Feudalizm socjalny – i co dalej…?

2018-01-13 07:17

 

Ten, kto kiedyś zechce napisać na wydziale historii albo politologii wartościowy referat o Transformacji – będzie musiał napisać dłuuuuugi rozdział pierwszy, w którym zawrze słownik tłumaczący „z polskiego na nasze” rozmaite powykręcane pojęcia.

Notka poniższa może wydawać się „o wszystkim i o niczym”. Ale w rzeczywistości pokazuje, jak silna jest w Polsce reminiscencja PRL-owska, sprowadzająca myślenie polityczne do krótkiej refleksji: ciemny lud kupi wszystko, jeśli tylko „jaśnie pańska” władza go nakarmi. Potrzebowaliśmy po wojnie kilku ryzykownych podejść do zmiany ustroju na bardziej obywatelski, ale kiedy któreś z nich przyniosło sukces w postaci ruchu zdolnego wystrzelić w kosmos każdą skorupę kadrowo-ustrojową – sami sobie z resztek rozbitej skorupy skleciliśmy „dom starego typu”, tyle że nie udało się nam odtworzyć werandy z widokiem na ogród, z rabatami pełnymi ziół leczniczych na rany powstałe przy „eksploatacji człowieka”.

Dom okazał się – poza tą werandą – wierną kopią. Jak to się mówi – trzeba tak wiele zmienić, by nić się nie zmieniło. Ta sama stęchłość i odorek, taki sam gospodarz mający dla nas ofertę patrymonialną, ta sama skłonność do „wydzierżawiania” własnego domu obcym mocarzom, którzy się szarogęszą po najbardziej nam bliskich, osobistych kątach.

I ta sama państwowa filantropia zorganizowana, mająca dać przyzwolenie powszechne na to, by głowa rodziny robiła z domem co jej się żywnie podoba. To działa!

 

*             *             *

Jak powszechnie wiadomo (tu się szelmowsko uśmiecham), Transformacja dała Polsce zmiany ustroju gospodarczego, przebudowę struktury społecznej oraz nowe wyzwania kulturowe. Pójdę tym tropem.

USTRÓJ GOSPODARCZY

PRL stał pod znakiem Jednolitego Centrum Decyzyjnego. Znakomita większość majątku wytwórczego oraz kadr pracowniczych pozostawała w gestii Nomenklatury (kierowników i specjalistów „godnych” powierzenia im wycinków „rynku”), ta zaś była trzymana w ryzach przez Decydenturę (prominentnych graczy politycznych definiujących „parametry, wyznaczniki, wskaźniki, procedury, priorytety, itp.).

Wszelkie odchylenia od rutyny zarządczej musiały mieć przyzwolenie Decydentury. I bywało – że miały. Rutyna zarządcza oznaczała „planowanie nakazowo-rozdzielcze”, Decydentura zatwierdzała (wykorzystując „iteracyjne redakcje” kolejnych planów) zadania i zaopatrywała wykonawców w środki na te zadania. Zbieżność zadań ze środkami była wielce umowna.

Rysem charakterystycznym dla gospodarki PRL był stosunek Decydentury do przesadnej samodzielności Nomenklatury: każda afera prędzej czy później (najczęściej już w zarodku) znajdowała „zdrowy odruch sprawiedliwości ludowej”. Lody kręciła wyłącznie Decydentura.

To był oczywisty feudalizm, wzmocniony opieką wobec lojalnych maluczkich. Na nielojalnych maluczkich oraz na „aferzystów” były „zapisy”, na mocy których żyli oni poniżej poziomu godnego.

Po krótkim entuzjazmie przedsiębiorczości-rynkowości po roku 1990 – Polskę ogarnął neofeudalizm gospodarczy w trzech wariantach:

1.       Wariant korporacyjny, w większości zagraniczny, podporządkowywał wszelkie procesy procedurom-algorytmom planistycznym, pozornie odrzuconym doktrynalnie;

2.       Wariant biurokratyczny (administracja lokalna, spółki Skarbu Państwa), podporządkował wszelkie procesy sitwom nomenklaturowym „monitorowanym” przez nową Decydenturę;

3.       Wariant satelitarny – pozornie niezależni przedsiębiorcy postawieni zostali przed „propozycją nie do odrzucenia”: albo jesteś satelita dwóch pierwszych, albo giniesz;

Jako, że te warianty (sektory?) funkcjonują w separacji (niekiedy całkowitej, choć nie zawsze) – postronny obserwator ma wrażenie wielości form i rozmaitości wszelakiej.

Wszystkie trzy sektory zgodnie odrzuciły cały dorobek świata pracy: począwszy od bezrobocia i marginalizacji związków zawodowych, skończywszy na wszelkich wyobrażalnych wykluczeniach – wyniesiono poza ustrojowy nawias PRL-owską „cywilizację opiekuńczą”.

Wszystkie trzy przestawiły się z „zaspokajania potrzeb społecznych” na „generowanie zysku”, mnożnikujące mechanizmy „interwencji meta-biznesowych”, wmawianiu nabywcom, że mają potrzeby definiowane przez biznes, a nie przez własne gospodarstwa domowe.

STRUKTURA SPOŁECZNA

PRL stał pod znakiem „urawniłowki” powszechnej (tej dla maluczkich, żyjących na poziomie siermiężnym), ale Decydentura funkcjonowała w jako-takiej hierarchii dochodowej i podmiotowej, część tej hierarchii rozlewała się na Nomenklaturę, a nawet na „zwyklaków” (patrz: pozycja „wielkoprzemysłowej klasy robotniczej”). Zatem zgrubny podział warstwowy wyglądał tak, jakby „stożek” hierarchii był zanurzony w „chmurze” zwyklaków.

Chmura maluczkich żyjących siermiężnie była w miarę stabilna, nawet mimo wichrów wywoływanych wewnątrz „stożka”. Maluczcy żyli pod ustrojowym rządem wymieszanych wartości parafialnych i pańszczyźniano-fornalskich. Pozwalano im na wiele, utrzymując ich w nieświadomości spraw dziejących się w „stożku”.

Solidarność okazała się skutkiem wichury, którą ktoś „nieodpowiedzialny ustrojowo” przeniósł do chmury. Na chwilę wyjrzało słoneczko, a potem rozpoczęła się tropikalna burza: najpierw strajk na strajku, samowola jednych, szemrane biznesy innych, rozpad porządkujących instytucji społecznych i tradycyjnych etosów. Na koniec „wiatrołap” w postaci stanu wojennego.

Maluczcy zapamiętali z tego owo mgnienie słoneczka i dali zgodę na Transformację. Ta zaś zupełnie przestawiła strukturę społeczną:

1.       Chmura opadła na dół, do przyziemia. Tuż przy gruncie, na coraz bardziej wyjałowionych społecznie (obywatelsko) dołach, snuje się dziś mgła wtórnego analfabetyzmu obywatelskiego;

2.       Stożek się „rozpękł” na kilka niby-stożków, ale pokiereszowanych, chwiejnych, podwieszonych (a nie budujących od fundamentu) do zmieniających się reprezentacji politycznych;

3.       Wykrystalizowała się neo-Decydentura („klasa polityczna”, wsobna, hermetyczna, rzadko wymieniająca kadry), która utraciła pojęciowo-językową i psycho-mentalną więź z mgłą oraz z łże-stożkami;

W powszechnych odruchach społecznych (skorygujmy słowo „społeczny” o to co nazywamy „atomizacją”) oznaką zaadaptowania się jest wkomponowanie się w któryś ze stożków, a oznaką „podskakiewiczowskiego dziwactwa” jest upominanie się o normalność, czyli walka z pogardą, dyskryminacją, post-zniewoleniem.

Pojawiła się 10-20-procentowa „aspołeczność”, którą Agamben nazwał „l’uomo senza contenuto” (częściowo „Homo Sacer”), a ja nazywam hiszpańskim pięciosłowem „inocentes-desdentados-huerfanos-excluidos-indignados”. To zbiorowośc żyjąca poniżej mgły, pełzająca bez jakiegokolwiek kokonu cywilizacyjnego (edukacja, prawo, informacja, bezpieczeństwo, opieka medyczna), a właściwie w rzeczywistości zdegenerowanej w wyniku „produkcji” kokonów dla tych „ponad mgłą”: dla analfabetów obywatelskich, łże-stożków o neo-Decydantury.

WYZWANIA KULTUROWE

Na kulturę – w uproszczeniu – składają się wyobrażenia ideowe i światopoglądowe, twórczość (nie)estetyczna artystycznie i intelektualnie, (samo)organizacja o charakterze politycznym, dziedzictwo materialne i pamięć historyczna oraz „doraźność ustrojowa”.

PRL stał pod znakiem kultury podyktowanej-monitorowanej przez Decydenturę oraz przyzwalanej „cepeliady”. Ta pierwsza podporządkowana była założeniom „prolet-kultu” ze specyfiką polską, miała swoje dysydenckie „alter-ego” (bezdebity, gra z cenzurą), natomiast ta druga tym bardziej była przyzwolona, im bardziej zaspokajała ludyczne chucie parafialno-pańszczyźniano-formalskie.

W bardzo zamkniętych enklawach kręciły się laboratoria kultury wysublimowanej (mowa nie tylko o życiu artystycznym, ale też naukowym, partyjnym, środowiskowym, o eksperymentach politycznych i gospodarczych).

Transformacja okazała się tu „chytrzejsza” niż „głastnost’ i pieriestrojka”: dysydenci z dnia na dzień stali się warstwą wiodącą-prestiżową (patrz: środowisko Gazety Wyborczej, Fundacji Batorego, Unii Wolności), wzorce stąd płynące szybko stawały się „kanonami”. Gorbaczow tego nie osiągnął.

Po czym nastąpiła twórcza reakcja łańcuchowa, niekontrolowana, w wyniku której, po opadnięciu „pyłu radioaktywnego”, ujrzeliśmy:

1.       Totalnie wykluczeni popadają w coraz bardziej dziedziczne (rodzinnie i środowiskowo) wykluczenie chroniczne, głupieją jako (nie)czytelnicy, telewidzowie, internetowcy: nawet brukowce straciły klientelę;

2.       Przedsiębiorcy biznesowi, artystyczni, naukowi, społecznikowscy, samorządowi – poszukują czegoś, co zaspokoi ich głód wiedzy i ambicje związane z pozycjonowaniem (walka wszystkich ze wszystkimi o wszystko);

3.       Elity (establishment) dokonały „samo-przestawienia” z formuły „zysku i celów państwowych” na formułę „projektów z algorytmem”, wyuczyły się nowych pojęć i epatują się wzajemnie biegłością w nowym języku;

Wspomniana reakcja łańcuchowa zmiotła z przestrzeni publicznej większość dorobku kulturowego, a w wyjałowionej, toksycznej rzeczywistości gospodarczej i społecznej wprowadzono neo-kulturę opartą na rwactwie, na więcierzach mętnych, na nagonkach i linczach oraz hejcie – ogarniającą wszystko poprzez „państwa w państwie”. Ten nowy w Polsce fenomen, wyczuwany ale wciąż nienajlepiej rozpoznany, wykrada rzeczywistemu Państwu (urzędy, organy, służby, legislatura) jego regalia, immunitety, prerogatywy, a nawet przeciwstawia je (zrabowane) owemu Państwu, przez co staje się ono „teoretyczne”.

Pod tak rozumianym względem kulturowym Polska rozpada się na „zdemolowanych” (około połowy Ludności), „poszukujących” (ok. 20% Ludności) oraz „zorientowanych” (ok. 30% Ludności). „Zorientowani” wyzbyli się wszelkiego poczucia misji społecznej, gardzą pozostałymi, każą się wybierać, szanować i dokarmiać, a ostatnio ktoś z tej warstwy niechcący powiedział prawdę: jesteśmy szczególną kastą.

 

*             *             *

Od dwóch lat Polska pozostaje pod wpływem neo-Sanacji. To jest chytry zabieg, polegający na powrocie do PRL-owskiej formuły „obłaskawiamy pokornych, a niepokornych poddajemy opresji”.

W ten sposób historia zatoczyła koło: najbardziej zagorzali „antykomuniści” ratują Polskę przed Transformacją restaurując „komunistyczne” formuły.

Ich wspólną cechą jest feudalizm socjalny, i jeśli ktokolwiek nazywa to wszystko Demokracją, Rynkiem, Przedsiębiorczością, Wolnością, Swobodą, Ładem – musi się liczyć z tym, że zostanie przyłapany na braku dowodów.

Czytelniku! Rzecz dana powyżej niekoniecznie była wyłącznie o Kaczolandzie…