Jaceniuk rządzi

2014-10-30 06:25

 

Na nieszczęście Ukrainy wynik głosowania w niedzielnych wyborach jest taki, że daje Arsenijowi (Ludowy Front) „moralne prawo” przewodzenia przyszłemu rządowi. Jaceniuk kuje żelazo póki gorące: nie czeka na ruch prezydenta Poroszenki i wypełnia serwisy informacyjne swoją propozycją umowy koalicyjnej, nazywając ja chytrze „Europejska Ukraina”. Poroszenko jednak nie chce, by jego prezydentura naznaczona była „cohabitacją”: wszak prezydencki Blok otrzymał równorzędne poparcie, różnice są kosmetyczne.

Wyjaśnijmy: pomijając chorobliwe ambicje Jaceniuka, wyznaje on tę samą zasadę, jaką realizuje establishment polski: Europa karmi, Ameryka strzeże. W ten sposób – zupełnie zresztą nie interesując się ewentualną współpracą z Polską – przesuwa on na wschód „zachodnią flankę”, a tym samym mnoży zagrożenia dla Rosji:

1.       Ameryka ma interes w militarnym zainstalowaniu się w okolicach Morza Czarnego, skąd można kontrolować Bliski Wchód i Azję Centralną oraz neutralizować Rosję;

2.       Europa ma interes w skolonizowaniu bogatych zasobów Ukrainy i w jej „wychowaniu” pod sztancę „demokratyczną”, tak jak tego dokonała w Polsce;

Gdybym miał jednym słowem oceniać dwóch siłaczy ukraińskich, to Jaceniuk jest (na razie bardziej w swoich wyobrażeniach) namiestnikiem USA, a Poroszenko (realnie, dosłownie) rzecznikiem oligarchicznego ładu. Paradoksalnie, Jaceniuk robi 1,5-stronicową „zmyłkę”, opierając swój program na wdrożeniu okastrowanej umowy zawartej niedawno z Europą (co oznacza, że pomija wszelkie inne problemy, dając sobie „luz decyzyjny” na przyszłość). Poroszenko zaś kładzie na stół niemal 50-stronicowy dokument opracowany przed wyborami, objaśniający przede wszystkim gospodarcze aspekty przyszłego ustroju.

24 godziny na dobę różnorodni komentatorzy i eksperci wałkują w ukraińskich mediach pęczniejący spór między oboma panami zwycięzcami. Nie ma mowy o „POPiS-ie” ukraińskim, to już jest jasne, choć pierwsze euforie zatytułowano „wygrał Majdan”. Komentatorzy jak na razie wyrażają radość z tego, że Putin najprawdopodobniej nie zdoła „osadzić” w roli premiera Ukrainy kogoś sprzyjającego Rosji.

Dzieje się też coś oryginalnego: Prezydent, zamiast zająć pozycję szafarza i arbitra – stał się stroną w sporze o sukcesję, i to stroną minimalnie słabszą licząc zebrane głosy.

Skutek jest do przewidzenia: rząd będzie definiowany przez Jaceniuka, ale Poroszenko zrobi wszystko, by Arsenij nie został premierem. Obaj doskonale rozumieją swoje pozycje w tej sprawie, więc narasta nastrój „buldogów”.