nurtu". Każdy ją pożegnał jak umiał. Jedni wysłuchali dobrej, naprawdę dobrej „laudacji” mistrza ceremonii, pośród cmentarza. Doceniam obecność trójki znanych dziennikarzy mających dobre pióro i wysoki profesjonalizm. Doceniam obecność kilkanaściorga przedstawicielek i przedstawicieli małych, za to dzielnych formacji społecznych i politycznych: feministycznych, lokatorskich, partyjnych, związkowych. Inni – nie dotarłszy – zapewne rozpamiętywali to, co o Magdzie należy rozpatrywać, zwłaszcza przy sączącej się nastrojowej muzyce. Trochę mnie zaskoczyła nieobecność niektórych aktywistów lewicy, którzy Magdzie powinni byli – tak myślę – powiedzieć „dziękuję” akurat wczoraj. Widocznie inne sprawy okazały się ważniejsze.

Nie wiem czemu – a właściwie wiem, tylko nie powiem – chodzi mi po głowie nieładne sformułowanie „wyzdychamy – każdy pod swoim płotem”. Nie umiemy wspólnie ani dobrze zdefiniować naszego położenia, ani nazwać się słowem właściwym, ani działać skutecznie, a już na pewno nie umiemy się między sobą komunikować. Mówię o wielkim i szlachetnym trudzie, który podejmujemy – o paradoksie – niemal w pojedynkę, małymi grupkami, nie ufając sobie w działaniu, niedowierzając sobie ideowo i politycznie, nie starając się znaleźć w sobie wzajemnie tego co łączy.

Uprawiamy zgubny prozelityzm ideowy i „ugrupowaniowy”. Po co to komu? Chyba po to, by jakiś aktywista „przekonwertowany” z jednej grupki do drugiej mógł wylać swoje frustracje i żółć…?

Ja jestem z tych, którzy mówią: jedną ręką należy bronić ludzi marginalizowanych i krzywdzonych przez system-ustrój, ale drugą ręką należy robić wszystko, by „nie było nawrotów”, by ktoś raz obroniony – stawał na nogi i wspierał kolejnych. I nie myślę tu o komitetach wyborczych, chyba że po dobrze wykonanej robocie... Magda należała do tych, którzy – sami otrzymując niewiele – dawali innym ile się zdoła.

Ale nie szczuję, nie napuszczam nikogo na tych, którym wystarcza ten pierwszy etap: interwencyjna obrona, "do następnego razu". Mam zresztą pragnienie, by mnie samego nie uważano z tego powodu za „podejrzanego”, bo inaczej postępuję. Życzę sobie, by moje „prowadzenie się” pośród meandrów i porohów aktywności społecznikowskiej – nie było przedmiotem „analiz za plecami”. Nie muszę mieć racji, by mieć prawo do własnego zdania i własnej postawy.

Źle zrobimy, jeśli śmierć Magdy „odfajkujemy” słowem „oj, jaka szkoda” i oplujemy paru „winowajców”. Nie trzeba Magdzie budować cokołu, by docenić to co ją „rysowało”: konsekwentne, dobrze rozumiane poświęcenie dla innych, bez stanowczego domagania się nagrody dla siebie (w każdym razie nie stawiała takiego warunku), a jednocześnie unikanie awantur, pyskówek i bojkotów. Choć była cięta w słowie i kąśliwa w sporach - dawała się mówić: zróbmy coś, a potem się rozliczymy. Może nie miała racji. Ale tak czyniła, koniec-kropka.

Dlatego swoje postępowanie kieruję w podobnym kierunku: to nic, że trochę się wzajemnie potykamy o swoje niedoskonałości, ważne, że chcemy tego samego. To nic, że niektórzy z nas pobrzmiewają nieco ochryple i niejednoznacznie, załóżmy, że chcą dobrze. I szukajmy jedności tam gdzie ona jest, a nie tam, gdzie są urny, publicity, łże-synekury. Zróbmy coś, a potem pozycjonujmy się politycznie. Bądźmy choć trochę „magdopodobni”.

Magdzie już nijak nie pomożemy, choć – kiedy żyła – zaniedbaliśmy kilka okazji po temu, tak jak zaniedbujemy w wielu innych przypadkach wobec siebie. Ale Magda może dla nas być inspiracją: można nieść pomoc, choć „po frajersku” jest się oszukiwanym przez system-ustrój, a może nawet przez współ-niedolników. Więc nie zamykajmy wieka. Mistrz ceremonii ładnie dziś zacytował: w nasze rozmowy o przyszłości wtrąca się niepotrzebnie śmierć, psując wszystko swoim słowem nie na temat…