Wydawało mi się, że wiele wiem o Rosji. Ku mojemu zaskoczeniu jednak dzień dzisiejszy był mi prawie nieznany jako jedno z najważniejszych rosyjskich świąt (grażdanskich, państwowych, bo jednocześnie dziś świat prawosławny obchodzi TROJCĘ – „pięćdziesiątnicę”, po grecku πεντηκοστήalboἡμέρα).

 

Jest to święto rosyjskiej niepodległości, ogłoszonej w dniu 12 czerwca 1990 roku!

 

Prawda, że zdumiewające? Niepodległości!

 

Rozpad ZSRR – mowa o znakach widomych – rozpoczęła kadencja Michaiła Gorbaczowa, który ogłosił rekonstrukcję państwa radzieckiego i ideologii komunistycznej. Pamiętamy to jako „pieriestrojkę” i „głastnost’”, czyli przebudowę i wolność wypowiedzi.

 

U podłoża tego procesu, formalnie rozpoczętego w 1988 roku, stał potężny kryzys gospodarczy państwa oraz paraliż jego struktur, na który nałożyła się niekorzystna sytuacja geopolityczna oraz tendencje odśrodkowe wewnątrz związku. Tendencje owe wynikały z jednej strony z aspiracji niepodległościowych niektórych narodów ZSRR, a z drugiej z przekonania, iż tylko uwolnienie się od prowadzonego przez Moskwę centralnego sterowania pozwoli wyprowadzić republikę z kryzysu. Przywódcy republik środkowoazjatyckich liczyli na wzmocnienie swoich dyktatur w warunkach samodzielnego państwa.

 

Proces irredenty zapoczątkowała Estonia, która w 1988 ogłosiła suwerenność, tj. pierwszeństwo prawa republikańskiego nad związkowym. W jej ślad do 1990 poszły wszystkie pozostałe republiki związkowe, stąd też okres ten nazywany jest „paradą suwerenności”. Następnie niektóre republiki zaczęły – mimo sprzeciwu władz radzieckich – ogłaszać niepodległość i występować ze związku. Próby ich ponownego podporządkowania przez Moskwę nie przyniosły skutku.

 

Powyższe dwa akapity zaczerpnąłem z Wikipedii.

 

Potem mieliśmy słynny pucz Janajewa (sierpień 1991), przejęcie władzy (nad całym ZSRR poza Przybałtykiem) przez dzielnego mużyka B. Jelcyna, który zakazał działalności KPZR i ją wydziedziczył, a 8 grudnia prezydenci „niepodległych” Rosji, Ukrainy i Białorusi, w Puszczy Białowieskiej (u granic Polski) zadeklarowali koniec ZSRR i początek Wspólnoty Państw Niepodległych.

 

Gorbaczow jednoznacznie nazywa to spiskiem. Ma trochę racji: mogli go zaprosić do Puszczy przynajmniej na poczęstunek, a potraktowali go jakby go nie było.

 

Dla krajów, które „reżim sowiecki” kojarzą jednoznacznie z Rosją, ogłoszenie przez tę samą Rosję niepodległości od ZSRR wydaje się kuriozum. To tak, jakbyśmy założyli stowarzyszenie, a potem byśmy się sami uznali za niezależnych od niego.

 

Ale cóż, Rosja nie tylko na tym paradoksie stoi. Przecież dziś, mimo kilkunastu świadomych tożsamościowo ruchów odśrodkowych lub separatystycznych (znamy tylko sprawę Iczkerii-Czeczenii, ale np. Sacha-Jakucja też ma ochotę na suwerenną podmiotowość, podobnie jak Tataria czy Kałmucja) – Rosja trzyma twardą ręką „zaprzyjaźnione” ludy w ramach Federacji Rosyjskiej, a z wpływów na Ukrainie i w całej „bliskiej zagranicy” wcale nie zrezygnowała.

 

Mam być szczery, to powiem: jeszcze tylko brakuje nam kilkunastu rozbrykanych państw atomowych za wschodnią granicą! Niech już lepiej wyzwolona Rosja dyżuruje w tym tyglu…

 

Zatem – paradoksalne – ale jednak bardzo znaczące święto mamy dziś nad Newą, Donem, Wołgą, Jenisejem, Oką, Angarą, Obem, Irtyszem, Leną, Amurem. I innymi 350-ma rzekami Federacji Rosyjskiej. I tysiącami rzeczułek.

 

Toczy się nimi świętująca rosyjskość: uroczysta, dumna i bujna, ale i leniwa oraz cicha.