Gospodarka liczb ogromnych

2017-05-17 10:46

 

/Pawłowi W., ze szczerymi intencjami, nie po raz pierwszy/

Roboczo przyjmijmy (to nie jest całkiem prawda, ale blisko) – że istnieje gospodarka konsumencka (GKO), gospodarka biznesowa (GBI) i gospodarka liczb ogromnych (GLO).

1.       W przypadku GKO zapobiegliwość skupiona jest na tym, żeby nabyć towary i usługi najbardziej potrzebne, jak najlepsze jakościowo i jak najtaniej. Jest to zatem gospodarka typowo budżetowa;

2.       W przypadku GBI mamy do czynienia z przedsiębiorczością (rzetelną lub z „rwactwem dojutrkowym”): przedsiębiorstwo nastawia się na jak najsprawniejsze wykonanie zamówienia („rynkowego”) jak najtaniej;

3.       W przypadku GLO mamy do czynienia z operacjami o charakterze budżetowym i wskaźnikowo-parametrycznym: główni gracze w przestrzeni GLO wpatrują się uważnie w statystyki, tabele, tworzą wzory, indeksy, itp.;

W każdym Kraju-Społeczeństwie (mowa o przestrzeni zarządzanej jednolicie przez Państwo) sprawy i ludzie mają się dobrze, jeśli GLO ustawiona jest służebnie wobec GBI i opiekuńczo wobec GKO, a do tego GBI przyjmuje priorytet w postaci zaopatrzenia GKO.

/rysunek celowo pomija opis pola brązowego i feldgrau, ale w pełnym koncepcie mają one znaczenie/

Nie trzeba się bardzo upierać, aby tę ilustrowaną rysunkiem „filozofię” wyczytać choćby w „The Theory of Moral Sentiments”, do którego to dzieła załącznikiem jest „Bogactwo narodów”. Dźwignią wszelkiego dostatku zbiorowego-społecznego jest pasjonarność warstwy nie umiejącej żyć inaczej jak „po-przedsiębiorczemu”: w biznesie produkcyjno-usługowym, w organizacjach pozarządowych, w nauce, w sprawach artystycznych, w ogarnianiu spraw sąsiedzko-lokalnych, nawet w rodzinie. Ale przedsiębiorca – przestrzega szwagier nauk ekonomicznych, posądzany omyłkowo o ich ojcostwo (a intelektualnym ojcem jest w rzeczywistości F. Quesnay) – ma czerpać satysfakcję nie z własnych zysków, karier i majątków oraz potencjałów i przewag, tylko z zaspokojenia naturalnie zrodzonych (nie wmówionych) potrzeb konsumentów.

Jako, że pośród przedsiębiorców (podkreślmy: nie tylko biznesowych) zawsze lęgną się zaraźliwi rwacze, wyznawcy mamony – wciąż aktualny jest postulat wobec „Government Power”, by z jednej strony brała pod opiekę i ochronę konsumentów, a z drugiej strony by nagradzała pożądaną przedsiębiorczość, poskramiała zaś rwactwo dojutrkowe.

 

*             *             *

W koncepcie Gospodarki Liczb Ogromnych – którą pewnie kiedyś odrębnie wyłożę – sednem działalności „operacyjnej” jest doskonalenie systemu-ustroju, przy czym określenie „system-ustrój” ma w moim języku zarówno opisywać „kulturę” gospodarczą  (uprawę), jak też rozmaite rozwiązania-mechanizmy infra-społeczne pełniące dla tej kultury rolę „fertylizatora” (użyźniacza), mnożnikującego przedsiębiorczość pożądaną (tak jak to rozumiał szwagier) i zarazem „detergentu” (sterylizatora) rugującego zanieczyszczenia i patologie z obszaru przedsiębiorczości.

Nie ma jednak dobrego detergentu, który uchroniłby samą „Government Power” przed zanieczyszczeniami i patologiami. Okazuje się, że Decydenci mają w nosie zarówno Przedsiębiorców, jak też Konsumentów: ich oczkiem w głowie są Budżety, czyli to, co zedrą z Ludności (pod pozorem mnożnikowania) i czym mogą swobodnie dysponować poza społeczną kontrolą (choć  mnożą pozory takiej kontroli). To zaś oznacza niepisany sojusz Rwaczy i Polityków. Niepisany, ale przemożny, bo priorytetowy.

 

*             *             *

Mniej-więcej od czasów Bismarcka i jego projektu „wymuszonej filantropii solidarystycznej” Decydenci pasjonują się statystykami: wskaźniki, proporcje, indeksy, stopy, wykresy, prognozy, parametry, tabele, catingi, trendy, słupki są w ustawicznym obiegu, a o tym, ile znaczą w „narracji”, niech świadczy wielka skłonność „obiektywnych” badaczy do preparowania ich. Mistrzostwo wyrafinowanego preparowania polega tym, że we „wstępach i podsumowaniach” serwuje się prosty, zrozumiały, ale podstępnie podrasowany przekaz, a w załącznikach, przypisach i na marginesach dodaje się „ćmę” informacji prawdziwych, za to nieuporządkowanych, których najczęściej nikt nie śledzi.

Jest „dyżurna lista” statystyk, będących w ciągłym użyciu jako „prosty, podrasowany” element narracji. Na przykład PKB (najbardziej podatny na „rachunkowość kreatywną”), PNB (czysty dochód wypracowany w jakimś okresie), albo wskaźnik Giniego (obrazujący rozwarstwienie dochodowe), inflacja (nadwyżka sumy pieniądza nad sumą dóbr w obrocie), stopa bezrobocia (nadwyżka gotowości do zatrudnienia nad skłonnością do zatrudniania), produktywność (ile złotówek przyniesie każda złotówka zaangażowana w produkcję), ratingi (prognozy co do przyszłego stanu gospodarki), stopa oszczędności-inwestycji (ile złotówek z każdych 10 wraca na „rynek” jako inwestycja, a nie popyt konsumencki), TAT (wskaźnik rotacji zasobów). Specjaliści posługują się około 250 wskaźnikami, co już powinno Czytelnika ostrzec, a „Piszczykowie” potrafią na żądanie zestawić np. 25 spośród nich, w takiej konstelacji, że nie ma takiej „narracji uproszczonej”, z której nie dałoby się dowolnie „wycisnąć” z konkretnego zestawu 250 statystyk.

Do tego dochodzą manipulacje „na wydrę”. W Polsce na przykład widzimy wyjeżdżającą „na saksy” wielką rzeszę ludzi zdeterminowanych, i równie liczną rzeszę ludzi nie mających szans na zatrudnienie, ale z formalnych powodów nie ujętych w raportach Urzędów Pracy.

Gdyby mnie zapytano, co w takim razie robić – odpowiedziałbym: dekoncentrować przestrzeń gospodarczą. Nie pytajcie mnie o szczegóły, bo się rozgadam, ale zaznaczę, że różnica między decentralizacją a dekoncentracją jest taka sama, jak między „szorstką przyjaźnią” w rodzinie a rozwodem. Stawiam na rozwód lokalnych społeczności z Państwem, czyli z Decydentami, zatem z urzędami, organami, służbami i legislaturą udającymi „mnożnikowanie”, a w rzeczywistości czerpiącymi garściami z tego co nazywamy regaliami, immunitetami, prerogatywami.

Mam bowiem nieodparte wrażenie, że społeczności lokalne, jeśli je upodmiotowić – potrafią się lepiej „samorządzić” niż im to serwują Decydenci, nawet jeśli jest w tym zagrożenie „Dzikim Zachodem”, czyli lokalnymi sitwami.