Homo erectus politicae

2013-08-12 08:32

 

Po Facebooku krąży właśnie foto  George Orwella z sentencją: „Nieposłuszeństwo jest prawdziwą podstawą wolności, posłuszni muszą być niewolnicy”. W rzeczywistości słowa „Disobedience is the true foundation of liberty. The obedient must be slaves” wypowiedział w roku 1847 Henry David Thoreau , filozof, autor eseju „Obywatelskie nieposłuszeństwo” (Civil Disobedience, 1849) czy zbioru 18 esejów filozoficznych „Walden, czyli życie bez zasad” (1854).

Ja zaś w ręku trzymam wczorajszą kartkę, na której Jędrzej – nowy znajomy – wyłuszczył koncept PRAWA DO SPRZECIWU, rozumianego politycznie, czyli jako niezgoda na coś, na jakieś pole gry.

Wiecie co, ja już nie umiem się egzaltować. Jeszcze mnie wzruszają pointy (płęty?) dobrych filmów z przesłaniem społecznym czy refreny wybitnych piosenek (bezkonkurencyjne jest tu Bułata Okudżawy „a иначе зачем на земле этой вечной живу”). Ale prawo do sprzeciwu wolę nosić w sobie jako obywatel zdolny do samodzielnego pokierowania swoim losem. Bo kiedy redagowanie tego prawa powierzę pacanom z Wiejskiej, mam niemal pewność, że będzie ono brzmiało mniej-więcej tak: sprzeciw jest przyrodzonym prawem człowieka, zwłaszcza obywatela. Dozwolony jest pod warunkiem uprzedniego spełnienia kilku warunków, w tym powiadomienia właściwych organów administracji miejscowej i okazaniu certyfikatów LOJALNEGO OPONENTA i KONSTRUKTYWNEGO BURZYCIELA. Szczegóły wprowadzi minister spraw wewnętrznych w porozumieniu z ministrem pracy. Pięknoduchy z Brukseli ukraszą to jeszcze obowiązkiem uprzedniej składki na tych, co już nie umieją się buntować.

Mój przyjaciel Adam Bidulka podrzucił mi oto: „Wobec niegodnych zachowań wierzgają konie, szczerzą kły psy. Nas obowiązuje poprawność zakładająca, że wobec systemowych nieprawości, przymusów i opresji zachowujemy postawę tolerancyjną. W imię abstrakcyjnego porządku rzeczy. Ludzie bezwzględni zacierają ręce: nikt nie sięgnie bodaj do DZIEJÓW GŁUPOTY W POLSCE, ojca Bocheńskiego”.

Od dziecka noszę w sobie przekonanie, że podstawową powinnością człowieka jest dbałość o postawę wyprostowaną – dbałość poprzez wciąż na nią zasługiwanie. Jeśli w tytule dodaję do tego przymiotnik „polityczny”, to rozumiem to tak, że wszelkie moje ewentualne górowanie nad innymi wynika z moich przewag w świadczeniu na rzecz dobra ogólnego, a nie z talentów na polu pognębiania innych.

Człowiek wyprostowany politycznie to taki, który – jeśli jest w czymś lepszy od innych – nie dyskontuje tego dla siebie, ale stara się, by inni byli w tej sprawie co najmniej tak dobrzy jak on. Wtedy ma prawo stawać z nimi do rywalizacji. Oczywiście, że to utopia, ale w tej sprawie wolę „późnego” Abramowskiego (kładł duży nacisk na dojrzewanie przemian społecznych poprzez przemianę psycho-mentalną każdego maluczkiego z osobna), niż mojego długoletniego znajomego, który powiada: bogaćmy się, a kraj będzie zasobny naszym bogactwem. Nieustannie mu odpowiadam: nie, Włodzimierzu, lepiej ubogacajmy kraj, wtedy każdy załapie się na to wspólne dobro. Ty sam, Włodzimierzu, z kim dzielisz swoje bogactwo…?

Polska nawa publiczna, od dłuższego czasu, zaludniona jest przez garbusów politycznych, podstępników, ścichapęków, turkuciów podjadków, mieszaczy z pustego w próżne, judaszów, którzy umieją drugiemu spojrzeć w oczy wyłącznie wtedy, kiedy stoją wyżej na drabinie.

Oczywiście, że niewolnicy „muszą” być posłuszni – ale tylko wtedy, kiedy to posłuszeństwo, uległość, poddańczość mają w sobie. Ciało niewolnika należy do pana, ale jego duch jest wolny: to Seneka, „De benficiis” 3,18,2 (łac.). Niewolnictwo jest przymiotem duszy. Filmowy Kunta Kinte jakże różni się od filmowego Spartakusa! A jednak obaj byli na swój sposób wolni: pierwszy cierpliwie nakierowywał swój ród na „karierę” w świecie jego „panów”, drugi dał upust swojej niezgodzie na tyranię.

A my? Do pięt nie dorastamy Kunta Kinte. Po co sięgać na półkę po książkę, po co sięgać do głowy po rozum: ONI i tak są cwańsi. Po co podskakiwać jak Sokrates, i tak WIADOMO, jak to się skończy!

Prawo do sprzeciwu zawiera Konstytucja. Wylicza ona rozmaite niezbywalne prawa człowieka i prawa obywatela, wystarczy po nie sięgnąć. Sądy, urzędy, pracodawcy, windykatorzy – każdy, kto od szaraka stoi na drabinie co najmniej o szczebelek wyżej – znają te prawa lepiej niż my. Ale tak długo zamęczą człowieka procedurami, zapytaniami, interpretacjami, oczywistymi pomyłkami, przeoczeniami, podpuchami – że nawet mając 100% racji odpuszczamy w pewnym momencie, zdarza się, że poddajemy się tuż przed ostatecznym zwycięstwem, nie wiedząc, jak blisko byliśmy.

Rzeczywistym sprzeciwem jest (polityczna?) zdolność do przerwania procedury, jeśli co do niej zachodzi poważna wątpliwość. Co z tego, że zwolniony niesłusznie pracownik wygra po roku w sądzie? Jego stanowisko pracy już jest zajęte. Co z tego, że pokrzywdzony biznesmen wykaże, że urząd się na niego zawziął? Już jest wtedy bankrutem. Co z tego, że wykażemy, iż windykator ściąga z nas wydumany przez kogoś dług? Komornik i tak już się obłowił naszym kosztem.

Gdyby jednak była możliwość NATYCHMIASTOWEGO przerwania procedury (pracownik nadal pracuje, zanim sprawa się nie rozstrzygnie, urząd zawiesza kwestionowane postanowienie, zanim biznesmen nie wykaże swojej racji, komornik idzie na „pit-stop”, aż dłużnik wyjaśni, o co chodzi) – wtedy sprzeciw ma sens. Prawo nie może być narzędziem w rękach tych, którzy sa uzbrojeni „z urzędu” w służby prawnicze. Jakoś zawsze tak jest, że na salach sądowych i w sporach urzędowych tylko obywatel nie ma wsparcia prawnego, chyba że jest krezusem. Patrz: Ławnik Ludowy (https://publications.webnode.com/news/ławnik-ludowy-i-podobne-dyrdymały/ ). Bo inaczej sprowadzimy „prawo sprzeciwu” do aspołecznego paradoksu, w jaki wpadli Premier z Prezydentem, wspólnie i w porozumieniu: nie idę na referendum, bo jest głupie i polityczne (widział ktoś referendum niepolityczne?).

Kiedyś żartowałem, że na kartkach wyborczych powinny być 4 pozycje do wyboru: jestem ZA, jestem PRZECIW, wstrzymuję się oraz ALE O CO CHODZI.

Dziś ten żart przeredagowuję: jeśli się na coś nie zgadzam, to dążę do tego, by to powstrzymać. Nie wchodzę w tę grę. Nie daję się wciągnąć w machinę w stylu „zawsze ma pan prawo się odwołać”. Bo to ona nas zniewala.

A wolność to nie jest port, nie adres i nie przystań. Wolność, to ona po to może być, żeby z niej czasem nie skorzystać…  (autor: Andrzej Poniedzielski, „Piosenka o chyba jeszcze miłości”).