Jesli mimo wszystko czegos dokona - ukrasc mu!

2010-02-20 22:06

 

DOROBEK NIEDOROBIONY

/nie daj mu nic zrobić, bo cokolwiek uczyni, będzie domagał się szacunku dla swojej roboty, a niestety, będzie miał rację/

 

Ja to mam pecha. Właściwie, gdybym nie tworzył dla innych i gdybym nie tworzył do szuflady czy na półkę, to nigdy nie mógłbym się pochwalić, że cokolwiek zrobiłem. Są tacy, którzy mogą pracować wyłącznie wtedy, kiedy są jakoś usytuowani, formalnie osadzeni, na przykład pracują na etacie. Zabrnę dalej: takich jest znakomita większość, bo Ludzkość stworzyła sobie ten dyskomfort uznając, że to tylko jest, co jest zapisane.

Ja nie. Ja pracuję bezustannie, czy mi ktoś płaci czy nie. Daję z siebie to, na co mnie stać, nawet jeśli nie mam tytułu do wyrażania się publicznie. Przynosi to niewygodę w postaci zadziwienia interlokutorów, nie znajdujących „czystej” przyczyny, dla której w ogóle głos zabieram. Przynosi to cierpienia od tych, dla których jestem groźnym wzorcem: oto można coś reprezentować nie będąc reprezentantem umocowanym. Ale też przynosi satysfakcje w postaci „gotowości na każdy wariant”: kiedy przychodzi czas próby, ja już jestem gotów z pakietem materiałów pod ręką, podczas gdy większość zaczyna się dopiero organizować. Myślicie, że mam przez to łatwiej?

Kiedy wnoszę jakiś poważny projekt do urzędu – pytają po kątach, kto mnie tak naprawdę przysłał: projekt jest znakomity, tylko z kim on to uzgodnił?

Kiedy podnoszę jakiś ważny problem społeczny, współ-obradujący zapytują do siebie wzajemnie lub wprost do mnie: dlaczego mówisz jak szef, kto cię do tego upoważnił?

Kiedy występuje jako czyjś rzecznik – pojedynczej osoby lub jakiejś zbiorowości – pierwszym pytaniem jest to, czy mam papiery na występowanie w obronie?

Kiedy piszę artykuł, redakcje zastanawiają się, czy jestem już przywódcą jakiegoś ugrupowania, czy dopiero w najbliższym czasie zostanę.

Kiedy chcę zorganizować jakieś forum, kongres czy inne zbiegowisko, wszyscy zachodzą w głowę, kim on tak naprawdę chce być po zakończeniu spotkania?

Kiedy staję na czele jakiegoś grona, podstawowe pytanie możnych tego świata brzmi: kiedy wywoła rewolucję?

Ludzie! Ja po prostu nie będę stał bezczynnie, kiedy tyle spraw stoi nie załatwionych, kiedy tylu ludzi jest trzymanych w rezerwie, kiedy najprostsze sprawy wymagają nie tylko powiązania luźnych sznurków, w wyniku czego powstałby nowy ład sam z siebie, bez żadnej rewolucji, ale też wymagają jakiejś zgody nie-wiadomo-kogo, kto prawem kaduka zawłaszczył sobie uprawnienia Demiurga i tak ustawia ten świat, że nawet jeśli wszystko będzie leżało odłogiem, to i tak bez ich przyzwolenia nic się nie będzie ruszało, bo to oni są jedynymi uprawnionymi do nie-wiadomo-czego i rozdzielają łaskę jak Wielki Cenzor Ludzkich Losów.

Wyznaczają sobie jakieś bliżej nie określone grono uprawnionych do działania (i zarazem zobowiązanych do sprawozdawania): ktokolwiek z tego grona przejawi choćby najgłupszą w treści inicjatywę – już niemal ma w kieszeni wykonanie, w przeciwieństwie do choćby najlepszych pomysłów z zewnątrz, spoza tej nomenklatury. Rzecz w tym, że wewnątrz nomenklatury panuje chorobliwy strach przed wypadnięciem z łask: inicjatyw tam mało i marne jakieś, niedorobione. A kraj i ludzie mają tyle spraw, potrzeb, zamiarów!

W Polsce nie ma miejsca ani na marnotrawstwo ludzkiej energii, ani na cenzurowanie inicjatyw pod kątem nomenklatury: warto o tym pamiętać, kiedy pęczniejąca bomba zegarowa naładowana dynamitem niezaspokojonych potrzeb i niespełnionych przedsięwzięć, odkładanych na półkę WSTRZYMAĆ tylko dlatego, że nomenklaturowi janczarzy boją się jakiekolwiek poważnej aktywności.

A potem, kiedy jakimś cudem okaże się, że dobre rzeczy człowiek proponuje, powie mu się: OK., ale przecież pan nic poważnego w życiu nie zrobiłeś!