Kogo uścisnąć, kogo skopać, czyli rzecz o polityce

2016-11-18 07:57

 

/”Przyszłemu szefowi Ordynackiej” – kontynuacja/

Wszystko co poniżej – piszę głęboko nie wierząc w to, że Ordynacka, a przynajmniej jej „wybitna” część, straciła zupełnie zainteresowanie polityką, rozumianą jako zarządzanie sprawami publicznymi w skali państwowej. Jeśli powyższe jest nieprawdą – porzuć tę lekturę, ordynariuszko, ordynariuszu.

Wczorajszą notkę (TUTAJ) pisałem na gorąco, przez cały dzień, poruszony pewną istotną informacją, ogłoszoną później „wszem” na spotkaniu wszystkich ze wszystkimi. Przeczytawszy ją teraz, na chłodno – przyznaję się do niej całkowicie, zwłaszcza że i tak znany jestem z niewyparzonej gęby.

Dziś – podaję krótki przepis na zbiorowy (kolektywny?) sukces w postaci popularności organizacji, bez konieczności przeistaczania się w ugrupowanie polityczne.

Otóż w dobie wojny – a taką właśnie mamy w Europie, polskie ruchawki to prowincja – warto jest wskazać dwa wyzwania społeczne i jedno zadanie „operacyjne”:

1.       Co jest istotą społecznego napięcia, wojny (w domyśle: jaka dolegliwa bieda nas toczy);

2.       Jakie środowisko (lub środowiska)) trzeba brać w opiekę, nawet jeśli o to nie proszą;

3.       Zaprezentować Ordynacką jako organizację zdolną pomagać – sobie i ludności;

Jeśli bowiem prawidłowo opiszesz problem, a potem weźmiesz „najbliższych krewniaków”, by ich przytulić choćby – nie ma bata, byśmy nie nabrali „u ludzi” miru.

No, to do dzieła.

RZECZ NAZWAĆ PO IMIENIU

/tu najobszerniej będzie/

W moim przekonaniu mamy właśnie do czynienia (na pewno w Europie) z ostatnim aktem instalowania się Inwestytury w rzeczywistości gospodarczej, politycznej, społecznej. W Polsce znamy słowo „inwestytura” z notatek o sporze papieża z cesarzem, bo obaj chcieli decydować o nominacjach biskupich. Ale w świecie to słowo oznacza zarówno szczególny „korpus osobowy”, jak też osobliwy rytuał polityczno-lenny.

Akurat temat Inwestytury pogłębiam w broszurce, więc użyczę kilka akapitów.

Inwestytura (słowo oznacza „przysposobienie-przyobleczenie”) – to oparty na pozarynkowych nadaniach i podporządkowaniach korpus-środowisko zastępujące tzw. klasę średnią czerpiącą autorytet ze wsparcia państwowego, a zarazem obrzęd-rytuał nominacyjno-elekcyjny. We współczesnej gospodarce (przenikającej się z polityką i innymi dziedzinami) – inwestytura jest jedynym powszechnie i skutecznie stosowanym w świecie mechanizmem kadrowego zarządzania gospodarką.

Zacznijmy od definicji znanych z różnych kompendiów. Łączą one kilka różnorodnych aktów ustawiających dwie strony w rolach: suwerena i wasala. Bo znajdujemy w kompendiach: przysięgę wierności, nadanie beneficjum, przekazanie insygnium, inmatrykulację (przysposobienie) do wyróżnionego grona-środowiska-korporacji. Monarchini brytyjska aktualnie sprawuje pieczę (kontroluje) ok. 2600 osób objętych inwestyturą.

Można – od biedy – przyrównywać inwestyturę do nie zrealizowanego w Polsce projektu Służby Cywilnej, ale najbliżej tego pojęcia – tak jak go chcę „nieść” – był carski system rang, w jakimś stopniu stosujący rozwiązania bizantyńskiego „Klētorologion” Philotheosa (gr.: Κλητορολόγιον) z roku 899[1].

I tylko nam, w Polsce, inwestytura kojarzy się niemal wyłącznie ze sporem o to, kto będzie nominował biskupów, toczonym między papieżem Grzegorzem VII a cesarzem rzymskim Henrykiem IV, na początku XII wieku.

Na użytek niniejszego opracowania (broszurki „Inwestytura”) poszerzam, ale i porządkuję pojęcie Inwestytury w taki sposób, że korpus biskupów (hierarchów) albo „czynownicy” objęci carską tabelą rang – stanowią tejże Inwestytury zaledwie szczególny przypadek. Włączam do pojęcia przede wszystkim obszar gospodarczy, w tym również prywatny. Mowa o geszefciarskich kiściach oplatających Nomenklaturę polityczno-urzędniczą, wygrywających wszelkie konkursy i przetargi, w końcu wystawiających „kandydatów” w wyborach i konkursach kadrowych.

Samo słowo „inwestytura” tłumaczę (z łaciny) jako „wcielenie” dwojga znaczeń: wcielenie-rzeczownik to inkarnacja, postać „wyłączona” wpisana w postać „właściwą”, jakby egzoszkielet, zaś wcielenie-czasownik, to inmatrykulacja, powołanie, angaż, zaciąg, kooptacja.

Wspomniany wyżej „ostatni akt instalowania się Inwestytury” – to dekoncentracja prerogatyw państwowych: przemieszczają się one (nie same, oczywiście, ktoś im pomaga) od urzędów, organów i służb, ku „państwom w państwie”. Znamy w Polsce dobrze to pojęcie, w innych językach mamy rozmaite podobne słowa: Imperium in imperio, Staat im Staate, État dans l'État, Oprycznina, Inkwizycja – a europejska historia sformułowania sięga kilka stuleci wstecz.

Kiedy analizowałem cechy osobliwe „państwa w państwie” – wyszło mi, że w Polsce jest takich instalacji 39. Najbardziej znane: skarbówka, federacje sportowe, sądownictwo (i w ogóle świat rozpostarty między sądy, prokuratury, policje, organy mające prawo obwiniać i oskarżać, więziennictwo), windykatorzy, aparat lokalny zwany samorządami (patrz: warszawska afera ratuszowa), szpitalnicy-medycy, banki-ubezpieczalnie.

Nazwawszy rzecz po imieniu – np. w jakimś raporcie – Ordynacka powinna wziąć sobie na ząb 2-3-5 państw w państwie i tak długo mielić temat w mediach, aż się „władza” wkurzy i podejdzie do sprawy „po ziobrowemu”.

PRZYSPOSOBIĆ NIESZCZĘŚNIKÓW

Nie bez powodu powstało w Polsce kilkadziesiąt organizacji „oburzonych”, pokrzywdzonych. Najbardziej aktywne są na tym polu organizacje kopanych zewsząd przedsiębiorców, konsumentów, ofiar szefów-pracodawców, ofiar banków, ubezpieczalni, sądów, szpitali, piramid oszukańczych, mamucich spółdzielni mieszkaniowych, znana jest działalność obrońców praw lokatorów.

Co stoi na przeszkodzie, by – nawet nie pytając o zgodę – stać się rzecznikiem dwóch-trzech takich zbiorowości?

Gdybym w Ordynackiej był decydentem – ująłbym się za środowiskami  inteligenckimi. Świat nauczycielski żyje kontr-reformą szkolnictwa – a Ordynacka udaje, że jej nie ma. Inżynierom usuwa się spod nóg podstawę rozwoju: skoro działający w Polsce przemysł, usługi i logistykę zaopatruje się w rozwiązania przygotowane w sztabach poza granicami kraju – polska myśl inżynierska przestaje być potrzebna, chyba że jako podwykonawca zleconych zadań.

Postulowałbym  zatem zredagowanie projektu państwowej, centralnie wspieranej korporacji nauczycielskiej i takiejż inżynierskiej, która wypracowywałaby rozwiązania systemowe (podglebie), ale też merytoryczne (podstawy programowe, patenty), które niekoniecznie musiałyby się wdrożyć, ale „leżałyby dostępne”. Jest Narodowy Fundusz Rozwoju? Ten przerobiony z niesławnego PIR SA? Jest. No, to trzeba działać w tej sprawie.

Podałem przykłady zaledwie, nie mam gotowych zbawczych rozwiązań, ale klnę się na wszystko – że warto takie mieć.

SPÓŁDZIELNIA SPÓŁDZIELNI

Ordynariuszy, którzy z rozmaitych powodów przeobrażają się w inteligencję dziadziejącą, niezdolna do odtwarzania swoich kwalifikacji, ćwiczenia umiejętności. Nie wszyscy znaleźli sobie miejsce w generowanej przez rozmaite rządy „rzeczywistości korporacyjnej”.

Cóż nam szkodzi – żeby już nie wałkować przyczyn – założyć w każdym województwie spółdzielnię-matkę, może nawet w formule socjalnej (każdy urząd pracy aż kipi od funduszy na te cele). Nazwijmy je zbiorczo – te spółdzielnie – Biurami Pisania i Czytania oraz Porady. Ordynaccy fachowcy od spraw prawniczych, językowych, ekonomicznych, socjologiczno-badawczych, może nawet medycznych i innych – poprzez takie spółdzielnie znaleźliby podmiotowo-prawną formułę działania. Niechby taka spółdzielnia miała filie w każdej „pipidówie” (na Mazowszu są 42 powiaty), a nawet nie filie, tylko spółdzielnie-córki.  Wspólne na cały kraj logo (przyozdobione godłem wojewódzkim, regionalnym). Przyjmujemy zlecenia na wszystko: ekspertyzy, badania, tłumaczenia, reprezentowanie, powiernictwo, itd., itp.: bo nawet jeśli w Koziej Woli nie ma specjalisty od konkretnej sprawy – to jest on na drugim krańcu Polski.

Nie znam takiego rozwiązania sieciowego, które upadłoby w takich warunkach. Zwłaszcza że środki startowe leżą gotowe, mniej więcej od lutego do sierpnia każdego roku.

 

*             *             *

Powyższe trzy propozycje witaminizujące Ordynacką – nie wymagają jakichś wielkich nakładów, wystarczy, że znajdzie się kilkunastu do drużyny „obnażania państw w państwie” (nie wszystkich, kilku) tyluż do generowania raz na dwa tygodnie inicjatywy „obrony środowisk niezbędnych, a dołowanych”, no, i w każdym województwie ok. 10 osób do założenia spółdzielni-matki (najlepiej w tym gronie 3-6 zarejestrowanych – choćby na chwilę – jako bezrobotni).

Jeśli te propozycje są do kitu – chętnie zobaczę, co inni ordynariusze chcieliby zrobić. ZROBIĆ. Dla siebie, dla Kraju, dla Ludzi. Bo nie mieści mi się w głowiźnie, że jesteśmy wyłącznie po to, by się zbierać co pół roku w celach towarzyskich, co rok przydzielać kilka stypendiów – i w ogóle strasznie się lubić, rajcując tym, że jeszcze żyjemy.

Tak czy owak – jak śpiewała K. Sienkiewicz – „coś zróbmy, coś zaróbmy, trochę żywności kupmy”. Żeby nie było tak, jak ostatnio „u nas”:

·         No, ale cóż, kiedy ryby

·         Działały tylko na niby

·         Żaby na aby-aby

·         A tak – byle jak…

(z tym rakiem coś…)

 

Ciąg dalszy chyba powinien nastąpić, nieprawdaż...?



[1] Pedia: Tabela rang (ros. Табель о рангах всех чинов воинских, статских и придворных) - jedna z reform, wprowadzonych przez cara Rosji Piotra I. System służby państwowej, cywilnej i wojskowej ujęto w jednolity schemat przewidujący 14 stopni (rang, po rosyjsku czynów), według których mogli awansować urzędnicy i oficerowie. Pojawił się w roku 1722 i przetrwał do upadku caratu. Otrzymanie wysokiej rangi dawało prawo zdobycia szlachectwa (wpierw osobistego, przy wyższych rangach - dziedzicznego), awans powyżej 5. szczebla umożliwiał też dostęp do cara (audiencji udzielano tylko od 4. stopnia). Tabela w przeciągu blisko 200 lat była wielokrotnie nowelizowana;