Kilka podszeptów gospodarskich

2015-12-13 11:52

 

Myślę, że jak na razie w sprawach ustrojowo-konstytucyjnych osiągnąłem stan sytości. Poapelowałem gdzie trzeba w sprawie instytucji pre-obywatelskiej, jaką jest (może być) Swojszczyzna, zaproponowałem grę wyborczą pod nazwą Ordynacja Swojszczyźniana, wskazałem na takie patologie jak Zatrzask Lokalny i Pentagram oraz Twierdza Konstytucyjna, pokazałem różnice między Państwem Adekwatnym a Państwem Stricte, opisałem środowiska ordynujące sobie „państwa w państwie” i „autokefaliczne” wobec Państwa i Prawa powszechnie obowiązującego, wskazałem na fatalną zabawę Nomenklatury kosztem Kraju i Ludności poprzez większe zainteresowanie (na dowolnym szczeblu) Budżetem niż Gospodarką (choćby się waliło i zdychało wszystko – budżet musi być w żądanej przez nas obfitości), rozprawiłem się z samą Konstytucją i jej takimi punktami, jak społeczna gospodarka rynkowa (jej konsekwentny brak w realu), jak pozbawianie biernego prawa wyborczego poprzez konieczność przechodzenia selekcji kandydatów w ramach komitetów wyborczych, jak mechanizmy oddające całą władzę w ręce kilkunastu capo di tutti capo, jak pozbawienie obywateli kontroli nad osobami wybranymi, jak uczynienie z „samorządowych” rad – lobbystycznego lub klienckiego lobby (kiści biznesowo-geszefciarskich) wokół urzędów terenowych podległych nie lokalnej Ludności tylko Rządowi. Zaordynowałem na koniec Państwo Równoległe, wzmacniające obywatelską, „oddolną”, rozproszoną samorządność i wytrącającą Państwu po kolei rozmaite rozdęte prerogatywy. Nie omieszkałem zauważyć różnicy między obywatelem rzeczywistym i rejestrowym oraz wskazać, że dobrą drogą wyjścia społeczeństwa z formuły „trash society” jest pakiet na rzecz remutualizacji poprzez samorządnośc i spółdzielczość. Wszystko to w mniej-więcej 2 tysiącach notek blogerskich, niektóre będące długimi wypracowaniami, a opatrzyłem to komentarzem, że Państwo jako fenomen wyczerpało już swoją żywotność, zdolność pobudzania pasjonarnością społecznej, zdolność efektywnego zarządzania sprawami Kraju i Ludności – co powoduje swoistą „nielegalność” Państwa i jego wrogość wobec Kraju i Ludności zamiast „przyrodzonej” służebności, gotowość to „samodzielnego” ich kolonizowania lub do „sprowadzania kolonizatorów” jak niegdyś książęta mazowieccy sprowadzili Krzyżaków.

Filozof prawa z UJ zauważył niezbyt celnie, że niezależnie od potknięć i patologii, polska „demokracja” (cudzysłów mój – JH) jest dość „wyporna”, bo mamy niezależne media, niezależne biznesy, liczne mechanizmy i procedury zabezpieczające standardy uznane za demokratyczne, mamy społeczeństwo obywatelskie, mamy zabezpieczenia zewnętrzne (unia polityczno-gospodarcza i sojusz obronny). Nie chce mi się zbytnio wchodzić w potyczki z profesurą, wspomnę tylko o trzech wymiarach „trash-society”:

LEMINGIZACJA POSTAW

Słowo „leming” zrobiło w Polsce ostatnio karierę jako symbol „bezwolnego entuzjazmu” dla poczynań Władzy, która traktuje lud jak „karmę” w taniej jadłodajni i zarazem jak kocie łby nadające się do brukowania drogi karier. Przywołując mit o suicydalnych postawach lemingów trafiamy w sedno: lemingi zastępują, niczym proteza, klasę średnią, czyli przedsiębiorczość biznesową, społecznikowską, artystyczną. Stanowią masę janczarów i hunwejbinów, którzy są wysyłani na pierwszy front walki z „dysydentami” i „nieprzystosowanymi”, nieświadomi, że są zaledwie mięsem armatnim, którym wysługują się „operatorzy systemu”, kierujący cały ustrój ku przepaści.

AREBURYZACJA OBYWATELSTWA

Obywatelstwo – to w powszechnym odczuciu zdolność do podmiotowego pełnienia roli suwerena politycznego poprzez mechanizmy samorządnościowe. W moim przekonaniu warunkiem takiego obywatelstwa jest rozeznanie (wystarczające) w sprawach publicznych i gotowość (bezwarunkowa) do czynienia ich lepszymi. Obywatel a’rebours – to obywatel rejestrowy, który zamienił powyższe na prostą, ale obezwładniającą formułę „informuj, płać, głosuj, pokornie słuchaj”. Otóż „lemingi” to co najwyżej obywatele a’rebours, egzaltujące się swoimi rejestrowymi wyznacznikami obywatelstwa, niezdolne zauważyć, że skaczą w przepaść, wcześniej wypchnąwszy w nią świadomych rzeczy „dysydentów”.

AUTYSTYZACJA ZACHOWAŃ

Autyzm to taka choroba, która jest bliska pojęciu „emigracji wewnętrznej”: osobnik nią dotknięty krańcowo ogranicza swoje kontakty z otoczeniem, zamyka się w czymś, co być może jest jego własnym światem, a być może pustką rozpaczliwą. Przez to wyhamowuje swój rozwój intelektualny i duchowy. Jego biologiczność nie przekłada się na jego role społeczne, których właściwie nie pełni. Autystyk społeczny zdolny jest jedynie do spazmów i wybuchów, a nie do racjonalnych zachowań. Patrzy na jedno, widzi drugie, komunikuje się wtedy kiedy „sam na to wpadnie” i niekoniecznie z tymi, z którymi tu-teraz trzeba.

Oczywistym skutkiem tych trzech procesów jest wtórny analfabetyzm obywatelski: postępujący brak aktywnego zainteresowania sprawami publicznymi (odnajdywanie ich wyłącznie w formule widowiska medialnego), niezdolność do podjęcia trudu „przebicia się” z własnymi pomysłami, ideami, inicjatywami, przedsięwzięciami, abdykacja z jakichkolwiek elementów społecznej kontroli poczynań „władzy”, postępująca niezdolność do ujmowania się za prawami swoimi i cudzymi, nawet jeśli te prawa są zapisane w Konstytucji i w ustawach, psycho-mentalna niezdolność do reagowania na pogarszanie się prawa (i praktyk) na tym polu.

Człowiek i mikro-wspólnota, naznaczona lemingizacją, areburyzacją i autyzmem społecznym – to nic innego, jak społecznie agonalny żywioł totalnie wykluczony, zamieniony w masę nierozpoznawalnych, anonimowych „bylektosiów”, mogących funkcjonować wyłącznie jako „ławica” reagująca odruchowo na bodźce zewnętrzne, których nie pojmuje, obawia się, nie potrafi przewidzieć, nie kontroluje w żaden sposób.

Pan filozof prawa lansując tezę o „wyporności polskiej demokracji” tak naprawdę nadał ratunkowo sens wczorajszej wielotysięcznej i mnogiej demonstracji „obrońców demokracji”, która to demonstracja była spazmem pasażerów ustępującej formacji, którym każdy inny pokład, a tym bardziej każdy inny rejs wydaje się nadchodząca traumą ponad siły. Nie rozumieją, że aby „rejsować” jak dotąd – zrzucili z pokładu rękami własnymi lub politycznymi – drugie tyle pechowców. O wyporności będziemy mówić, kiedy zmiany ustrojowe wzmocnią, a nie zatopią wehikułu żeglownego.

Niech moje stanowisko w tej sprawie wyjaśni rysunek obrazujący instytucjonalizację „wszystkiego”: ktoś niedawno przypomniał, że Państwo (urzędy, organy, służby, regulacje) ma skłonność do regulacyjnego wchodzenia w nawet najmniejsze zaułki codzienności, w tym w sprawy wspólnot, rodzin, pojedynczych osób. I rysunek to potwierdza, wskazując na skłonności uniwersalne.

Wszystko zaczyna się od żywotnego, pasjonarnego odruchu. Ale z czasem odruch jest opisany społeczna instytucją, potem uformowany w przepisy, kodeksy, regulacje, aż wnika w świadomość wypierając pierwotny odruch, zamieniając go co najwyżej w zewnętrzny „nakaz imperatywny”.

Odzwierciedla to przemiana formuł organizowania się społecznego: najpierw ruch społeczny, potem sformalizowana struktura, w końcu „organizacja pozarządowa”, która w rzeczywistości jest opleciona państwowymi regulacjami. Dowolny ruch społeczny jest emanacją kontroli społecznej. Struktury wmontowują w życie ruchu elementy państwowe. III Sektor (organizacje „pozarządowe”) to „elastyczna” formuła przenoszenia państwowości na rzeczywistość różnorodną i wybujałą.

Orphania

Orphania – to „przemysł rządomyślności” (gouvernmentalité). Receptura jest następująca: bierzesz obywatela – może być niedojrzały – i oczyszczasz go ze wszystkiego, co go konstytuuje i stanowi, używając do tego rozmaitych detergentów, wrzątków, zmielarek, odczynników. Raz na jakiś czas pozwalasz, by się „odstał” po tych zabiegach. Następnie zanurzasz go w wywarze z praw, regulaminów, przekazów medialnych, rejestrów, procedur, algorytmów, certyfikatów, wtajemniczeń, norm, standardów. Jeśli wierzga – użyj przemocy. Grilluj. Pichcić do skutku.

W wyniku zastosowania tej receptury powstaje „produkt” nacechowany „responsibilisation”. Zgodnie z deklarowanym pragnieniem redukcji zasięgu rządzenia (np. opieki społecznej), „ruler” powołujący się na neoliberalizm rozwija pośrednie techniki przewodzenia i kontrolowania jednostek bez brania za nie odpowiedzialności. Głównym mechanizmem jest technologia uodpowiedzialniania. Podmioty są obarczane odpowiedzialnością przez wmówienie im, że społeczne zagrożenia takie jak choroba, bezrobocie, ubóstwo itd. nie są częścią odpowiedzialności państwa, ale faktycznie leżą w sferze za którą odpowiedzialna jest jednostka i zostają przekształcone w problemy „samoopieki”. Praktyka chodzenia na siłownię może być postrzegana jako rezultat uodpowiedzialniania, naszej odpowiedzialności do pozostania wolnymi od chorób, zdolnymi do pracy i opieki nad osobami będącymi na naszym utrzymaniu (dzieci, starszych rodziców).

Czyż nie było ulubionym zawołaniem Tuska: „macie przecież swoje izby, stowarzyszenia, kluby, samorządy, macie rozmaite instancje i organy kontroli, macie kartę wyborczą w rękach, czegóż wy ode mnie chcecie, odczepcie się wreszcie…!”? Monopole – z pomocą Państwa i z Państwem na czele – doprowadzają skutecznie do tego, że za wszelkie błędy i nieprawidłowości, a nawet za ich bezprawie – zawsze ostatecznie obwinia się obywatela-przedsiębiorcę i wystawia mu się rachunek, w gotówce, w podatku, w Owsiakowej zbiórce lub w innych uciążliwościach, bardziej lub mniej ceremonialnych.

 

*             *             *

Zgłosiłem się do Prezydenta, aby mnie włączył do debaty ustrojowej, którą zapowiedział na początku w 3-4-minutowym „orędziu”. Nie liczę na wiele, ale zgłosiłem się, bo to lepsze niż bieganie po mieście w obronie demokracji, której się było „użytkownikiem na wyłączność” kosztem rosnącej masy „nie-asertywnych nieudaczników” oraz „wykluczonych pechowców”.

Teraz czas zająć się rzeczami, na których się chyba znam, skoro od 37 lat próbuję być ekonomistą.

Zacznę może od tego, że sformułowanie „Polska w ruinie” oznacza dla mnie taki stan spraw, w którym rośnie w miliony liczba osób nie znajdujących żadnej szansy zarobkowania, rośnie w inne miliony liczba „nędzniejących zarabiających”, w jeszcze inne miliony rośnie liczba najbardziej zdeterminowanych, którzy kosztem rodzin i lokalnych społeczności emigrują zarobkowo. Taki stan spraw, w którym dług publiczny przekracza bilion złotych, zaś spłacać go mają bogu ducha winni obywatele a nie ci, którzy go wygenerowali, przy czym na każdego obywatela dług ten wynosi dwuletnią średnio płacę. Taki stan spraw, w których rosną liczebnie organizacje „indignados”, w tym osób pokrzywdzonych jawnie i oczywiście przez wymiar sprawiedliwości, organy, urzędy, służby, organizacje finansowe, rosną w siłę organizacje przedsiębiorców pozbawionych bezpodstawnie swojej roli społecznej i majątku (np. przez skarbówkę lub nieuczciwą konkurencję albo przez „organizatora konsorcjum przetargowego”), a ich miejsce w przestrzeni gospodarczej zajmują rwacze, działający w formule „skubnij i znikaj”. Taki stan spraw, w którym liczni chorzy umierają na schodach przychodni i szpitali, w którym najbardziej prężnie rozwija się „przemysł” windykacyjny (z ważną gałęzią” preparowania długów”), w którym uczelnie i szkoły to komercyjne „wytwórnie absolwentów” a nie „alma mater”, w którym odbiera się ubogim rodzinom potomstwo, by je oddać (z dużą dopłatą) do obcych ludzi, traktujących te dzieci niekiedy jako źródło dochodów, a niekiedy jako ofiary wszetecznych uciech i koszarowych patologii, w którym bezrobotny jest łapany przez kanarów za brak biletu miejskiego, a bilet kosztuje tyle co dwa bochenki chleba. Taki stan spraw, w którym nikt nie reaguje na pierwsze symptomy wykluczenia (zanik możliwości samorozwoju), prawie nikt nie reaguje na pogłębione symptomy wykluczenia (utrata stabilnego źródła dochodu, utrata Domu i rozpad Rodziny), a dopiero wtedy, kiedy „dziadostwo” się pleni w przejściach i w węzłowych miejscach – niesiemy im „owiakowiznę”, która bardziej służy „niosącym”, niż „dziadostwu”. W którym codzienna gospodarska sumienność: konserwacja, doglądanie spraw, szkolenia okresowe, certyfikowanie umiejętności, logistyka (procedury bezpieczeństwa), ogólny poziom kwalifikacji i organizacji – są powszechnie, w każdym zakątku gospodarczym na takim poziomie, że podczas zagranicznego rejsu kilkudziesięcioro czołowych urzędników, funkcjonariuszy, doradców i społeczników oraz najogólniej prominentów i luminarzy spada na obcej ziemi z nieba, a my nawet nie jesteśmy w stanie skontrolować „technicznego” dochodzenia w tej sprawie, nie mówiąc o grach politycznych – co staje się makabrycznym dowodem na stan gospodarskich poczynań włodarzy Kraju i Ludności. Taki stan spraw, w którym Rynkiem nazywa się „Klan Monopoli”, Wolnością nazywa się podporządkowanie regułom narzucanym przez monopolistów, Demokracją nazywa się wybory zarządzane przez zabezpieczone „na swoim” elity, Dobrobytem nazywa się to, co uratowano przed sępiącym na każdym kroku Państwem i Mega-biznesem, Przedsiębiorczością nazywa się Rwactwo Dojutrkowe.

Taki stan spraw, w którym nawet Premier z Wicepremierką rejterują tuż po sukcesie wyborczym na saksy europejskie, znać że nie wierzą we własną propagandę zielonowyspową.

Jak widać z powyższego, Czytelniku, nie stoję już od dawna przed progiem debaty gospodarskiej, tyle że teraz zajmę się nią bardziej systematycznie.

Uwaga, teraz będzie na temat.

Kiedy Gospodarka jest w punkcie A, a jest społeczna i polityczna zgoda co do tego, że powinna być w punkcie B, położonym „bardziej centralnie” na mapie megatrendów i megaprocesów oraz wyżej w skali dostatku powszechnego – to mamy do wyboru pakiet możliwości strategicznych:

1.       Zintensyfikować Pracę;

2.       Uruchomić Pakiet Inwestycyjny;

3.       Skonstruować Imperium Wewnętrzne;

Zanim omówię te możliwości dla przykładu Polski – zaproponuje analizę meta-historyczną procesów gospodarczych. Na rysunku, który zatytułuję roboczo „lasso gospodarcze”, naszkicowałem to, co w gospodarce uniwersalne: wszelkie gospodarowanie zaczynamy od wykorzystywania eko-zasobów, czyli tego, co dostarcza Natura. Kiedy tę formułę „nasycimy” – sięgamy po zasoby sąsiadów, wszczynając wojnę lub dokonując „pokojowej ekspansji”. A kiedy i tu efektywność się wyczerpuje – wchodzimy w etap „samozjadania”, czyli tworzenia wewnątrz Gospodarki takiej enklawy, która całą resztę traktuje jak swoisty „eko-zasób”, co jest oczywiście patologią zapowiadającą upadek, ale przy zręcznym zarządzaniu można Gospodarkę przenieść do większej pętli (wcześniej niedostępnej, bo w tej nowej pętli wymagane jest doświadczenie poprzedniej). Obrót zaczyna się od nowa, i Gospodarka przechodzi w ten sposób na coraz bardziej abstrakcyjne poziomy. Lasso gospodarcze jest – w moim przekonaniem – uniwersalnym narzędziem ekonomisty badającego procesy, bo ma zastosowanie w różnych konstelacjach gospodarczych: gospodarstwo domowe, sąsiedztwo, firma, samorząd, korporacja, region, Kraj-Ludność.

Za pomocą tak opisanego lassa gospodarczego można dość łatwo zrozumieć ten głębszy, kulturowo-cywilizacyjny, ale też psycho-mentalny sens takich przełomów jak rewolucja techniczna czy odkrycia geograficzne.

Między wierszami wstawiłem powyżej ukryte założenie: opisywaną Gospodarkę uznałem za autonomiczną, kontrolowaną politycznie przez jej żywioł społeczny, podmiotową, niezależną, samorządną. Akurat Polska „dysponuje” gospodarką krańcowo skolonizowaną, w której nie tylko rozmaite działy, sektory, gałęzie, branże są penetrowane przez „zagraniczne marki”, ale też węzły decyzyjne – od administracji lokalnej po rząd – są pod przemożnym wpływem globalnej finansjery i kontynentalnej administracji, nie mówiąc już o „całkiem nielegalnych” agenturach „ssących”.

Cóż to znaczy zintensyfikować Pracę?

Jednym z elementów ucywilizowania jest głęboko wpojone i powszechne przekonanie, że praca własna – nie każda, tylko ta użyteczna społecznie – jest jedynym przyzwoitym tytułem do dochodu. Ze słowem „zintensyfikować” kojarzy się przyśpieszenie „ruchów, czynności, działań, operacji”. Ale warto uwzględnić fakt, że kilka milionów osób nie pracuje wcale w ramach polskiej gospodarki, a drugie tyle pracuje dla gospodarek zagranicznych. Zakładając, że dzisiejsze, XXI-wieczne „ruszenie palcem” jest o niebo wydajniejsze niż takie samo „ruszenie palcem” sprzed 100 lat – każda godzina efektywnie przepracowana w polskiej gospodarce to nie tylko dochód dla człowieka i jego bliskich (czyli poprawa morale i ogólnej kondycji), ale też duży wkład do Społecznej Puli Dobrobytu. Jeśli do tego usunąć wszelkie nieciągłości, zaniedbania i puste przebiegi oraz zapętlenia i wąskie gardła – można tanim kosztem skokowo zwiększyć potencjał gospodarczy.

Co znaczy Pakiet Inwestycyjny?

W odróżnieniu od Pracy – sensem Inwestycji jest otwarcie (po oddaniu do użytku) nowych możliwości uzyskiwania dochodu przez inwestora i wszystkich, którzy się pod tę inwestycję „podepną” (np. jako kooperanci, dostawcy, dawcy pracy). Odłóżmy akademickie rozważania o celowości i ryzyku inwestycyjnym i wyobraźmy sobie, że inwestycja powstała w jeden dzień.  Droga, fabryka, sieć-struktura-system, platforma teleinformatyczna, nieznany dotąd produkt. Każdy z tych fenomenów w – najogólniej powiedziawszy – Rynek i albo „niewinnie” przechwytuje niektóre strumienie dochodowe (patrz: e-sklepy), albo wprost „morduje” niektóre zastane „dawniejsze inwestycje”, które nie wytrzymują nowej „,mapy gospodarczej” (patrz: hipermarkety). Ale przede wszystkim rozbija to, co już było „poukładane”, co może oznaczać postęp albo regres. Ważne jest zatem, czy inwestujemy w formy atawistyczne (jak Amazon), czy w formy zastępujące złe- dobrym, dobre – jeszcze lepszym.

Co znaczy Imperium Wewnętrzne?

Od kilku lat z bliska obserwuję Ziemię Grodziską (Mazowsze, wychowałem się na Ziemi Lęborskiej (Pomorze), mam też wrażenie, że zapoznałem się dość dobrze z prowincjonalnym życiem Suwalszczyzny albo Bieszczadów. Mając wmontowaną tę skalę postrzegania, imperium wewnętrzne opisuję jako takie gospodarzenie lokalnymi zasobami i ludnością lokalną, aby niezadowoleni stanowili margines: nie lekceważony, ale margines. To zaś oznacza stałe podstawianie nogi odrastającej hydrze monopoli, bo to one poszerzają marginesy wykluczeń, odstawień, dyskryminacji, zmenelenia. Imperium Wewnętrzne – to swoista sprawiedliwościowa formuła naznaczona zasadą odbierania monopolistom tego, co zyskali monopolizując oraz wstawianie w rzeczywistość zabezpieczeń przed dalszym monopolizowaniem. W imię równowagi, równych szans, ważenia zróżnicowanych racji. W imię służebności wszelkiej „władzy” wobec „mocodawcy-elektora”.

Posunę się do jeszcze bardziej „technicznego” rozumowania. Kolejny rysunek przedstawia historię gospodarczą wszech-dziejów. Ze skrajnie lewej strony ukazano ścieżkę, na której Ludzkość zaszła daleko. Gospodarowanie Człowieka – mowa o tym, co dominuje w codziennym funkcjonowaniu – zaczęło się od zwykłego trudu (work), potem Człowiek zaczął inwestować, nasyciwszy świat inwestycjami rozpoczął grę (np. alokacyjną), a na końcu tych przeistoczeń „filozofii” gospodarowania jest na razie tworzenie całkiem nowych elementów dostatku, oderwanie się od „podbierania przyrodzie” jej darów, kreowanie „swoich własnych”.

W tle tego trwającego setkami pokoleń przeistaczania – zmieniały się organizacyjne formuły gospodarcze: od Gospodarstwa, poprzez Przedsiębiorstwo aż po Projektal.

Polska – w tym schemacie, z uwzględnieniem skolonizowania – jest miejscem na świecie, gdzie dominującym zajęciem gospodarczym jest inwestowanie i gra, a właściwie „inwestowanie w grę”, podczas gdy swoistym „standardem cywilizacyjnym” jest zaawansowana gra (finansjera zblatowana z polityką) i szybko wschodząca „nominacja”, choćby związana z niemal codziennymi „epokowymi” nowościami konsumpcyjnymi i wspomagającymi biznes. Polska jest więc zacofana. Szkoły (organizacja, sposób nauczania i zaliczania postępów), służba zdrowia, ośrodki artystyki i kultury, administracja, nawet pomoc społeczna – funkcjonują w formule Przedsiębiorstw, a kto tego nie rozumie, niech się przyjrzy obowiązkowym komórkom etatowym tych instytucji i ich statutom oraz prawu regulującemu ich codzienność.

Zacofania Polski nie da się przeskoczyć zmieniając nazwy i struktury. W głowach każdego człowieka nie będącego „szarakiem” tkwi „ekonomia biznesu”, prowadząca zresztą w warunkach kolonizacji do rozmaitych patologii. Do mentalu i kultury „ekonomii daru” z tej pozycji da się przejść wyłącznie poprzez "retour en avant", wycofanie się (poprzez samorządność) do formuły Gospodarstwa, by z niej wypracować lepsze Przedsiębiorstwa i dopiero z nich przejść do Projektali, które nie będą „okupantem i rwaczem” wobec Kraju i Ludności, ale służbą gospodarską na ich rzecz, w ich imieniu i interesie.

 

*             *             *

Zdarzało mi się zauważać, że dwa najpoważniejsze dziś wyzwania dla Polski to przywrócenie godnego poziomu życia KAŻDEMU, jako podstawy dla umiejętności społecznych i wyzwolenia tego, co się obrzydliwie nazywa „kapitałem ludzkim” (i w zagregowanej postaci kulturowej „kapitałem społecznym”), oraz przywrócenie Polsce podmiotowości w regionie i w świecie.

Rozumiem to jako PILNE przegrupowanie struktury dochodów (co zawsze jest oczywistym obciążeniem dla budżetów), a jednocześnie wmontowanie w ustrój gospodarczy MECHANIZMÓW zabezpieczających KAŻDEGO przed spadkiem poniżej godnego dochodu. A w obszarze dyplomacji – restrukturyzację stosunków gospodarczych z zagranicą, precyzyjniej: anulowanie ze skutkiem natychmiastowym wszelkich niesymetrycznych umów i regulacji.

Co innego jednak sprawy „cito”, a co innego przebudowa ustroju gospodarczego. Tu jestem cierpliwy.