I znów rezygnacja z Ordynackiej

2010-02-21 00:05

 

Jan Herman                                                                                    

Warszawa, 29 marca 2004 r.

 

Do członków Stowarzyszenia Ordynacka

  

Obywatel to taki człowiek, który czyni wszystko dla dobra wspólnego licząc na to, że wspólnota mu to wynagrodzi, choć nie musi.

Polityk to taki człowiek, który żąda od wspólnoty, aby wspomogła jego karierę, a on potem jej się odwdzięczy, choć nie jest to takie pewne.

W Ordynackiej działają Komisje Problemowe (Kultury, Edukacji, Turystyki, i tak dalej): każda z tych komisji ma bogaty program merytoryczny. Nie dość, że żaden z prominentnych graczy z Ordynackiej nie ma zamiaru promować i wspierać tych inicjatyw, to jeszcze zabrania się nam uruchamiać działań gospodarczych na ich rzecz. A jak myślicie, kiedy wreszcie kosztem rodzinnych budżetów uruchomimy te inicjatywy, to kto się będzie nimi popisywał w mediach?

Jako członek SZSP/ZSP, potem w swoim codziennym życiu, na koniec jako członek Ordynackiej, starałem się być obywatelem zawsze i wszędzie, a jeśli robiłem karierę, to nie zdarzyło mi się jej traktować jak swoją własność, tylko funkcje wykorzystywałem ze wzmożoną energią dla dobra wspólnoty. I dziś czuję się jak frajer.

Ordynacka nie jest stowarzyszeniem obywatelskim.

Co prawda, zarówno niegdyś w SZSP/ZSP, jak też obecnie w Ordynackiej, znakomitą większość stanowili i stanowią obywatele, ale oni wtedy przegrywali, i teraz przegrywają. Niektórzy przegrywali-przegrywają ładnie i z wdziękiem, a inni marnie i głupio, zachowując się jak idioci, robią jakieś dziwne posunięcia, których sami nie rozumieją, na przykład tak jak ja. Ale przecież fakt, że nie umiemy przegrywać, wcale nie zmienia faktu, że Ordynacką opanowali politycy, którzy uważają, że doszli do swych karier dzięki własnym talentom i zasługom, a tych, którzy karier nie zrobili, uważają za nieudaczników. Nie chce im wpaść do głowy, że ich zwycięstwa są nie tylko wypadkową wielu porażek – jak to w grze – ale też zupełnie szczerze nie pamiętają, że aby zrobić karierę własną, nierzadko wdeptywali w ziemię swoich kolegów, twórców ich karier. Nie pamiętają, bo dla nich to były kolejne kroki w „normalnym” działaniu, choć tym przegrywającym łamano kręgosłupy i charaktery. Zachowują się dziś, jakby od zawsze było ich zaledwie kilkuset, jakby cała reszta nic dobrego nie zrobiła

Człowiek z warunkach krańcowo niekorzystnych, kiedy jest głodny albo przez lata niedoceniany, popełnia czyny, o których w normalnych warunkach myśli z obrzydzeniem. Gotów jest do rękoczynów, do żebrania o łaskę i etat, do złodziejstwa, do różnych świństw. Brzydzi się sobą z tego powodu i w związku z tym ma żal do całego świata, na koniec upada moralnie kończąc jak menel, tyle że nosi krawat. Ale jeszcze – zdychając z głodu – płaci składkę 100 złotych i szuka ostatniej szansy, albo przemyca się do Stodoły bez wpłaty, byle tylko staremu koledze wręczyć swoje CV, może się uda.

Ordynacka jest pełna wdeptanych w ziemię nieudaczników, którzy za swój punkt honoru mają nie pokazać, że im się nie udaje, i którzy wierzą, że ich niegdysiejsze zasługi są legitymacją do starań o lepsze dziś (bo przecież nie jutro, wszak już jesień życia). Idą do swoich ustosunkowanych kolegów i zabiegają o to, by móc przy nich być. By nie przegapić szansy.

Ordynacka pełna jest frustratów, którzy żyją starymi porażkami i przybywają tłumnie, bo wierzą w siebie, że teraz już nie dadzą się oszukać, nikt ich nie wykorzysta tanio, nikt już ich kosztem się nie spasie. Ale praktyka przeczy temu założeniu, bo ci spasieni dobrze wiedzą, jak to się robi, żeby pożreć wszystko, co maluczcy wypracują.

Ordynacka pełna jest ludzi, o których zawsze można powiedzieć, że są niepoważni: angażują się w coś, potem rzucają to w cholerę, wybuchają z jakimiś pretensjami, o co im chodzi? No, pewnie, ktoś, kto wiecznie wygrywa cudzym kosztem, nie rozumie, że ten, kogo wiecznie ogrywano, ma alergię na najdrobniejszą nierówność.

Trzeba dużej odwagi intelektualnej, żeby w ludziach z Ordynackiej dostrzec ten ogrom potencjału, jaki został zmarnowany niegdyś i jaki robi się „w konia” dzisiaj. A politycy dzień w dzień nawet tę odwagę kwitują słowem: PAJAC, albo bardziej obelżywym.

Ci, którym dawniej powodziło się w rozgrywkach, równo szli w górę. Ci, którzy przegrywali – mieli przez lata zastój, a może regres. Po latach ten lepszy mówi do gorszego: no, dobra, ja cię lubię, ale ty nie masz żadnego doświadczenia w robieniu dużych spraw! Oto cały fałsz: najpierw kogoś zablokować, a potem mu wymawiać, że się dał blokować!

200 osób z Ordynackiej zrobiło szczytową karierę. 1000 osób z Ordynackiej wspiera tych stu na etatach w pełni od nich uzależnionych, rozdanych jak karty w pokerze. Pozostali wierzą w cuda, że przynajmniej wskoczą do tego tysiąca. Zanim się obudzą, karty będą rozdane, a w miejsce obudzonych wejdą nowicjusze urzeczeni dynamizmem Ordynackiej. I wtedy ci, którzy do Ordynackiej wnoszą etos, będą jak ten żebrak, którego spotyka wypasiony kolega ze studiów, narzekający, że mu lakier porysowali w land-roverze. A co u ciebie – zapyta grubas żebraka. No, wiesz, trzy dni już nic nie jadłem. No, stary, to się zmuś!!! Myślicie, że to żarty? To chyba nie słyszycie corocznych rozmów w Stodole!

Tak samo wygląda Polska. Pokażcie mi prominenta z Ordynackiej, który leżał w Sejmie „rejtanem” i bronił Polski przed bezrobociem, wyprzedażą mienia, przejmowaniem za bezcen dorobku pokoleń, drenażem kraju z finansów, mózgów i żywotnej energii. Ja nie znam żadnego, za to znam osobiście i z bliska co najmniej 30-tu, którzy wymachując swoją lewicowością albo fachowością działają odwrotnie, jak podręcznikowi liberałowie i/lub jako patentowane matoły. Ukułem teorię, że jest jakaś tajemna moc ogłupiająca tych na stanowiskach oznakowanych „R-ką”, ale sam wiem, że to bzdura: po prostu jest „jak powyżej”, polityk to taki człowiek, który żąda od wspólnoty, aby wspomogła jego karierę, a on potem jej się odwdzięczy, choć nie jest to takie pewne. Polityk z Ordynackiej – dlaczego miałby być inny?

Oddaję honor: na własne uszy słyszałem wspaniałe tyrady „ordynariuszy”, na własne oczy czytałem porywające programy „ordynackie”, których niepodważalnym efektem musi być powszechny dobrobyt i ogólna radość z poprawy wszystkiego, co się da poprawić. A jednak jakiś chochlik zawsze tak przeinaczał sprawy, że szarakom działo się coraz gorzej, a autorom tyrad i programów – coraz lepiej.

 

Koleżanki i Koledzy!

 

Była kiedyś taka Bezpieczna Kasa Oszczędności, polegająca na wyłudzaniu ludziom ostatniego grosza za obietnicę raju. Polska pełna jest wysyłkowych firm, które mamią nas wielkimi wygranymi, byleśmy tylko kupili zaocznie jakieś badziewie. Ordynacka to taka Bezpieczna Ścieżka Kariery: napracujcie się, poświęćcie swój czas, pieniądze, rodziny, nadzieje – a w zamian otrzymacie możliwość bycia delegatem na Kongres, który już dawno jest zorganizowany do spodu, w tym sensie zakończył się, zanim go rozpoczęto. Ci, co robią z nas matołów, na co dzień kierują nawą państwową i śmieją się z naszych poświęceń: ich dewizą jest nic nie robić własnym ryzykiem (to cytat z jednego z nich). Za wszystko zapłacą ludzie, którzy upraszają się o łaskę pozostawania w świetle ich aureoli. Najwięcej zaś zapłacą prawdziwi społecznicy, obywatele, którzy nie chcą karier, ale liczą na to, że w zamian za rolę mięsa armatniego dostaną wsparcie dla swoich publicznych przedsięwzięć. Zapłacą frustracją, niesmakiem, wstydem, ludzkimi zobowiązaniami: ich inicjatywy będą albo im odebrane, albo wdeptane w ziemię i zniesmaczone, tak jak to się stało ze spotkaniem z J. Hausnerem w styczniu, kiedy z merytoryczne spotkanie na tematy społeczno-gospodarcze nasi prezesi przerobili na bezwstydny, wazeliniarski wiec poparcia dla technokratyczno-liberalnego programu udającego lewicową troskę o dobro publiczne. Jak za dawnych lat, kiedy to poważne dyskusje społeczne były zakazane, chyba że pod egidą konkretnych sekretarzy.

Ja wiem, że to co za chwilę powiem brzmi idiotycznie i niepoważnie, bo przecież Ordynacka urasta w siłę i jest na fali. Otóż ja składam legitymację Stowarzyszenia, grzecznie i stanowczo. Nie chcę być delegatem na Kongres, nie chcę żadnych funkcji, chcę za to przekreślić spekulacje wszystkich, którzy próbują się domyślać, skąd taka moja wielka aktywność. Zrobiłem kiedyś wiele dla SZSP/ZSP i nie prosiłem o karierę. Zrobiłem niemało – i jeszcze więcej zrobię dla Ordynackiej, ale nie muszę być jej członkiem, żeby uczciwie i rzetelnie pracować dla kraju. Mam prawo do Ordynackiej ze względu na swoją przeszłość, ale nie utożsamiam tego prawa z koniecznością członkowskiego wspierania jaj, jakie sobie z nas robi kamaryla.

Kamaryla potrzebuje terapii, aby przestała wszystkich traktować swoją miarą. Są światy inne niż polityka, a w tych innych światach liczą się wartości, których w getcie polityki nie widać, dlatego każdy, kto nie zachowuje się jak polityk, nie kiwa innych na każdym kroku, jest przez polityków postrzegany jak niepoważny burek, ośmieszany, opluwany, lżony. A jedną z wartości spoza polityki jest: nie obrażać drugiego, więc polityk obraża, ale nie jest obrażany, i myśli, że to go czyni silnym, a obrażanego słabym.

Terapia – to odwrócenie się plecami obrażanych i robionych w jajo. Wybierajcie się sami, jak jesteście tacy mocni, ale na mnie się nie powołujcie.

Każdy żyje jak potrafi, niektórzy dodatkowo żyją tak jak muszą. Niektórzy z nas nie potrafią żyć przyzwoicie, inni – muszą żyć niegodnie. Wbrew temu, co sobie wmówiliśmy, nasi „skazani na sukces” koledzy mają do nas taki sam interes, jak my do nich. Dlaczego nie wystarczy im 200 osobowa Ordynacka? Bo nas potrzebują. Ale robią wszystko tak, abyśmy to my wiecznie i beznadziejnie starali się o ich względy. Właśnie po to, żeby – potwierdziwszy po raz kolejny swoje sukcesy – nie mieć wobec nas zobowiązań. Czyli mamy im zaufać, narobić różnych rzeczy własnym sumptem i własnym kosztem – a potem podziwiać naszych wodzów z ich sukcesami i jeszcze im uwierzyć, że to dzieło ich talentów. Czekać na okruchy z pańskiego stołu, znosząc poniżenia. Marnować swoje wykształcenie i życiową energię na warowanie w przedpokojach.

Ja – dziękuję. Zrobię dla Ordynackiej jeszcze niemało i nie będę ustawał w staraniach o to, żeby Ordynacka miała inny wizerunek niż obraz sitwy, jaki się wyłania z mediów. Ale nie liczę w tej sprawie na kamarylę. Oni nie są w stanie nawet wysupłać paru złotych na opublikowanie tekstów swoich kolegów, obywateli. Znajdują sponsorskie pieniądze wyłącznie na takie fety jak dzisiejsza, gdzie siedzą za stołem prezydialnym i zabierają głos „po uważaniu”, według ważności sprawowanej w kraju funkcji. No, to niech zabierają.

Szanowna kamarylo! Powtarzam to, co mówię od lat: wesprę naszych prominentów w ich kandydowaniu do parlamentu jednego i drugiego, udzielę rekomendacji na różne ważne funkcje, ale tylko wtedy, kiedy wy wesprzecie nasze społecznikowskie, obywatelskie inicjatywy. Czynem, nie słowem.

Tylko na taką umowę się godzę, a nie na tyranie dla waszych karier, aby potem usłyszeć, że skoro nie zrobiłem kariery, to jestem głupek. Ot, co.

 

                                                                                              Jan Herman