Kuszenie Europy (Środkowej). Tąpnięcie wzdłuż Odry

2016-10-24 08:26

 

/Chiny, Ameryka, Europa: materiał dwuczęściowy/

 

>>artykuł jest częścią opracowania Zaplute Europoidy<<

 

Mowa jest o tym, co dzieje się w naszych polskich mediach „w czasie rzeczywistym”, w tu-teraz rzeczywistości. Dlatego poczynione niżej uwagi nie muszą być „ponadczasowo poprawne”.

Mam zwyczaj podkreślania, że źle jest Polskę widzieć jako rozpostartą między Europę (Niemcy) i Rosję. Więcej daje zauważenie, że Polska jest jednym z dwóch największych krajów Europy Środkowej, rozpiętej między Słowiańszczyznę, Euro-Germanię i Orient (Turcja, Bliski Wschód).

Europa – zarówno w czasach znanych jako „Europejski dualizm gospodarczy”[1], potem po obu wojnach światowych, jak też po dezintegracji „obozu socjalistycznego” – traktowała Europę Środkową protekcjonalnie-kolonialnie, a na pewno z przymrużeniem oka.

Okazało się jednak, że sama Europa stawiana jest w identycznym położeniu[2]. Tylko propagandyści giga-biznesu widzą w dyskutowanych właśnie projektach TTIP oraz CETA partnerski układ amerykańsko-europejski (w rzeczywistości tylko nieliczne giga-biznesy europejskie zostaną „saldo” beneficjentami tych traktatów). Ameryka rozpaczliwie szuka antidotum na swój trąd komercjalny i żąda od Europy, przywołując dawne „zasługi” drugo-wojenne, by sfinansowała tę terapię, zresztą i tak beznadziejną. Może „pilny tryb”, w jakim (wbrew pozorom) rozszerzono UE o „odzyskane” kraje środkowo-europejskiej części dominium radzieckiego, a zwłaszcza wileńską próbę, graniczącą z nierozwagą, przechwycenia Ukrainy, zakończoną „wariantem B”, czyli pełnym skrytych plugawości dyplomatycznych „euro-Majdanem” – trzeba interpretować jako europejski wkład w te pan-atlantyckie umowy? Jakże łatwo Europa (patrz: wizyta ministrów Trójkąta Weimarskiego w Kijowie, z amerykańskim agentem wpływu R.S. na czele) oddała wtedy, podczas Majdanu, inicjatywę Ameryce! Ta zaś „obsadza” rządy i gubernatorstwa ukraińskie, dąży bezczelnie do „wariantu C”, czyli zastąpienia „utraconego” (chwilowo) Sewastopola – czymkolwiek w guberni odeskiej.

Władze Polski, Ukrainy, Estonii i Rumunii należą do środkowo-europejskich liderów służalczości wobec USA, wyrażającej się gotowością na wszelkie afronty, plwania i niegodziwości natury gospodarczej i dyplomatycznej ze strony Stanów[3].

Grupa Wyszehradzka – mimo wzlotów i upadków (patrz: Trójkąt Sławkowski) – ma niepowtarzalna szansę zbudować środkowo-europejską tożsamość równą europejskiej. O ile znajdzie sposób na dokooptowanie Ukrainy i krajów bałkańskich na pełnych prawach. Wydawałoby się, że Polska w ciągu ostatniego roku idzie tym tropem.

Okazuje się jednak, że jest inaczej: Polska próbuje zaszczepić w V-4 postawę konkurowania z Europą „właściwą” o względy Ameryki. Pomijając naiwność i nieuczciwość takiego myślenia, Europa Środkowa zmierzając w tym kierunku – staje na drodze koncepcji Nowego Jedwabnego Szlaku[4]. Chiny musiałyby stracić orientację we wszystkim, aby inwestować na Ukrainie i w Polsce, które dążą do oddania się militarno-kolonialnemu protektoratowi amerykańskiemu, i to w konkurencji do Europy Zachodniej. Na szczęście, ten kraj nie myśli kategoriami dojutrkowymi, a wobec politycznych zawirowań jest niezwykle wyrozumiały.

Propagandyści i mediaści już wiedzą „lepiej niż Chińczycy”, że trasa Nowego Jedwabnego szlaku jest „zafiksowana”. Jest też niejako „potrzebna” Rosji, która również z tego względu zainicjowała BRIC(S). ale tak mogą sądzić ci, którzy ten projekt pojmują prosto i ograniczenie, jako wiązkę nitek: drogi, koleje, linie energetyczne, rurociągi, światłowody. To jednak jest zaledwie wspierająca infrastruktura chińskiego giga-projektu, na którą w rzeczywistości „nanizane” mają być „doliny krzemowe” wielkości, na przykład, Rzeszowa, wielkie naukowo-technologiczne „karawanseraje”, gdzie wykuwana będzie globalna, nie korporacyjna, nie polityczna przyszłość świata[5]. Chińczycy zdają się w tej sprawie pozbawieni autorytaryzmu: nie dekretują tej przyszłości, nie rozstawiają naukowców i przedsiębiorców pod swoją sztancę: nastawieni są na wspieranie wszystkiego, co się dobrze zapowiada, a jeśli coś się nie udaje – nie łajać, nie ubliżać, zawsze przecież coś może nie wyjść, mimo dobrych chęci. Tak jak jednemu z ich wielkich przywódców, Mao…

Dwa słowa o prawdopodobieństwie tezy nt. chińskich „krzemowych karawanserajów”. Zgodnie z opublikowanym ostatnio raportem ONZ Chiny stały się najbardziej aktywnym krajem na świecie w zakresie rozwoju bazy badawczo-rozwojowej. 61% firm zagranicznych wybrało Chiny jako miejsce swych przyszłych inwestycji w dziedzinie R&D /badania i rozwój/. Do 2005 r. ponad 700 firm ponadnarodowych stworzyło w Chinach swoje centra R&D. Światowe giganty technologiczne zainwestowały do 2005 r. ponad 7.7 mld dol. USA, a eksport realizowany przez firmy z udziałem kapitału zagranicznego stanowił 85% eksportu produktów high-tech. Firmy zagraniczne przeznaczają coraz większe środki na szkolenie personelu chińskiego. W ciągu 3 lat firma IBM przeszkoliła 100 tysięcy programistów.

Jeden z wielu propagowanych rysunków Szlaku (powyżej) wyraźnie pokazuje, że – zamiast Rosji, Białorusi i Polski – mogą na lądowej części projektu skorzystać kraje środkowo-azjatyckie, Kaukaz, Turcja. Tym bardziej zrozumiała staje się zajadłość, z jaką Amerykanie reżyserują destabilizację polityczną  na Bliskim Wschodzie (Izrael, ISIS) i na Ukrainie oraz w Afganistanie: po prostu utrudnia to Chińczykom robotę.

Oto inne przykładowe, pouczające warianty tras:

Gospodarzami projektu są Chiny, i to nie tylko dlatego, że go autoryzują, ale przede wszystkim dlatego, że są wytwórcą największej w historii „masy towarowej”, największym w świecie importerem, doświadczonym inwestorem eksperymentalnym[6]. Dokonawszy niemałych inwestycji w Afryce i Ameryce Południowej, zapowiadając inwestycyjną modernizację infrastruktury miast rosyjskich – Chiny otwierają kurek inwestycyjny na kierunku europejskim. Nawet zachowując ostrożność-podejrzliwość wobec rzeczywistych intencji politycznych (doświadczenie z inwestowaniem amerykańskim jest „drenażowe”) – warto zauważyć, że Nowy Jedwabny Szlak jest pierwszym, choć już niekoniecznie najbardziej spektakularnym przedsięwzięciem chińskim o wymiarach globalnych (bardziej spektakularne są projekty przyszłe).

W tym kontekście zabawy w politykę uprawiane przez – co by nie mówić – prowincjuszy środkowo-europejskich, mogą okazać się gwoździem do trumny snów o „doganianiu” świata przez ten region.

 

*             *             *

POSŁOWIE DO WĄTKU

Przykładem takiego gwoździa do trumny jest głośna i świeża sprawa konwersji polskiego zamówienia na śmigłowce. U początku całego procederu jest – właśnie po cichu zamykana – polityka kolonizacji Polski na drodze europejskich (unijnych) funduszy pomocowych.

Trój-narzędziem kolonizacji jest tzw. wkład własny oraz bizantyńskie procedury „konkursowe”. Przede wszystkim jednak lista tematów „miękkich” i „twardych”.

Miękkimi nazywa się tematy, które nie skupiają się na pozostawieniu trwałego śladu materialno-inwestycyjnego, ale wbudowują (młodzieży) w potoczną świadomość i codzienne praktyki rozmaite drobiazgi „europejskości”, które nie zawsze są tradycyjnie europejskie, ale tak zostały zakwalifikowane.

Twardymi nazywa się tematy, które są w praktyce projektami inwestycyjnymi, co oznacza, że przestrzeń publiczna zapełniana jest obiektami i instalacjami, przede wszystkim w dziedzinie infrastruktury.

Zarówno „miękisze” jak i „twardziele” mają w procedurach bezwzględny nakaz wydania sporych kwot na propagowanie „sponsora”, nawet jeśli dofinansowanie wynosi tylko 10-30 %: „na miękko” są to rozmaite gadgety i „konferencje” oraz wywiady i artykuły czy nalepki-wlepki, zaś „na twardo” są to wieloletnie, trwałe oznakowania przypominające, że obiekt został zbudowany lub zakupiony przy wsparciu Unii Europejskiej, Konfederacji Szwajcarskiej lub dotacji norweskich. Charakterystyczne, że żadna z tych tablic, żaden z gadgetów nie podkreśla, że w 85-70-50-30 procentach przedsięwzięcie zostało sfinansowane przez gminę, powiat, miasto, województwo.

Duża część dotacji unijnych wnoszona jest po wykazaniu się „doświadczeniem we współpracy międzynarodowej” albo poprzez tzw. Euroregiony, rozmiękczające granice państwowe. Polska otoczona jest Euroregionami, zajmującymi blisko połowę terytorium naszego kraju: Euroregion Bałtyk, Euroregion Beskidy, Euroregion Bug, Euroregion Glacensis, Euroregion Karpaty, Euroregion Łyna – Ława, Euroregion Niemen, Euroregion Nysa, Euroregion Pomerania, Euroregion Pradziad, Euroregion Pro Europa Viadrina, Euroregion Puszcza Białowieska, Euroregion Sprewa -Nysa – Bóbr, Euroregion Śląsk Cieszyński, Euroregion Tatry.

Wkład własny. Niemal każda dotacja europejska wiąże się z koniecznością dostarczenia do jej budżetu tzw. „wkładu własnego”. Rzecz w tym, że choć „beneficjenci” ubiegający się o dotację nierzadko nie mają środków własnych – to „polityczne instrukcje” nakazują im stawanie do konkursów w drodze „inżynierii finansowej” (kredytów, wsparcia z budżetu samorządu – instancji wyższej, ministerstwa lub podległej agencji). Bywa, że dla „projektu unijnego” samorządy lub podległe im placówki administracyjne i biznesowe – zadłużają się do granic dopuszczalnych.

Faktycznymi beneficjentami są też wykonawcy projektów, zatrudnieni poprzez konkursy i przetargi. I jakoś tak się składa, że kryterium konkursowym najlepiej odpowiadają wykonawcy z Europy albo ściśle związani z firmami europejskimi[7], a nawet, w „miękiszach” – osoby zorientowane europejsko. To wszystko ma logiczne uzasadnienie, tyle że liczy się końcowy efekt.

W konsekwencji „wkład własny” okazuje się zaangażowaniem finansowym w dorobek firm europejskich: potocznie mówi się, że dotacje unijne są sposobem na drenowanie zasobów polskich. Są też sposobem na spolaryzowanie budżetów i polityki gospodarczej „pod sztance” europejskie.

Są jeszcze procedury konkursowe. Pomijając – zawarte w formularzach – pytania o to, czy projekt jest zgodny z różnymi politykami społecznymi Europy – przyszły beneficjent, jeśli ma otrzymać dotację, musi wykazać się – również pozaformalnie – oddaniem i zaangażowaniem sprawom europejskim, integracyjnym. Myśl tą pozostawię „niedokończoną”

Jest oczywiste, że wielomiliardowe dotacje europejskie-szwajcarskie-norweskie przebudowują Polskę, czyniąc ją nowocześniejszą, ładniejszą, ponętniejszą kulturowo. Ale jest taka samą oczywistością, że Polska traci w ten sposób – w niektórych niszach całkowicie – kontrolę nad swoimi wyborami gospodarczymi. Budżety – definiowane przez zarządy i rząd – „pochylone” są w kierunku oczekiwań europejskich. To jest właśnie kolonizacja, zwłaszcza jeśli uwzględnić osobliwą „właściwość” władzy-administracji, która nie patrzy, czy się „ogół” rozwija, byle budżet miał się jak najlepiej[8].

Przykładem – 140 miliardów wieloletniego programu dozbrajania Polski.

Nie mam wglądu w szczegóły myślenia sztabowego w armii polskiej (a jako pacyfista niezbyt się tym interesuję), natomiast mam prawie pewność, że współczesne, dzisiejsze siły zbrojne RP nie mają żadnych szans w konfrontacji z armią rosyjską, niemiecką czy amerykańską (żadne inne mocarstwo nie „zauważa” Polski). Kiedy piszę „nie ma szans”, to nie mówię o takiej ewentualności, jak Westerplatte, Powstanie Warszawskie, tylko o pozbawionym ideowych egzaltacji obezwładnieniu węzłowych punktów dowodzenia i obrony w ciągu kilkugodzinnej operacji wojskowo-hakersko-wywiadowczej.

Armia w tak żałosnym stanie, która wsławiła się ostatnio w świecie kilkoma spektakularnymi wpadkami, takimi jak katastrofa CASA, katastrofa smoleńska, liczne żenujące awarie rządowego TU na lotniskach świata, upadek śmigłowca z premierem Millerem, która do ochrony obiektów zatrudnia cywilne firmy ochroniarskie, która wstrząsana jest aferami gospodarczo-geszefciarskimi, która traci swoje-rodzime gospodarczo-przemysłowe zaplecze, która skupuje używane sprzęty i serwis od armii niemieckiej, amerykańskiej i rosyjskiej (przypadek?), która odnosi spektakularną porażkę w sprawie „nowoczesnej” jednostki morskiej – robi sobie żarty z Budżetu, Parlamentu i Elektoratu, planując zbrojenia za 140 miliardów, które to zbrojenia są w rzeczywistości finansowaniem badań i poligonów dla przemysłów rzeczywiście nowoczesnych, zagranicznych, a do tego prawie na pewno są „geszeftem”. 

Aby armia polska miała jakiekolwiek znaczenie dla kogokolwiek – potrzeba mniej-więcej biliona złotych na przebudowę struktury, na samodzielne rozwiązania taktyczne i wywiadowcze (w tym tele-informatyczne) oraz na najnowocześniejszy sprzęt (już nie dociekajmy, gdzie produkowany). Jeśli zaś chce być jakimkolwiek podmiotem w grze przemysłów zbrojeniowych i w grze dyplomatycznej – sumę trzeba co najmniej potroić. To jest, oczywiście, mrzonka, zwłaszcza że przez ponad dwieście lat polska armia i „zbrojeniówka” cofały się do roli prowincjonalnych „leśnych dziadków”[9], nawet uwzględniając kilkaset osób popisujących się w ramach oddziałów specjalnych.  Armia Izraela, kraju dużo mniejszego – poradziłaby sobie z Polską może nie w kilka godzin, ale na pewno dość szybko. Wiem, wiem, pomagają jej Amerykanie. A czemu nie pomagają nam? Zastanawiające…

Grube miliardy – inaczej wydane – wystarczyłyby z okładem na stworzenie takiej formacji, jak szwajcarska Zivilschutz. Skoro bowiem – gdyby doszło do wojny – wszelka polska polityka „odstraszania” rozbije się o śmieszność, to przynajmniej obywatele mieliby możliwość zabezpieczenia się przed „zwykłymi” skutkami jakiejś cudzej wojny przewalającej się ponad naszymi głowami: zniszczenia, pożary, powodzie, przestępczość rabunkowa. Warto też – może poniewczasie – zastanowić się nad renacjonalizacją takich elementów infrastruktury krytycznej (oto istota uzbrojenia), jak energetyka, telekomunikacja, ciepłownictwo, itd.

Nie mam współczucia dla firm zbrojeniowych i ich lobbystów, którzy tracą „obroty” i „tantiemy” na skutek zerwanych negocjacji. Ileż to już razy przewieźliśmy się na słynnych off-setach, na złomie zakupionym za ciężkie miliardy. Tyle że nie mam też pewności, że oto właśnie ktoś przyszedł po rozum do głowy, czy raczej owe miliardy zaoszczędza się dla jakichś ukrytych, może podejrzanych celów.

Polska nie jest i nigdy już nie będzie zbrojna po zęby. Tkwi we mnie głębokie przekonanie, że Polska deklarując finansowe, ludzkie i jakiekolwiek inne uczestnictwo w nie swoich grach militarno-zbrojeniowych – wbija sobie nóż w plecy. Przerwanie projektów zbrojeniowych, które nijak nie służą Polsce ani wizerunkowo, ani nie wzmacniają jej domniemanej „potęgi” – to jeden z doraźnych priorytetów. Oby kasę tak oszczędzoną wykorzystano właściwie…

Zdecydowała się Polska – za najnowszych rządów – aby ewidentną 140-miliardową niegospodarność poprzedniej ekipy[10] przekonwertować w kierunku „służby interesom amerykańskim”. Takie jest – w moim przekonaniu – najgłębsze podłoże zmiany dostawcy śmigłowców. Jeśli – dodatkowo – Caracale miały być rekompensatą dla Francji za utracony (sankcje) kontrakt na Mistrale dla Rosji[11] – to Macierewicz (nie sam przecież) wbił nóż w plecy Europie i Francji. Zyskując kolejne „klepnięcie po plecach” przez Amerykanów.

 

*             *             *

I wywołując cichą reakcję Chin. Każdy bowiem taki gest wzbogacający Amerykę – oddala Polskę od Chin i ich projektów globalnych.

Jest dla mnie oczywistą koniecznością przerwanie wciągania Polski wraz z Europą Środkową w kolonizacyjną pułapkę, ale równie oczywiste jest dla mnie przekierowanie środkowo-europejskiego myślenia politycznego na "wielopokoleniową perspektywę", wyłączenie Polski i regionu z niekontrolowanej przez nas, pełnej wnyków i zatrzasków rozgrywki "pandy" z "poganiaczem niewolników". 



[1] Dualizm gospodarczy - dwutorowy rozwój gospodarczy: w nowożytnej Europie polegał na powstaniu w krajach leżących na wschód od rzeki Łaby gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej (rolnictwo ekstensywne), a na zachód początków gospodarki kapitalistycznej (rolnictwo intensywne). Proces ten rozpoczął się w XVI wieku i „przemycał” do opinii świadomość, że np. Rzeczpospolita jest „zaledwie” spichlerzem Europy, z której czerpie powierzchowność techniczną i wzorce kulturowe dla elit;

[2] Ktoś pamięta, jak zdziwiona była pani A. Merkel, kiedy okazało się, że „bracia Amerykanie” inwigilują ją i jej administrację?;

[3] Podczas jednej z wizyt Prezydenta USA w Warszawie, specjalnie zwołani przywódcy państw środkowo-europejskich, czekali w Pałacu Prezydenckim na „najważniejszego gościa” (czytaj: mocodawcę), a samochód spóźnionego Obamy przejechał obok Pałacu i pomknął do Marriotta, gdzie Prezydent USA spędził czas na ablucjach, podczas gdy świat oczami mediów oglądał to poniżenie. Innym razem ujawniono nietakt w nonszalanckiej korespondencji dyplomaty amerykańskiego w Warszawie, który pouczał polskich urzędników wysokiego szczebla, że niezbyt właściwie strzegą amerykańskich interesów. W struktury rządowe dwóch konkurencyjnych, nienawidzących się wręcz formacji, USA zainstalowały „swojaka” w randzie ministra obrony, a potem dyplomacji. Ostatnio w strukturach polskiego rządu pojawił się – w dwuznacznym, ale oficjalnym charakterze – amerykański lobbysta sfery finansowo-zbrojeniowej USA. O wciągnięciu Polski w paskudne, grubo ciosane, zbrodnicze wojny w Iraku i Afganistanie – szkoda gadać, chyba że wspomni się o udostępnieniu za łapówki polskich obiektów dla eksterytorialnego uprawiania tortur na wytypowanych „terrorystach”;

[4] Koncepcja Nowego Jedwabnego Szlaku została po raz pierwszy przedstawiona publicznie przez prezydenta ChRL Xi Jinpinga we wrześniu 2013 roku w trakcie wizyty w Kazachstanie. Zaproponował on utworzenie Ekonomicznego Pasa Jedwabnego Szlaku (Silk Road Economic Belt). W październiku 2013 roku podczas podróży do Indonezji przedstawił równoległą inicjatywę Morskiego Jedwabnego Szlaku XXI wieku (21st Century Maritime Silk Road). Idea odnowienia Jedwabnego Szlaku stała się popularna w chińskich mediach i środowisku eksperckim pod hasłem: „jeden pas i jeden szlak” (One Belt and One Road);

[5] Nie bez przyczyny w nazwie przedsięwzięcia użyto słowa „belt”: docelowo kilka(naście) takich „pancernych taśm” stanie się dla Ziemi „egzo-infratsrukturą” ekonomiczną, opasującą glob niby estakady;

[6] Na przykład kolej Maglev w Szanghaju, tybetańska kolej Qīngzàng Tiělù, tama Sānxiá Dàbà, poszerzanie wysp w archipelagu Spratly, 26-kilometrowy most przez zatokę Jiaozhou, gigantyczny port kontenerowy w Szangaju, 123 km kanał Dalian-Yantai, Shanghai Tower, 1500-kilometrowe przesunięcie części nurtu Jangcy, kopia Manhattanu w Tianjin, a za granicą choćby Nicaragua Grand Canal;

[7] Znany jest przypadek rezygnacji firmy chińskiej z wykonania odcinka polskiej autostrady (wygrała przetarg ze względu na cenę), z przyczyn określanych przez stronę chińską jako mnożenie przeszkód proceduralnych i jakościowych;

[8] Budżet jako fenomen ekonomiczny jest we współczesnych gospodarkach nośnikiem tzw. magnificencji, czyli dążenia władz do „teatr swój widzę ogromny i nie podlegający kontroli społecznej”;

[9] W czasach, kiedy z Krakowa czy Warszawy wydawano dyspozycje polityczne, gospodarcze i militarne mające znaczenie dla kontynentu – sprawy uzbrojenia, liczebności i „generalicji” polskiej armii (a właściwie sił zbrojnych Rzeczpospolitej) miały znaczenie dokładnie takie, jakie próbuje się im nadawać dziś. Powtórzmy: liczebność (w kupie siła), uzbrojenie (proce czy armaty), generalicja (pospolite ruszenie czy wyszkolenie taktyczno-strategiczne). Dziś Polska ma na kontynencie europejskim, od Uralu po Atlantyk, od Arktyki po Morze Śródziemne, znaczenie wojskowe o niebo mniejsze, niż wynikałoby to z proporcji ludnościowych, terytorialnych czy położenia geopolitycznego. Od czasu wymazania Rzeczpospolitej z mapy w wyniku interwencji zaborców (na te interwencję „świat” zareagował wzruszeniem ramion) – Polska od czasu do czasu pojawiała się w Historii jako ciekawostka militarna: Księstwo Warszawskie (władcą suwerennym Księstwa był król Saksonii, które wchodziło w skład Związku Reńskiego, będącego protektoratem Cesarstwa Francuskiego), Legiony Polskie (stanowiły oddzielną formację Armii Austro-Węgierskiej, skupiały polskie organizacje paramilitarne, podporządkowane nowej centrali wywiadu austriackiego w polu – Nachrichtenabteilung AOK), doborowe polskie formacje Układu Warszawskiego (siłą podstawową były formacje rosyjskie UW zlokalizowane w Polsce, polskie wybrane formacje LWP były pod dowództwem Układu, pozostałe stanowiły siły drugiego rzutu), wybrane jednostki  armii RP podporządkowane strategii NATO;

[10] Rządy Tuska – jako jeden z ważnych kierunków myślenia – przyjęły „owsiakowiznę”: im więcej zbierze Owsiak na jakiś kierunek medyczny, tym mniejsze tam pójdzie zaangażowanie rządowe (NFI), zatem – na poziomie kontaktów z Europą – im więcej dotacji europejskich, tym więcej centralny budżet ma na geszefty zbrojeniowe (koszty związane z dotacjami – samorządy i firmy nadrabiają akcjami pożyczkowo-kredytowymi, zadłużeniowymi);

[11] Taką myśl podpowiedział np. A. Kwaśniewski;