Kraj policyjny
Dochodzenie do stanu zbiorowej rozumności nie każdemu jest dane. Odmówiono tego przywileju zwłaszcza tym zbiorowościom, które wyobrażają sobie, że zebrały się na szczycie Himalajów ucywilizowania, na przykład demokracji.
Będę mówił o tej nieszczęsnej strzelaninie. Nawałniva komentarzy już się przewaliłem, można wsłuchać się we własne myśli.
A myśl najbardziej natrętna to taka, że ostatnim ustrojem społecznym, w którym każdy mógł sobie przysposobić taką broń jaką chciał, bez żadnej kontroli – to był ustrój „hordy pierwotnej”. Nie mam wątpliwości, że używano tej broni również przeciw bliźnim, czyli we własnym gronie, ale ten kto się na to porywał – rozumiał aż nazbyt dobrze, że tylko uzasadnione użycie ujdzie mu bezkarnie.
No, to jak z tym ucywilizowaniem?
Umiem sobie – z trudem – wyobrazić czasy okupacji, np. hitlerowskiej w Polsce. Szczególnym elementem powszechnej świadomości było wtedy przekonanie, że każde wyjście z domu (kryjówki) na ulicę – to duże ryzyko, że jakiś posiadacz broni zechce skontrolować, niekoniecznie mając powód, a w wyniku kontroli – zatłuc. Albo i bez kontroli, dla sprawdzenia tylko, czy Żyd upadnie na twarz, czy na plecy. Zresztą, w miejscu zamieszkania też nic nie było pewne.
Broni używa się tym łatwiej, im bardziej bezkarne jest jej użycie. Hitlerowcy zatem nie mieli problemu: byli wszak okupantami.
Ale jeśli założyć, że jeden człowiek na każdy 1000 ma nierówno pod sufitem albo jest legalnie uzbrojony jako człowiek formacji dozbrojonej ustawowo – to w Polsce takich mamy kilkadziesiąt tysięcy. Jako człowiek kochający zaczepiać zwierzęta oswojone przykucnąłem kiedyś przy psie (on był za płotem), i nawiązałem rozmowę, w wyniku której ogon zaczął mu merdać, choć „wychów” miał ów pies bojowy, nietowarzyski. Było już po zmroku. Na to wszystko wybiegł z domostwa dziarski wąsacz i zaczął ujadać, a następnie sięgnął po broń!!! Jako że też mam niemałe wąsy, spytałem go grzecznie, jak wąsacz wąsacza: zastrzelisz mnie za smyranie psa za uchem? Obiecał stanowczo, że zastrzeli… A jego rodzony pies zgłupiał, patrzył to na mnie, to na karmiciela, zamiast „regulaminowo” wycharczeć w moją stronę bluzgi. Oj, nie miał chyba z tym ujadaczem lekkiego życia…
W Ameryce wolno praktycznie zrobić wszystko z kimś, kto „wtargnie” na posesję, nawet jeśli nie ma ogrodzenia. Ale też rozmaite władze i służby mogą zarekwirować samochód wysadzając z niego kierowcę, niekoniecznie uprzejmie. Mogą użyć paralizatora i ciepnąć rozkazem człowieka w błoto: z nimi się nie dyskutuje. Mogą każdego, kogo sobie „wytypują” – umieścić w Guantanamo, a żeby nie było tak ponuro – znany jest przypadek uwięzienia (na długo) ojca, który trzymał dziecko na kolanach i przytulał.
Ale przeciętny Amerykanin nie może się nachwalić tej amerykańskiej „demokracji”. W kraju powszechnej (i oczywistej) przemocy ze strony służb i powszechnej niesprawiedliwości ze strony administracji – Amerykanie jakimś chorym zmysłem widzą w tym wszystkim dobrodziejstwo. To zaś powoduje, że nie mają tej „okupacyjnej” przezorności.
Pośród tej dwuznaczności pojawiają się – obok uzbrojonych funkcjonariuszy-bandytów i jeszcze lepiej uzbrojonych tępych, bezmózgich rzezimieszków – ludzie rozumujący jak ja: uznający, że to żaden raj, jeśli można dowolnie kogoś skrzywdzić, a pokrzywdzony musi w tej sprawie poddać się procedurom, chyba że go nie stać (a prawnicy rzadko pracują „pro bono”), wtedy „demokratycznie” zapisuje sobie krzywdę w pamiętniku, bezradny.
Jeśli przedstawiciele „prawa” albo „zwykli, porządni” obywatele, raz na jakiś czas dokonują w Ameryce spektakularnych mordów masowych, a nawet zawiązują szajki „mścicieli” – to nie są oni zdrowi, ale prawdziwym powodem „ataków choroby” jest luka między rzeczywistą „okupacyjnością” stosunków amerykańskich a urojoną „fiestą demokratyczności” zakodowaną w ludziach. W tej luce funkcjonuje osobliwa instytucja „mściwego linczu” bez wskazania „adresata”: nie zastrzelę urzędniczki, która korzysta z durnych przepisów, by mi dopiec odbierając dziecko, nie zastrzelę adwokat strony przeciwnej, który ujawnił talent gracza i zakłamał rzeczywistość. To byłoby zbyt proste. Lepiej już jest urządzić masakrę, aby przynajmniej było wiadomo, że coś mnie rzeczywiście boli i nie mam na to cywilizowanego sposobu.
Więc jeśli Wielki Biały Człowiek ogłasza Ameryce – że oto dokonał się „An act of pure evil” – to trzeba go dopytać, kto był systemu-ustroju amerykańskiego ofiarą pierwotną, a kto „echem”. Oczywiście, że współczuję osobom zupełnie „losowo” ostrzelanym”. Ale też zastanawiam się, jak dalece wściekły był ów rzezimieszek, i na co, że przełamał w sobie wszystkie bariery, choć był nadprzeciętnie zamożnym „zwykłym” obywatelem.