Dobry szef

2016-11-23 09:14

 

…to ten, który tak rozwinie swoich podwładnych, przy czym bez bata i słodyczy, że będą po jakimś czasie mogli powiedzieć: szefie, dorośliśmy do twojego poziomu, nie jesteś nam potrzebny. Ale tego nie powiedzą, choć może i wybiją się „na swoje”: bo będą ukształtowani jak ludzie honoru, staną się zatem jego wdzięcznymi przyjaciółmi.

Mówimy zatem o przywództwie. A jesteśmy ordynariuszami, więc nie szukamy za miedzą.

Przywództwo – jeśli ma być naturalne, nie wynikające z postawienia kogoś przez siły przemożne na stanowisku pozwalającym mu szafować naszym losem – wynika z cech, które taki przywódca ma, a które powodują, że on nam zwyczajnie imponuje, i zarazem podążanie za nim daje satysfakcję. Nie satysfakcję narkotyczną (bo znam kogoś fajnego i ważnego), tylko satysfakcje życiową: idąc za przywódcą uczymy się, zyskujemy życiowo, nabieramy własnej wartości i mamy poczucie, że coś robimy, że nie jest głupio utożsamiać się z tym, cośmy zrobili i kim-czym jesteśmy.

Oczywiście, nie jesteśmy środowiskiem sportowym, więc nie Kazimierz Górski nam potrzebny. Chwała mu, zresztą. Nie jesteśmy korpusem weteranów, więc nie szukamy Józefa Piłsudskiego. Nie jesteśmy ruchem ludowym, zatem nie Wincentego Witosa oczekujemy. Nie jesteśmy robotnikami, więc i Lech Wałęsa pozostaje co najwyżej drugim i dalszym wyborem.

Nam potrzeba inteligenta, i to takiego esencjalnego, który potrafi klarownie przekazać – co ma na myśli, a jednocześnie wysłuchać, wesprzeć, może taktownie skorygować to co sami myślimy. Potrzeba nam inteligenckiego przywódcy, który ma i autorytet, i zdolność pokierowania.

Bośmy wszyscy inteligenty.

Dla mnie inteligent to ktoś, kto otarł się o proces akademicki (studiował, choć niekoniecznie się dyplomował), kto nosi w sobie jakąś misję społeczną, kto w głowie, sercu, duszy i sumieniu ma więcej, niż tego wymaga sprawowany obowiązek zarobkowy, a przede wszystkim, kto rozumie rozmaite etosy czyniące nas wszystkich społeczeństwem i jest gotów je współredagować (nie tworzyć i wmawiać, tylko redagować to co jest). A przywódca inteligencki musi dodatkowo wiedzieć, jak takich „redaktorów” zorganizować w chętny do działania korpus.

Nie chcę nikomu niczego ujmować, każdy z Przewodniczących Ordynackiej jest postacią wybitną, ale gdybym miał stawiać na jednego – to głosuję na Henia Klimczaka. Ma on wszystko, co napisałem powyżej, i może tylko jego ponadprzeciętna taktowność nie czyniła go wojownikiem w czasach, kiedy dzięki Michnikowi staliśmy się „czarownicami” przywiązywanymi do stosu. Sposób, w jaki dokonała się zmiana (a faktycznie została „dopięta” bez niego w Jankowicach) – no, jest mi głupio. On się o to nie upomni, bo on jest inteligent…

Z drugiej strony nie od dziś zachodzę w głowę, jak nasz inny przywódca, mający do czynienia z wieloma artystami, słynący z zamiłowania do czytelnictwa, odnoszący sukcesy jako przedsiębiorca-wydawca – mógł przejść przez pół życia nie wydawszy z siebie żadnego przesłania ideowego, ustrojowego, któreby podjęło środowisko.

Oczywiście, to jest urodzony przywódca, ale nie z tych inteligenckich, tylko polityczny: świetny mówca, jeszcze świetniejszy obezwładniacz przeciwników w dyskusjach, przemiły dla pożytecznych sobie, bezwzględnie chłodny dla podskakiewiczów. To są cechy przywódcze. Tyle że nie znam jego artykułu, który zrobiłby wrażenia na nas, ordynariuszach, i zarazem na innych przywódcach, innych środowisk. No, nie chcę już nadmiernie eksploatować rzeczywiście świetnej mowy przed komisją sejmową.

W Polsce środowisk inteligenckich  „natury ogólnej”, nie będących korporacjami branżowymi (lekarze, prawnicy, duchowni) – nie jest zbyt wiele. Najpoważniejszym z nich jest chyba Klub Inteligencji Katolickiej. A najbardziej podobnym – jest środowisko dziś efemerydalne, znane kiedyś pod nazwą „pampersi”. Cenię sobie Kuźnicę, a jeśli już Kraków – to jeszcze Międzynarodowe Centrum Kultury. Trochę żal, że to niemałe grono ordynariuszy-żurnalistów, którzy kiedyś przyznawali się w swoich redakcjach do przynależności – dziś się posypało. I trochę żal, że tradycja Sigmy, Kolegium Otryckiego i podobnych inicjatyw rozsianych niegdyś po całym środowisku akademickim – to nie są nasi sojusznicy. Szkoda, że FAMA, OPPA, Złota Tarka i inne wydarzenia artystyczno-kulturalne (patrzcie na łódzką Przechowalnię…) nie rozwijają się przy naszym wspierającym udziale, choć chwała Piotrkowi Bakalowi, Adasiowi Ludwiczakowi, Januszowi Gastowi i paru innym. Najbardziej żal, że ludzie „nie stroniący od ordynatorstwa”, takiej miary jak multi-artysta Janek Wołek, mający jednocześnie „wielką parę” – nie bywają u nas na co dzień. Co się stało z wrocławskim Pałacykiem…?  Dziś trudno będzie o „rząd dusz”. Podstawię swoją żabią nóżkę i dodam, że próbowałem: Busola Społeczna (spotykaliśmy się na Chmielnej), Drugie Dno (spotykaliśmy się w Skarpie)…

Szef nasz nowy – niech mu lekkim będzie szefowanie – w moim przekonaniu będzie musiał albo pogodzić, albo wybrać między:

1.       Gromadnictwem – czyli ideową formułą „gemeinschaft”, cementowaniem wspólnoty-wspólnot wokół inicjatyw służących całemu społeczeństwu, dobru wspólnemu;

2.       Fiksownictwem – czyli pragmatyczną formułą „gesellschaft”, zorganizowaniem „stałej sieci komitetów wyborczych” zdolnych wepchnąć „swoich” do korpusu nomenklaturowego;

W tej drugiej formule Ordynacka czuła się prawie zawsze dobrze: to sztuka wprowadzania swojaków rozmaitymi sposobami do miejsc wrażliwych decyzyjnie, nie zawsze w pozycji kierowniczej, ale i sztabowościami ordynariusze nie gardzili. Tę pierwszą formułę, społecznikowską,  Ordynacka bezlitośnie dotąd tępiła, czuję się zresztą jedną z ofiar tej właśnie formuły.

Jest jeszcze formuła trzecia, nazwę ją „paliatywną”: jej organizacyjnym uosobieniem jest-była Fundacja Bratniej Pomocy. Mierząc jednak liczbą „dziadziejących inteligentów” w naszym środowisku, których nie stać na codzienną gazetę, a w drodze „do miasta” stosują taktykę jazdy „na gapę”, mierząc wreszcie liczbą bezcennych dla świata i Polski ordynariuszy, którzy nie umieją pokonać „bariery wejścia” za opłatą na co-półroczne „ławy piwne” – formuła bratniej pomocy nie cieszy się u nas wzięciem. Więc się nią tu nie zajmuję, chociaż korci…

 

*             *             *

Jestem zwolennikiem poglądu, że jeśli ktoś w pojedynkę lub grupowo wciąż coś robi – to choćby mu słabo szło – po jakimś czasie ma się czym pochwalić. Jestem też zwolennikiem poglądu, że przywództwo polega między innymi na rozpoznaniu w „ludziach”, do czego pożytecznego są zdolni – a potem wsparcie ich w tych talentach.

Wyobraźmy sobie – nieprawdziwie – że w Ordynackiej jest zaledwie 100 inteligentów zdolnych coś fajnego zorganizować, choćby na skalę powiatową. I że nie mogą uzyskać w tej sprawie wsparcia administracji, a w obszarze tzw. funduszy unijnych – to wiem akurat najlepiej – wszystkie rozdania są już zabetonowane na wieki.

Czyż nie jest zadaniem „pana kierownika”, by pozwolił takiemu aktywiście wyjść z zaułka nieudacznikowskiego, dokąd go zapędziły okoliczności? Może bije on głową w mur, a tuż obok jest jakieś chytre przejście? To nie jest kwestia pieniędzy, to jest kwestia odnalezienia się w rzeczywistości, a bywa, że wystarczy rekomendacja.

Włodzimierz – to trzeba przyznać – chętnie używał narzędzia rekomendacji. W mojej ocenie użył go co najmniej kilkadziesiąt razy. Tyle że on w ten sposób (z)budował grupę janczarów, a ja mam na myśli bezinteresowne wsparcie ludzkiej aktywności, co – ujęte w większy proces – rozbudowuje etos „pracy społecznie użytecznej” i w konsekwencji mnożnikuje wizerunek środowiska.

Powiem więcej: powyżej wymieniłem kilka nazwisk osób, które takiego wsparcia „nie potrzebują”: dlaczego ci sprawni ludzie i im podobni biegają po obrzeżach Ordynackiej, mając znikomy wpływ na jej program (ten realizowany, nie tylko pisany)?

Podam przykład Ani Grodzkiej, którą niektórzy – jak ja – znają jeszcze z lat 80-tych. Wyważona, układna, przemądra, serdeczna. Jako posłanka  założyła Parlamentarny Zespół Zrównoważonego Rozwoju Społecznego „SPOŁECZNEŃSTWO FAIR”. Dziś miota się poszukując zakotwiczenia politycznego (może jest inaczej, ja to tak właśnie widzę). Dlaczego pomysł „Społeczeństwo FAIR” nie jest dziś pomysłem afiliowanym przez Ordynackiej? To jest właśnie owo wzajemnictwo, którego tak unikamy.

Jako się rzekło – stawiam na Roberta. No, kurczę – powiedzcie coś w tej sprawie…