Grupa trzymająca samorząd

2010-02-20 23:31

 

GRUPA TRZYMAJĄCA SAMORZĄD

/jeśli prawdą jest, że czegoś w Polsce nie zdążono zmarnować, to na pierwszym miejscu Listy Spraw Ocalałych umieszczam instynkt samorządny, ojczyznę ludzi pracowitych i zapobiegliwych dla publicznego dobra/

 

Siłą Ordynackiej nie jest tych kilkaset posad – ministrów, naczelników, prezesów, członków rad, dyrektorów, marszałków, sekretarzy – bowiem są to posady mianowane (mimo pozorów wybieralności), w każdym razie legitymizacja Stowarzyszenia poprzez owe posady jest żadna, może się zresztą obrócić przeciw Ordynackiej.

Nie jest to siła Ordynackiej również dlatego, że dysponenci owych posad panicznie boją się jakichkolwiek podejrzeń o zachowania korporacyjne, w związku z tym jeśli ktokolwiek może coś sobie „załatwić” u tych pań i panów na stanowiskach, to na pewno nie ludzie z Ordynackiej: owi „posadnicy” być może załatwiają różne sprawy, ale nie w tej bajce.

 

Siłą Ordynackiej jest ponad stutysięczna armia obywateli: ludzi świadomych racji stanu, rozróżniających dobro publiczne od prywatnego, otrzaskanych w grze o sprawy małe i wielkie, przetartych w dyskusjach ideologicznych, programowych i politycznych. Wiedzących z autopsji, co to jest nawa publiczna. Ludzi nie obawiających sie publicznej obrony swoich racji i umiejących poddać się społecznej weryfikacji poprzez wybory.

Nie wolno kpić z innych , „nie-ordynackich” działaczy, którzy aktywni byli w organizacji prowadzącej się jak „kadrówka”, gdzie dyskusja była podporządkowana procedurom centralizmu demokratycznego. Nie wypada z wyniosłością patrzeć na jeszcze inną organizację młodzieżową, w której adepci poznawali podczas manewrów tajniki natury i zdobywali sprawności, a dnie kończyli ogniskiem. Nie jest w porządku lekceważyć organizację młodzieżową, której członkowie spędzili dzieciństwo i wczesną młodość na ciężkiej pracy pośród upraw i hodowli. W każdej z tych innych organizacji kształcili sie ludzie wartościowi, a ich liderzy razem z ludźmi Ordynackiej zasiadają w najpowazniejszych gremiach kraju.

A jednak tylko Ordynacka może pochwalić się tym, że każdy jej sympatyk – zanim stał się działaczem młodzieżowym – już był przygotowywany profesjonalnie do pełnienia ważkiej społecznie roli: menedżera, inżyniera, lekarza, artysty, nauczyciela, badacza, eksperta. Nie brakuje takich postaci w innych organizacjach, ale w tej – wszyscy od startu wyposażeni byli w obowiązek wobec społeczeństwa, a tej kwalifikacji nie znajduje się na ulicy, w hufcu, organizacji zakładowej czy w kole gminnym.

 

Dlatego Ordynackiej nie wolno oddać do „sprywatyzowania” wyłącznie tym, którzy zdążyli już posmakować roli ministrów, naczelników, prezesów, członków rad, dyrektorów, marszałków, sekretarzy. Ordynacka nie jest organizacją państwową, tylko organizacją obywatelską: jej miejsce jest w samorządach, jej rolą jest czynienie dobra ludowi, wespół z wszystkimi, którzy lud i jego dobro mają za swój naczelny obowiązek.

Wstyd się przyznać, ale wielki chaos moralny ostatnich lat spowodował, że wielu ludzi Ordynackiej zajęło się wyłącznie swoim osobistym losem (niektórzy z wielkim powodzeniem), zapominając dziejowej misji obowiązującej obywateli w każdym kraju i w każdym czasie. Uznajmy to za chwilę słabości i pozwólmy im włączyć się do szerokiego ruchu odnowy naszego kraju, której myślą przewodnią jest samorządność.

 

Samorządność – chociaż tak jest „sprzedawana” - nie ogranicza się do wyboru grupy radnych, mających iluzoryczny nadzór nad działalnością lokalnej administracji. Samorządność oznacza bowiem stały dużur obywateli, czyli osób obdarzonych zaufaniem swoich środowisk sąsiedzkich, zawodowych, pokoleniowych, lokalnych, które chcą i potrafią reprezentować ich racje w powszechnej społecznej grze wszystkich ze wszystkimi o wszystko. Nie każdy jest w stanie być obywatelem w powyższym pojęciu: większość osób albo poprzestaje na delegowaniu zaufania komuś obrotniejszemu, albo dyskontuje czyjeś zaufanie wchodząc w komitywę z państwem, np. z aparatem administracyjnym. W ten sposób obywatel jako postać łącząca w sobie środowiskowe przywództwo, temperament społecznikowski i profesjonalizm zachowań publicznych – staje się dobrem rzadkim, tym bardziej w Polsce, gdzie dychotomia „ludu” i „państwa” jest wyraźna.

 

Doprowadzić do końca idee reform

 

Trudno jest dziś ocenić, czy reformy rządu Buzka były przejawem odwagi politycznej, czy propagandową hucpą. Jak dotąd – niezależnie od tego, kogo będziemy winić – każda z tych reform (administracja samorządowa, oświata, ubezpieczenia społeczne i służba zdrowia) więcej przyniosła zamieszania i zwykłej ludzkiej krzywdy, niż społecznego i publicznego pożytku. To samo można powiedzieć o innych wielkich przedsięwzięciach rządowych: komercjalizacji (urynkowieniu) sfery publicznej, prywatyzacji majątku państwowego, zaprowadzenia ładu w mediach elektronicznych i drukowanych, regulacji adaptacyjnych do UE, eksperymentów z handlem zagranicznym, ustanawianiu nowych zasad porządku publicznego i bezpieczeństwa (policja, służby, straże), restrukturyzacji armii, przekuwania struktury gospodarczej, rekonstrukcji strumieni budżetowych, projektów w dziedzinie rolnictwa, odchudzania państwa.

Najczęściej bywa tak, że jawną inspiracją do zmian były/są szczytne i nie budzące wątpliwości idee. Potem dołączają do nich interesy sił zupełnie nie upoważnionych do brania udziału w grze publicznej, ale reprezentowane przez oficjalnych uczestników gry wyposażonych w legitymację wyborczą lub „pozarządową”.

Rolą Ordynackiej jest spokojna, bez gorączki wyborczej i politycznej, rekapitulacja polskiej transformacji i opracowanie samorządowej, obywatelskiej koncepcji jak najmniej kosztownego powrotu do jej źródeł. Oderwanie tej koncepcji od samorządowych, obywatelskich korzeni nie tylko powieli dotychczasowe niepowodzenia, ale dobitnie zaświadczy o słabości Ordynackiej jako ruchu obywatelskiego, potwierdzi opinię o tym, że Ordynacka to „grupa trzymająca władzę” (nie więcej jak 200 osób) i jej adoratorzy, nosiciele teczek, kibice.

 

Oddać władzę obywatelom

 

Ordynacja jako ruch obywatelski, nagłośniony bez jej udziału, powinna w ramach swoich „5 minut historii” zadbać o propagandę idei społeczeństwa obywatelskiego: o tworzenie platform – nie tylko wyborczych – dla prezentacji różnorodnych projektów, koncepcji, dorobku, postaw i konkretnych nazwisk. Idea społeczeństwa obywatelskiego zakłada, że każdy ma prawo do autoprezentacji i każdy ma równą szansę zaistnieć na forum publicznym, a także to, że treść autoprezentacji i esencja zaistnienia powinna zależeć wyłącznie od owego „każdego”, nie powinny być sterowane, inspirowane czy cenzurowane.

W tym sensie Ordynacka powinna ustąpić ze swej „czysto” politycznej postawy i działać na rzecz zrealizowania się na forum publicznym wszystkich możliwych inicjatyw obywatelskich, właściwie powinna manifestować konieczność wyjścia z opłotków każdego ugrupowania obywatelskiego dojrzałego do polityki w tym sensie, że znajdującego społeczne uznanie dla treści swoich inicjatyw, budującego polską substancję społeczną/narodową, zdolnego uczestniczyć w poważnej dyskusji nad przyszłością naszego kraju.

Wiarygodność obywatelska między innymi w tym się przejawia, że umożliwia się pełnię wypowiedzi i wyrazu konkurentom: w odróżnieniu od polityki, każącej uprawiać makiawelizm wobec konkurentów, ruch obywatelski odrzuca wilczą koncepcje społeczeństwa i poszukuje płaszczyzn do wzajemnej spolegliwości tych, którzy konkurują ze sobą o uznanie społeczne, a nie o głosy wyborcze: wbrew pozorom oba warianty rywalizacji nie są tożsame, różnią sie od siebie jakością relacji z „bazą społeczną”, stosunkiem do „publiczności”. Polityk traktuje ją jak karmę, obywatel traktuje ją jak swoje gospodarstwo. O karmę się walczy, a gospodarstwa wymieniaja się doświadczeniem i wspierają w uprawianiu plonów.

 

Przeciwważyć ustawowo lud państwu

 

W kulturze politycznej dominującej w naszym kraju trudno jest postulować o zasypywanie rowów między państwem i ludem: są to rowy głębokie i na stałe wkomponowane w melioracyjny system ożywiający życie publiczne.

Można i należy jednak dokonać zrównoważenia bilansu uprawnień i obowiązków pomiędzy państwem i ludem: dziś jest tak, że państwo (czyli każdy, kto dysponuje choćby cieniem legitymacji urzędowej) dość swobodnie (a nawet bezczelnie) poczyna sobie z ludem, nie czując skrępowania ani przed pojedynczym petentem, ani przed zorganizowanymi w proteście para-podmiotami ludowymi. W każdej spornej sytuacji racja przyznawana jest państwu. Wyzwala to dwa niebezpieczne dla kraju procesy: z jednej strony pęd do ubiegania się o państwową markę wszystkiego, co aktywne, z drugiej strony apatię i postepującą bezradność tych, których na aktywność publiczną nie stać, którzy nie maja apetytu nawet na aktywną obserwację poczynań państwa.

Ordynacka – ludzie, którzy na rzecz ludu niejedno już zrobili, niekiedy w niezwykle trudnych warunkach społecznych, politycznych, gospodarczych – powinna zaproponować takie instytucje społeczne, które przywrócą ludowi podmiotowość i zrównoważą polityczne znaczenie ludu ze znaczeniem państwa. Jest to w interesie wszystkich, również państwa, które powiększając zakres swojej dominacji nad ludem niepostrzeżenie bierze na siebie odpowiedzialność za wszystko, nawet za sposób delegowania uprawnień w pozornych procesach decentralizacji. Najważniejszą z instytucji równoważących powinno być prawo rekompensaty: za każde naruszenie status quo jednostka i wszelkie społeczności mogłyby skutecznie żądać zadośćuczynienia w wybranej przez siebie formie, a w przypadku spraw majątku publicznego, prawa do pracy i pozycji socjalnej – ludowi przysługiwałoby wprost prawo weta.

Tylko „z wierzchu” prawo rekompensaty wygląda jak propozycja anarchizacji: tak naprawdę jest to mechanizm odzyskania bezpośredniej kontroli społecznej nad poczynaniami państwa, szczególnie „na dole”, czyli w domenie samorządów wszelkiego rodzaju.

 

Ustawowo samorząd uczynić podmiotem rządów i wyborów

 

Samorząd rozumiany jako ruch obywatelski powinien znaleźć swoje godne miejsce w obszarze władzy ustawodawczej. Oznacza to nie tylko ustanowienie drugiej izby jako domeny samorządów (nie tylko terytorialnych), ale też bezwzględny zakaz upartyjnienia wszelkich wyborów poza parlamentarnymi (izba pierwsza).

Każdy samorząd ma swoją domenę (terytorium, profesja, pokolenie, „branża”): wewnątrz tej domeny głos decydujący powinny mieć wyłącznie podmioty wyborcze w tej domenie i na jej rzecz: jeśli jakaś partia jest osadzona w konkretnej domenie, nie napotka trudności w zawiązaniu komitetu wyborczego, jeśli jej tam nie ma – powinna „odpuścić”, bo najczęściej działalność partyjna w domenach sprowadza się do chwilowego prozelityzmu, na użytek kampanii wyborczej, czyli do pozyskiwania lokalnych liderów dla oszustwa wyborczego.

Ordynacka – działając na rzecz upodmiotowienia samorządów – dałaby realną szansę kariery publicznej choćby swoim członkom rozproszonym po wszystkich jednostkach terytorialnych, po wszystkich domenach samorządowych. Oddałaby honor tym wszystkim, którzy – nie znalazłszy żadnego wsparcia w miejscu działania – instynktownie i zarazem beznadziejnie gromadzą się w Stodole, z której wychodzą na rauszu, ale tragicznie trzeźwi: znów nie oni, tylko garstka patrycjuszy korzysta z korporacyjnych atrybutów Stowarzyszenia.

 

Dać spokój z delegatami do Unii Europejskiej

 

Pośpiesznie montuje się „klarysewską” ekipę do wyborów europejskich. Zakłada się, że ekipę tę ukonstytuuje Ordynacka, Korporacja Biznesu i ktoś jeszcze. Widać w tym pośpiechu próbę lobbingu, postawienia Sejmu przed faktem dokonanym: oto jest silny ruch obywatelski, którego nie można pozbawić prawa uczestnictwa w wyborach.

„Klarysew” to nie jest żaden ruch obywatelski, tylko gorączkowa promocja kilku „firm” przez ich niestatutowe grona, w dodatku bez jasnego upoważnienia. Zaś szykowane tam grono delegatów/posłów do Unii Europejskiej nie jest stymulowane żadnym demokratycznym mechanizmem programowo-politycznym, tylko jest korpusem przyszłych europejskich graczy, oderwanych od obywatelskiego gruntu, wystawianych w niemal klasyczny sposób z list układanych w gabinetach, a nie pośród zmagań obywatelskich, pośród rywalizacji konkretnych robót na rzecz ludu czy choćby dla Ordynackiej.

Można zrozumieć ideę przetarcia sztabów, policzenia „szabel”, wypromowania marki, a nawet „sprzedania” pomysłu dokooptowania do gry ugrupowań pozapartyjnych – każda z tych idei jest warta grzechu „odgórności” spraw klarysewskich. Oby jednak ten grzech nie spowodował reprodukcji przyzwolenia na to, że przywołuje się imię wielu tysięcy i dorobek pokoleń po to, aby 20-30 osób zauczestniczyło w ciekawym eksperymencie bez przełożenia na cały ruch, bez wzmocnienia ruchu politycznym wsparciem: Ordynacka ciągle boryka się z tym problemem. Napina się w Jankowicach, wymienia kadry kierownicze, zagląda do prezydenta i premiera – a szeregowy jej członek i sympatyk nie czuje się konsumentem, za to nader często czuje, że jest konsumowany.

 

Ale o co chodzi?

 

W Polsce – jak w rzadko którym kraju – władza nie leży na ulicy, tylko pośrodku wszystkiego, w oku cyklonu. Patrioci ścierają się z kosmopolitami – a pośrodku nikt nie definiuje interesu Polski. Bieda zajmuje biegun przeciwny do oligarchii finansowych – a klasy średniej nie ma. Miasto przeciwstawia się wsi – a wspólnej substancji nikt nie reprodukuje. Przegrani masowo meneleją z dala od metropolii i magistral opanowanych przez wiecznie wygrywających – a kanały awansu społecznego są po kolei zatykane.

Mówi się o Ordynackiej jako o pomoście. Oby to nie był pomost wyłącznie pomiędzy tymi „lepszymi”, bo wtedy kapitał Ordynackiej skończy się równie szybko, jak szybko został wypromowany. Prawdziwy kapitał leży pośrodku polskich skrajności, a do tego kilkadziesiąt lat SZSP/ZSP – to gromadzenie owego kapitału, więc nikt się nie sprzeciwi, jesli go ponownie uruchomimy.