Dlaczego wciąż jeszcze żyjemy?

2012-10-05 07:57

 

/poważnie, ekonomicznie, filozoficznie/

 

Bardzo rzadko (a szkoda) ekonomista rozważa taki oto problem: jak to się dzieje, że jakiś rój, stado, ławica, ptasia gromada, mrowisko, rafa – rozwijają się, stabilizują albo kurczą się, giną. Częściej zajmują się tym znawcy poszczególnych rodzajów i gatunków zwierzęcych. Podobnie jest z florą: są przecież jakieś przyczyny, dla których rozmaite kolonie roślin (np. las) są ekspansywne albo regresyjne.

Ekonomiści, urzeczeni specem od etyki, niejakim Smith’em Adamem, obwoławszy go ojcem-założycielem ekonomii, zupełnie oderwali się od myślenia nieco starszego Quesnay’a François’a czy o całe stulecie wcześniejszego sieur de Boisquilbert’a Pierre Le Pesant’a, ci zaś mężowie zacni mieli więcej estymy dla organicznego podejścia do rzeczywistości, fizjokratami bowiem byli.

Fauna i Flora – niezależnie od tego, czy stworzyła je Opatrzność, czy Natura – mają w sobie „wkodowaną” skłonność do dwóch aspektów swoistego „prymarium”: metabolizm (czyli przetwarzanie pozyskanej z otoczenia materii i promieniowań na elementy życiodajne, np. energię, posturę) oraz prokreację (czyli mnożenie osobniczych kopii na swoje podobieństwo, najlepiej z ulepszeniami, zanim proces starzenia wyczerpie witalność i unicestwi jednostkę). Takie Prymarium konstytuuje Życie, jakkolwiek-by je definiować.

Czy Człowiek wyróżnia się z tego „towarzystwa”? Oczywiście, że tak! I równie oczywiście, że nie! Nie różni się, bo jak każdy inny gatunek trwa dzięki metabolizmowi i prokreacji. Ale też różni się, i to jak(!), bo jest pierwszym z gatunków, który nie sczeźnie bez śladu, tylko na naszych oczach przeistacza się w dwa nowe gatunki (iteracje gatunku „człowiek”): jednym z nich jest fenomen szlachetny, który przystosowuje się do życia w „kokonie”  świata od-naturalizowanego, całkowicie syntetycznego (ochrona zdrowia, technika, infrastruktura, edukacja, prawa, służby, opieka socjalna, nawet ulepszanie genetyczne czy syntetyczna żywność), drugim zaś jest fenomen podły, który pozostawiony jest „bezkokonowo” na pastwę Natury, ale nie tej „naturalnej”, tylko tej zdegenerowanej działaniami na potrzeby tworzenia „kokonów”. Ten drugi fenomen ma dużo mniejsze szanse przeżycia w dobrej kondycji niż człowiek pierwotny: poddawany jest cały czas „próbom” chemicznym, radiacyjnym, klimatycznym, psychicznym, policyjno-urzędniczym. W takim fatalnym świecie może przeżyć tylko degenerat „godny” tych wszystkich patologii, pośród których przebywa, które są jego środowiskiem „naturalnym”.

Powyższy akapit jest niezbędny, by we właściwej tonacji mówić o Naturalnej Żywotności Ekonomicznej (NEV, Natural Economic Vitality) i o Przedsiębiorczości (PP, Spirit of Enterprising, enterpreneurship).

Przedsiębiorczość ludzka nie ma odpowiednika w świecie fauny i flory. Tam (pośród Natury) aktywizuje się ona wyłącznie wtedy, kiedy antycypuje się lub pojawia się GŁÓD (paląca potrzeba): deficyt energii życiowej, potrzeba „mieszkaniowa”, pobudzone libido, zagrożenie kataklizmem lub niebezpieczeństwo ze strony „obcych”. Taka faunistyczno-florystyczna przedsiębiorczość wygasa wraz z „wykonaniem zadania”, żadne zwierzę nie buduje gniazd w trybie deweloperskim, nie poluje „do lodówki”. Człowiek natomiast we wszystkich tych sprawach jest wiecznie niezaspokojony, ma do tego taką jeszcze właściwość, że zaspokajając jedne potrzeby generuje w sobie nowe potrzeby, wciąż odsuwa od siebie limit nasycenia. Niepohamowanie ludzkie wtrąca człowieka w rzeczywistość bez Harmonii i Umiaru, ludzki RYNEK nigdy nie zostaje nasycony komplementarną całością, tak jak to jest pośród fauny i flory.

Za to Naturalna Żywotność Ekonomiczna u Człowieka jest tej samej kondycji co w całej Naturze: jednostki i wspólnoty lgną do takich nisz naturalnych, w których ich metabolizm i prokreacja są najbardziej efektywne, czyli pozwalają na bezpieczne i sprawne zaspokojenie potrzeb, aby resztę czasu przeznaczyć na nic-nie-robienie. U człowieka ten błogi stan wiąże się jeszcze dodatkowo z kontemplacją, ta zaś bywa bezinteresownie twórcza (objawiając się ludyzmem, artystycznością, intelektualizmem, pragnieniem darowania, wspólnotowością, grami i rebusami sofistycznymi), ale do tego (przede wszystkim) niemal zawsze jest „skażona” Przedsiębiorczością, czyli niepohamowanym dążeniem do „korzyści dla korzyści, dochodu dla dochodu, zysku dla zysku”. Oznacza to, że jednostki i wspólnoty ludzkie nie tylko lgną do najbardziej korzystnych miejsc, ale je sobie stwarzają (np. poprzez urbanizację), a to powoduje, iż ludzkie Dzieło (OPUS) z czasem przerasta Człowieka i uzależnia go od siebie. Uwikłanie to i przemożność (czyniące OPUS nieuchronnie czymś coraz bardziej obcym Człowiekowi) – to nic innego jak alienacja. Ciągnie nas ku miastom (właściwie metropoliom, magistralom i hubom) – a poniewczasie zauważamy, że to nie jest oczekiwane optimum dla metabolizmu i prokreacji, tyle że wyrwać się z tego – coraz bardziej niepodobna.

Dla „narracji ekonomicznej” wyodrębniłem cztery rodzaje takich ośrodków alienacji (moja ich wspólna nazwa: Ultragospodarka): Administracja (urzędy, prawa i reguły, informacja, bazy danych, przetwarzanie optymalizujące), Infrastruktura (sieci, struktury, systemy), Walory (finanse, pieniądze, papiery wartościowe, fundusze, budżety, ubezpieczenia, kredyty, bankowość, generatory elastyczności i płynności) i Polityka (kliki, koterie, kamaryle, alokacje, samorządność, spółdzielczość, zaopatrzenie, dystrybucja).

Te cztery obszary ultragospodarcze – to kulturowo-cywilizacyjny „wyrób” mający za zadanie mnożnikować NEV i PP. Taki „wyrób” jest kosztowny, „zrzucają” się nań wszyscy. Problem pojawia się, kiedy owo mnożnikowanie szwankuje: wtedy koszty rosną, a pożytek z Ultragospodarki – maleje. Zaczynają się gry o to, kto skorzysta, a kto zostanie odsunięty, choć też współfinansował Ultragospodarkę. Ostatecznie wyrasta mur zniewolenia, podporządkowania: jedni korzystają, a inni są drenowani i eksploatowani po to, by ci pierwsi mogli korzystać. Kto bystry z Czytelników – ten widzi to wszystko wokół siebie.

Wszystko to jest możliwe dzięki nowemu, odrębnemu aspektowi „prymarium”, w postaci wyrafinowania (obok metabolizmu i prokreacji). Wyjaśnijmy: poczynając od organizmów prymitywnych aż po Człowieka (uznajmy, że jest on najbardziej rozwiniętą postacią Życia spośród znanych) Natura obdarzyła nas pakietem zmysłów i inteligencji w trybie „orientuj się i decyduj”. Odruchy są owocem instynktu, wyczucie jest owocem intuicji, pakiety wartości (aksjologia) są pochodną emocji (nie każda teoria osobowości to przyznaje), zaś wiedza jest skutkiem wspomnianego wyrafinowania. Otóż wyrafinowanie jest o tyle wyłącznie „ludzkie” (jak dotąd), że pozwoliło Człowiekowi na uświadomienie sobie JA, i w konsekwencji na przeciwstawienie JA – Naturze (stąd żarłoczna, drapieżna, chciejska, pożądliwa syntetyzacja świata przez Człowieka, aż do syntetyzacji samego siebie w postaci fenomenu szlachetnego).

Człowiek zatem – i jego OPUS – to (inaczej niż fauna i flora) emanacja trój-elementowego Prymarium: metabolizm, prokreacja, wyrafinowanie (darwiniści z łatwością pokażą podobieństwa ewolucyjnych procesów, z których się te trzy aspekty Prymarium wykluły do postaci współczesnej). W odróżnieniu od fauny i flory Człowiek (przechodzący niepostrzeżenie w fenomen szlachetny, spychający fenomen podły do roli podrzędnej, unter-naturalnej) ma w sobie „wkodowany” egoizm permanentny, na którym bazuje jego permanentna Przedsiębiorczość. Na tym trój-elementowym Prymarium zbudowana jest wszelka Gospodarka (praktyka gospodarowania) i Ekonomia (nauka o gospodarowaniu). Co prawda, rośliny i zwierzęta (osobniki, wspólnoty, gatunki) też na swój sposób gospodarują na rzecz metabolizmu i prokreacji, ale nie wziąwszy na siebie wyrafinowania, nie „czyniąc Ziemi sobie poddaną (tylko pozostając z tą Ziemią w komplementarności), nie znając pojęcia Planu – nie są w stanie stworzyć sobie ani Gospodarki, ani tym bardziej Ekonomii, bo ani jednej, ani drugiej nie da się stworzyć na podstawie zaledwie instynktów, wyczucia i wartości, bez racjonalizacji popartej wiedzą.

Wprowadzenie do Prymarium kategorii „wyrafinowanie” powoduje, że pojęcie RYNEK rozwarstwia się na „rynek PP” i „rynek NEV”. Ten drugi Rynek, związany z Naturalną Żywotnością Ekonomiczną, jest emanacją wspominanej powyżej, naturalnej komplementarności nasyconej (ekonomista powie: równowagi zaspokojenia): drapieżniki polują tylko do czasu, kiedy nasycą głód, roślinożercy mnożą się dotąd, dopóki wystarcza zieleni, itd., itp. Natomiast ten pierwszy Rynek, na którym buszują Przedsiębiorcy (i ich emanacje rozmaite, w tym patologiczne), to Rynek ustawicznej nierównowagi (równowagi dynamicznej), podobnej to tego, co czyni dwunożny człowiek w marszu: chodzenie wszak polega na tym, że wytrącamy się z równowagi, a następnie podstawiając nogę zapobiegamy upadkowi, i tak wciąż on nowa. I to ten, Rynek „ruchu marszowego”, ludzka ekonomia dopieszcza i traktuje jak dobro samo w sobie: fenomen szlachetny dobrze się w nim odnajduje, fenomen podły okazuje się „niedostosowany”, jest wypychany, rugowany z tego Rynku, ale nie może wrócić do komplementarności zaspokojenia, bo świat poza-kokonalny jest tak samo zdegenerowany, jak ów ludzki fenomen podły.

Nie przeszkadza to politykom i dyżurnym uczonym w uprawianiu mimikry, w opowiadaniu uczenie o tym, że cały czas „budujemy” rynek równowagi, komplementarności nasyconej. Nie przeszkadza mieszać pojęć z obu Rynków: uświęcając Kapitał, Monopole i Wyzysk, wilczą grę WWW (wszystkich ze wszystkimi o wszystko),  właściwe i nieodzowne dla Rynku PP - głoszą Wolność, Konkurencję, Swobody, Kooperację, Samorządność, Humanizm i Pluralizm, Samoorganizację oraz Prawa oczywiste jako konstytuanta Rynku NEV. Owi dyżurni uczeni, skupieni najczęściej w inteligencko-eksperckich  Służebnych Hufcach Multi-Usługowych o nazwach think-tank, instytut, fundacja na rzecz – nie chcą, a może nie potrafią powiedzieć, że Rynek „równowagi marszowej” eksploatuje bez opamiętania Rynek „komplementarności nasycenia”.

Warto tu podać „nową definicję” słowa „humanizm” (człowieczeństwo), które w większości, najczęściej interpretujemy jako wrażliwość ludzką i społeczną, zdolność do empatii, poświęcenia, bohaterstwa. Spróbujmy jednak pomyśleć, że człowieczeństwo oznacza „to, co wyróżnia człowieka”, i wtedy znajdujemy bi-polarność, dwuimienność humanizmu: na Rynku PP humanizm oznacza nieumiarkowanie Przedsiębiorczości, która nigdy nie gaśnie, sycona egoizmem (uświadomione JA), przeistaczając ludzkiego ssaka w żarłacza, łupieżcę, drapieżnika i podobną kreaturę, zaś na Rynku NEV ten sam ssak rekompensuje swoją podłą gębę empatią, solidaryzmem, zastępuje (chwilowo, okazyjnie, może koniunkturalnie) czysty, surowy pragmatyzm – przeciwstawnymi mu jałowymi kosztami opiekuńczo-paliatywnymi (tu paliatywność to przenośnia).

Człowiek – i jego OPUS – przesuwają się od wielu, wielu pokoleń, w kolejnych iteracjach, w kolejnych rozdaniach, od Natury ku Syntetyce. Szczytem wyrafinowania ludzkiego jest całkowicie wirtualna rzeczywistość generowana przez Państwo, zagnieżdżone w Ultragospodarce (i udające, że to ono jest super-mnożnikiem), zarządzające kokonami, które to Państwo można rozumieć tradycyjnie, np. po weberowsku czy heglowsku albo marksowsku, ale warto też mieć na uwadze pojęcia „Globalnej wioski” (McLuhan), „Imperium” (Negri), Commonwealth-u (Negri, Hardt). I warto powrócić do klasycznych rozważań o Polis (Hellada), republice Konsularnej (Imperium Romanum), Sacrum Romanum Imperium Nationis Germanicæ (nazwa odwołująca się zarówno do idei, jak i tworu politycznego średniowiecznej i wczesnonowożytnej Europy). Na koniec warto zerknąć w teksty czterech pierwszych konstytucji obwołanych jako demokratyczne (Orłyka-Mazepy, Korsykańska, Amerykańska, 3 maja).

Kiedy – co niemal niemożliwe – świat i ludzkość wejdą w stan 100% syntetyczności – jedyną możliwą polityką będzie „udarna” (zdecydowana, totalna) Eugenika, eliminująca fenomen podły. Sam bym tępił szpetnych degeneratów, żyjących poza kokonami, więc „podejrzanych”. Żartowałem…

Na tle tej Eugeniki postępuje dychotomizacja ekonomiczna, stąd też bierze się owo rozwarstwienie gatunku ludzkiego. Łatwo jest sobie wyobrazić, że pośród fauny i flory mamy do czynienia z mnożnikowo- stratyfikacyjną strukturę społeczno-gospodarczą: wszystkie warstwy, od dołu do góry, są sobie potrzebne i wzajemnie uzupełniają się mnożnikowo, tak że nawet drobny wyzysk warstw „niższych” przez warstwy „wyższe” nie jest problemem. Spójrzmy choćby na powszechnie znany w Naturze „łańcuch pokarmowy”. Kiedy jednak wyzysk przekroczy jakiś krytyczny punkt wytrzymałości (mnożnikowanie maleje, drenaż rośnie) – dolne warstwy społeczne popadają w amorfizm, stają jak kurzawka (drobny piasek zachowujący się jak płyn), ostatecznie zamiast zadowolić się niskim statusem – dolne warstwy porzucają „grzeczne gospodarowanie” i stają się roszczeniowe.

Podstawową karmą Gospodarki są Ekozasoby, które – wykorzystywane bez rekompensaty – pozwalają płaskim ekonomistom udawać, że w Gospodarce możliwa jest gra o sumie dodatniej (wszyscy mają „do przodu”). Bardziej wyrafinowaną formą gospodarowania jest Imperium: po co eksploatować nasze własne zasoby, odbierzmy trochę dochodu innym, którzy będą „nadrabiać” eksploatując swoje, a nie nasze ekozasoby. Trzecią, najbardziej wyrafiniowaną formą gospodarowania (źródłem dochodu) jest Wyzysk Wewnętrzny. Opisany powyżej jako przeistoczenie gospodarki mnożnikowo-stratyfikacyjnej w gospodarkę dychotomiczną, w której Rynek PP eksploatuje Rynek NEV, aż do swoistej eugeniki ekonomicznej (i nie tylko).

Dopóki w Człowieku tli się jeszcze naturalność, dopóki Człowiek nie przetworzył swojej rzeczywistości (środowiska) na całkiem odnaturalizowany świat zaprogramowany i wyprodukowany w każdym calu – dopóty powoduje nami NEV, a w Przedsiębiorczości ludzkiej zdarzają się „luki i deficyty”, znane potocznie pod nazwą lenistwa, a powyżej nazwane „nic-nie-robieniem”.

I to właśnie powoduje, że mimo, iż jesteśmy coraz bardziej oddaleni od Rynku NEV, coraz bardziej zanurzeni w alienującym nas (wyobcowanie, uwikłanie i przemożność) Rynku PP – mimo wszystko żyjemy. Adaptacja tego, co napisano powyżej, do naszej codzienności jest prosta: kiedy nam się wiedzie – Państwo czyha na wszystko, co na to nasze powodzenie się składa, wykorzystując tzw. obywatelstwo rejestrowe (raportuj co masz, płać co nakazano, głosuj kiedy zarządzono, z pokorą przyjmuj uciążliwości, niedogodności, utrapienia i bolączki), uzurpując sobie prawo zarządzania naszym losem. Kiedy jednak wypadamy z obszaru powodzenia, kiedy powinie nam się noga, kiedy łakniemy choćby chwilowej i niewielkiej podpórki – to samo Państwo piętrzy przed nami warunki i okoliczności nas dyskwalifikujące jako beneficjenta pomocy. Skierowuje nas na „ścieżkę dojścia” do statusu fenomenu podłego, i przystępuje do konsekwentnego, systematycznego odzierania nas ze skóry, co nazywa się uczenie – wykluczaniem. Na końcu Państwo przyjmuje postawę „radź sobie sam, obywatelu” – i odmawia zarządzania naszym losem.

Kto „zaakceptował” swoją porażkę i wszedł w skórę fenomenu podłego – przeistacza się w „społeczny odpad”, bezwartościowy w „kokonoidalnym” świecie ekonomii, staje się degeneratem żyjącym pośród degeneraliów. W kim zaś tli się jeszcze NEV, czyli echo naszej naturalności – wraca do początków (nazywa się to minimalizmem) i próbuje „nowego początku”.