Hanna Beata Gronkiewicz-Waltz – piastunka trwająca

2013-12-20 12:57

 

Pajacem być – rzecz ludzka, ale czemu się z tym obnosić?

 

Umiejętność, z jaką ta wybitna dama wielkich funkcji łączy profesurę prawniczą, pragmatykę bankową i twardą politykę z uduchowieniem religijnym – każe stawiać ją za wzorzec tym wszystkim, którym wydaje się, że pobożność, zwłaszcza dewocyjna, odrywa ludziom stopy od ziemi i każe bujać w obłokach.

Kluczem do jej wciąż odnawialnego powodzenia jest uduchowione trwanie. Kiedy jest się uniwersyteckim uczonym – wystarczy trwać w powolnym postępie. Kiedy się jest urzędnikiem konstytucyjnym, albo urzędnikiem w globalnej instytucji finansowej, albo posłem w 460-osobowej izbie, albo na czele największej administracji miejskiej – to wystarczy samo trwanie, nawet bez postępu. Bo taka jest natura tych ról, że rzeczy i sprawy dzieją się tam same, żaden urzędnik czy tym bardziej myśliciel nie ma na nie wpływu, chyba że jest wybitny nad wybitności, ale wtedy mamy do czynienia z fenomenem swoistym.

Hanna Beata Gronkiewicz-Waltz fenomenem swoistym nie jest. Więc trwa, pamiętając o duchu. O Duchu.

Tyle że trwanie – uduchowione czy nie – ma taki mały mankament: udaje się, jeśli świat również trwa niezmiennie, z minimalną dawką naturalnego postępu. Ale kiedy światu się noga powinie – wtedy trzeba się wytrącić z letargu i coś robić, coś minimalnego, na przykład ustąpić miejsca komuś mniej skłonnemu do trwania.

Bo przydarzyło się pani Hannie, że poza tym, co się samo działo pozytywnie i twórczo – działo się też marnie. Obok niechudej listy oddanych do użytku obiektów i instalacji – jest równie obfita lista obiektów i instalacji, które miały być a się nie stały.

To się zdarza każdemu samorządowcowi, bo życie jest barwne, a podlegli urzędnicy oraz chytrzy wykonawcy dwoją się i troją, by tylko ich korzyść się stawała, a niekoniecznie dobro publiczne.

A kiedy ludziom się to naprzykrzyło i zechcieli panią Hannę usunąć ze stolca – odpór dała tym kwękającym miernotom cała wybitna polska demokracja. Powiedziano na przykład, że głosujcie sobie, a mu ją i tak uczynimy komisarzem i tyle osiągniecie. Wybory na nowego włodarza? Nie kalkuluje się! Na koniec ta demokracja powiedziała: najlepiej dla demokracji jest nie głosować!

Nobel dla tych demokratów…!

Ja mam pomysł na to, żeby ta skromna osoba z wiecznie przyklejonym do twarzy uśmiechem przeszła do Historii. Pomysł spełnia dwa postulaty: zasłonić jakoś ten przebrzydły Pałac Kultury i zarazem wykorzystać przestrzeń Placu Defilad, a zarazem rozwiązać wciąż się jak hydra odradzający problem komunikacyjny. Trzeci postulat: wybudować cos wiekopomnego, co otworzy oczy i zamknie usta dyżurnym krytykom. Oto ten pomysł (tantiemy umówimy w kuluarach):

  1. Wokół Pałacu Kultury budujemy dwie trzypasmowe, może szersze spirale drogowe, niczym Warszawski Kod Genetyczny, pnące się ku niebu, wyżej niż Iglica;
  2. Po jednej samochody będą wjeżdżać na górę, po drugiej będą zjeżdżać do miasta, z obu będzie można zaglądać w okna Pałacu Kultury;
  3. Z samej góry poprowadzić szosy bezpośrednio do podwarszawskich suburbiów: Marki, Wołomin, Radzymin, Jabłonna, Łomianki, Babice, Pruszków, Piaseczno, Otwock, Wesoła;

To jest najfajniejszy patent na odkorkowanie Warszawy i wywianie smogu, właściwie na to, by wiele stołecznych arterii wjazdowo-wyjazdowych stało się bulwarami niczym wiecznie rozświetlony, dopieszczony Trakt Królewski, po którym obok roześmianej publiki pieszej i rowerowej pomykają żółte autobusy publicznie wożące tych, co ich stać na bilet za 2 bochenki chleba w jedną stronę. A jaka korzyść społeczna! Z Traktu Królewskiego korzystają głównie turyści i oficjele w limuzynach, a niekiedy organizatorzy groźnych manifestacji i rozbisurmaniona młodzież, której nigdy nie wiadomo co do głowy strzeli. Biegają też tędy maratończycy wrześniowi. A z takich samych bulwarów rozchodzących się gwiaździście od niewidocznego Pałacu, niczym w Paryżu – korzystałaby cała proletariacka Warszawa!

Jest jeszcze inny zysk: kiedy starczy grosza, możnaby sukcesywnie Warszawski Kod Genetyczny i jego suburbialne odnogi zamieniać w kryte plastikiem i ogrzewane ruchome schodo-taśmy! Ba, może na tych taśmach umieścić siedzenia i palmy! Ludzie wyzbyliby się w ogóle samochodów! Dziś z podwarszawia do Centrum jedzie się samochodem godzinę (chyba że mówimy o nocy i przedświcie). Takie schodo-taśmy byłyby niczym Warszawska Kolej Dojazdowa, ta z Grodziska do Śródmieścia! Powoli, ale solidnie, punktualnie, na pewno szybciej niż powarkujący w korkach samochód!

Wiem, wiem, taki pomysł jest pioruńsko drogi.

Ale nie ma już powodu do obaw, Czomolungma kosztów została już w Warszawie osiągnięta i oswojona. Jest w Warszawie takie miejsce (nazywa się Kamionek), gdzie wszystko –nie wiadomo skąd – rośnie w koszty. To miejsce długo znane było jako Stadion Dziesięciolecia Manifestu Lipcowego, potem jako Jarmark Europa, a teraz jako Basen Narodowy, przystosowany do organizowania rozmaitych widowisk politycznych, ekologicznych, religijnych, koncertowych – niekiedy sportowych (patrz: „Muszla na miarę czasu”[1]).

Jest jakiś genius loci na tym warszawskim Kamionku. Czego się tam nie dotknąć – rośnie w cenę. Ostrzegam warszawiaków, że między Teatrem Powszechnym, dworcem kolejowym Warszawa Stadion, Parkiem Skaryszewskim, Rondem Waszyngtona i Stadionem jest jeszcze wielka, rozległa przestrzeń, rozmiarów dużej wsi, na której prędzej czy później podjęte zostaną prace inwestycyjne. Trzymajcie się za portfele!

A skąd ta panika moja?

Szalet publiczny za 4,6 miliona złotych – to pierwszy chyba kibel na świecie, PRZY KTÓRYM instaluje się kawiarnię i inne ciekawostki. Zawsze było tak, że to kible były „dodatkowym wyposażeniem” do innej działalności. No, i stało się. Toaleta publiczna zbudowana przy Stadionie Narodowym w Warszawie miała kosztować 1,2 miliona złotych i być gotowa na Euro2012. Oddaje się ją ponad rok po mistrzostwach i do tego cztery razy drożej. Wysoką cenę inwestycji urzędnicy tłumaczą konstrukcją z drogiego drewna (jest to modrzew syberyjski) oraz komplikacją projektu. Parter budynku musi być możliwy do zdemontowania w razie powodzi, a schody mają się dać w takiej sytuacji podwyższyć. Niezależnie od wszelkiej ściemy zauważam, że na rynku nieruchomości w Warszawie za prawie 5 mln można kupić wielki dom z basenem i ogrodem, i to wcale nie na przedmieściach.

Może to dobrze, że niektóre inwestycje przewidziane na kadencję pani Hanny – nie stały się?

Forest Gump PL