Łapie kozak tatarzyna…

2017-01-10 11:39

 

Noszę w sobie – czasem z dumą, czasem na swoją zgubę – ducha przekory. Dlatego dość wcześnie urwałem się z owczego stada i przy każdej próbie zagonienia mnie do kierdla, bym „krakał jak i one” staram się zastanowić: a co bym pomyślał, gdyby…

W ten sposób znielubiłem państwo amerykańskie, o nazwie USA. Kraj to jest niewątpliwie piękny swoją różnorodnością, ludzie w nim nadzwyczaj dobrzy, ale irytuje mnie, kiedy słyszę, że państwo zarządzające tym Krajem i Ludnością – broni ich wysyłając wojska daleko za oba oceany, podkładając miny pod drzwi tych, których wytypowało jako „enemy” i potem wywołuje eksplozje, obserwując wszystko z lotu kosmicznego ptaka. W dodatku prowadzi ustawiczne nasłuchy oraz rejestry ludzi na całym świecie. Z podziałem na kategorie „lubią nas” (ok., niech lubią) oraz „nie lubią nas” (ok., wycelować w ich stronę lufy).

Od wielu tygodni przygotowuję list do blogera o ksywce „geozak”, który mieszka w Illinois i zawsze zżyma się, kiedy obsobaczam USA. On tam mieszka od dawna i sobie to chwali. To jest człowiek poważny i chcę go w liście równie poważnie potraktować. Ale pisze już kilkunastą wersję mojej korespondencji – i zawsze czuję niedosyt, oraz obawę, że zamiast mu coś objaśnić – rozdrażnię.

Mój sposób patrzenia  na USA (państwo) jest następujący:

1.       Z jednej strony wiarołomstwo („wypowiedzenie” wobec brytyjskiej metropolii), zdrada (umowy z autochtonami), ludobójstwo Indian, zbrodnie na „importowany” Murzynach, bomby atomowe, drony jako narzędzie terroru, drenaż całego świata, reżyserowane zamachy stanu, wojny totalne z podtekstem rabunkowym, inwigilacja całego świata, opresja wewnątrz kraju (wystarczy raz podpaść, jest się w szponach służb), soldateska, maccartyzm, konszachty z nazistami owocujące do dziś, niskiej klasy szyderstwo z Dakotów w Rushmore, pogarda dla spraw ekologicznych, nieustająca – ale i niepokojąca – ekspansja;

2.       Z drugiej strony Konstytucja i Deklaracja Praw, rozmaite wolności, nawet jeśli jest to swoboda noszenia broni palnej;

Dziś są takie czasy, że nie da się o Ameryce powiedzieć, iż jest to „kraj zamorski”: wojsko, w którym służyłem, jest dziś ogniwem amerykańskiego NATO, budżety, które zasilam, są dziś pod kontrolą amerykańskiego Banku Światowego, sterowanie gospodarką narodową, w którą swoje wkładam, odbywa się pod nadzorem amerykańskiego Międzynarodowego Funduszu Monetarnego, w miejsce „okupacyjnych” wojsk radzieckich spod znaku sierpa, młota i gwiazdy (te opuściły Polskę ćwierćwiecze temu) – wjechały „sojusznicze”  szwadrony spod znaku „Stars and Stripes”, a do kilkuset baz zaczepno-inwigilacyjnych  rozsianych przez USA po całym świecie – dołącza lotnisko w Słupsku i „echelon” w pobliżu Braniewa, nie mówiąc o wstyd przynoszącej torturowni. Polskie wojsko wspiera zbrodnicze – udowodniono – akcje zbrojne USA w Iraku czy Afganistanie, kto wie zresztą, gdzie jeszcze. Dyplomata amerykański w Polsce bezkarnie sms-em opieprza wysoko postawionego oficjela polskiego, Prezydent RP wraz ze specjalnie zgonionymi w stadko liderami państw Europy Środkowej” czeka usłużnie jak palant na Prezydenta Obamę, który mija na pełnym gazie zdumionych prezydentów i premierów, bo najpierw musi „umyć ręce” w strzeżonym hotelu (na ten czas eksterytorialnym), jakby nie mógł w Pałacu Namiestnikowskim. Minister Spraw Zagranicznych polskiego Rządu – wybrawszy się do Kijowa (w czasie Majdanu) w delegacji europejskiego Trójkąta Weimarskiego – reprezentuje tam najwyraźniej interesy USA, wbrew interesom Europy, nie mówiąc o Polsce. Nad Polską krążą bez chwili przerwy amerykańskie „szpiegowce”, a polscy dowódcy i politycy „z certyfikatem dopuszczenia” całym tabunem idą w ślady płk. Kuklińskiego, przekazując do „centrali” sekretne informacje bez żadnego zastanowienia.

USA to nie jest państwo zamorskie: nawet „radzieccy” nie ośmielali się „bez okazji” albo „przy okazji” wprowadzać do centrum wielkiego miasta (jak w Łodzi) swoich jednostek, dla „zaprzyjaźniania się” z ludnością. I niech nikt nie mówi, żeśmy wtedy tak nienawidzili „ruskich”, że obawiano się „wystąpień”.

Teraz o tym kozaku i tatarzynie będzie.

Jest jasne, że USA – największy rozrabiaka i bezecnik w Historii – ustawia się poprzez rozmaite nano-ruchy jak najbliżej okien rosyjskich, by zaglądać Moskalom, dniem i nocą, w garnki, do szuflad, do szafy i pod łóżko. I jak tylko „przyłapie” Ruska na czymś podejrzanym – to podniesie larum. Podejrzane okaże się starą chustką do nosa – nic się nie stało, choć w pamięci „świata” zostanie, że „coś tam się u ruskich podejrzanego działo”.

Tak się broni amerykańskich interesów i tak się zasiewa demokracje po całym świecie, jeśli ktoś jeszcze nie wiedział…

Metoda wypróbowana przez USA choćby w Iraku, gdzie „miało być, a nie było”, albo w Libii, albo w przypadku ISIS, gdzie USA samo podrzuciło „dowody rzeczowe”, podrzuciło też „sprawców”. I Polska nie dość, że bierze w tym udział, to jeszcze podstawia tyłek, bo kiedy się Rusek wkurzy na „podglądacza” (każdemu mogą puścić nerwy) – to nie będzie kupował biletu za morze, tylko walnie „z bejsbola” tam gdzie ma blisko. Przewieźliśmy się już na Ukrainie, i jak zwykle niczego się nie nauczyliśmy.

Nasz bilans ekonomiczny z UE z okresu Transformacji jest – mówiąc oględnie – nieciekawy, choć optymiści twierdzą, że dołączyliśmy do elitarnego grona OECD.

Nasz bilans budżetowy i wizerunkowy „przerzucenia się” z roli podopiecznych Moskwy do roli przybocznych Waszyngtonu – z każdym dniem coraz bardziej ciąży.

Trzeba liczyć na to, że Władimir Władimirowicz, było-nie-było judoka – nie da się sprowokować. Czy ktoś pamięta, jaki szum na cały świat wywołał Kennedy, gdy wywiadowcze fotki znad Kuby dały jasność, że tam się instaluje coś potencjalnie groźnego? Czy ktoś potrafi obliczyć odległość między Słupskiem czy Braniewem a Rosją (już nawet pomijam Obwód Kaliningradzki)? Czy ktoś jeszcze nie rozumie, że amerykański desant rządowy i dyplomatyczny na Ukrainie stwarzał bezpośrednie zagrożenie dla Rosji, zarówno ekonomiczne jak też militarne? Czy ktoś rozumie, że siła bojowa jednego „samolotu” kierowanego operacyjnie z pieczary pod Białym Domem, przy wsparciu sieci satelitarnej – równoważy zdolność bojową tzw. „frontu” z okresu II Wojny? Kto pozbiera resztki, kiedy taki samolot „się pomyli”?

No, ale Putin jest „na indeksowanym”, ma siedzieć cicho, morda w kubeł, panowie demokraci defilują, plując dookoła przeżutą gumą.

I niech mi fachowcy od wykrywania „proputinowców” niczego nie imputują, niech raczej sięgną tam, gdzie im się zakurzyło, czyli pod czaszkę.