Dlaczego lewica ma długi polityczny urlop

2016-10-25 19:36

 

Mając na uwadze Polskę – lewicą nazywam osoby i gromadki, które (co prawda) wzajemnie odmawiają sobie prawa do lewicowości, ale dokonują ciągle podobnych wyborów:

1.       Wybiorą PRL (niektórzy po „niezbędnych korektach” doświadczonych błędów i wypaczeń), odrzucą (prawie na pewno) system-ustrój zainstalowany po 1989 roku, zwłaszcza „wolną amerykankę” biznesową i wykluczenia takie jak bezrobocie;;

2.       Wybiorą myśl społeczną, w której ważnymi pojęciami są „proletariat”, „wyzysk”, „niesprawiedliwość klasowa”, „Imperializm-kapitalizm” – odrzucą nurty intelektualne używające słowa „liberalny”;

3.       Wybiorą „prawa człowieka” i „swobody polityczne” oraz najszerzej rozumiany humanizm objawiający się filantropią i opiekuńczością, odrzucą wilczą grę wszystkich ze wszystkimi o wszystko, zwłaszcza jeśli niesie przegranym nędzę;

4.       Wyznają wartości demokratyczne (zwłaszcza wiodącą rolę Ludu w Państwie), gotowi są jednak odrzucić-poświęcić demokrację (jej powierzchowne znaki), jeśli stoi ona na przeszkodzie egalitaryzmowi, blokuje swobodę awansu społecznego;

5.       Odrzucają reżim moralny (np. religijny) i reżim korporacyjny (praca rządzi człowiekiem), a to oznacza feminizm, proaborcyjność, antykoncepcję, wolność słowa, budżet opiekuńczy, bój przeciw dyskryminacjom i przywilejom;

6.       Wyznają pochwałę postępu, tego technicznego, w dowolnej dziedzinie, tego społecznego związanego z powszechną edukacją i podwyższaniem poziomu socjalnego, odrzucają postęp, jeśli służy militaryzmowi, kolonializmowi, mega-biznesowi, elitom;

Może to nie wszystko, ale z pewnością jest to duża część lewicowości, którą odczytujemy w deklaracjach i działaniach kilku najbardziej znanych medialnie ugrupowań i organizacji  (OPZZ, SLD, Razem, Zieloni, może Unia Pracy, redakcje Trybuny, NIE, Przeglądu) oraz kilkudziesięciu grup rzadko lub wcale przewijających się przez media, aktywnych w sprawie pokoju na świecie, przyjaźni z Rosją, kobiet (i ich problemów), zatrudnionych i bezrobotnych, lokatorów, , kombatantów LWP, całych branż zwalnianych zbiorowo, rozmaitych restrukturyzacji (oświata, służba zdrowia), rzadziej takich totalnie wykluczonych (Caritas, Monar, Barka – to nie są formacje lewicowe). Pośród nich niektóre są całkiem spore (Sierpień’80), inne liczą po kilka osób (znam, nie powiem). Media od czasu do czasu wyciągają niektórych na światło dzienne (ostatnio audycje telewizyjne, w których kwiatkami do kożucha są K. Matuszewska czy P. Ikonowicz), mają też „dyżurnych profesorów lewicy” (np. R. Bugaj).

Mimo, iż dość często publikowane są bardziej lub mniej zamaszyste programy – w rzeczywistości dawno ze strony lewicy nie było projektu znaczącego społecznie (choć dużo jest blokowania, apeli, manifestacji, protestów, sprzeciwów). Gorzej: lewicowymi nazywa się typowo konserwatywne, opiekuńcze przedsięwzięcia takie jak 500+.

Jeszcze gorzej: mam prawie pewność, że co najwyżej jeden na 100 ludzi mających się za lewicę, zapytanych o to co robić (w kraju, dla świata) – jako główne zadania wymieni te, które wiążą się z zainstalowaniem (przywracaniem) rozwiązań spółdzielczych i samorządowych. Tu trzeba wyjaśnić w dwóch zdaniach:

1.       Spółdzielczość – to grupowa-kolektywna-środowiskowa działalność wytwórczo-usługowa i inwestycyjna (mieszkania, melioracje, parki maszyn rolniczych), której owoce służą przede wszystkim dobru lokalnemu (tam gdzie spółdzielnia się zainstalowała), wyłączająca pracę dla zysku, a ewentualne nadwyżki przychodów nad kosztami przeznaczane są (decyzjami grupowymi) na zaspokajanie potrzeb środowiska;

2.       Samorządność – to formuła załatwiania spraw środowiskowych metodami cementującymi wspólnotę (wzajemnictwo, gromadnictwo), programowo nastawiona na krańcową redukcję prerogatyw-uprawnień dla osób, organów, urzędów, służb wyspecjalizowanych w „outsourcingowym” zarządzaniu substancją majątkową i zespołami ludzkimi;

Te dwie definicje chyba jasno uświadamiają Czytelnikowi, że to co nazywamy samorządem terytorialnym i to co nazywamy spółdzielczością mieszkaniową – nawet nie miało kontaktu wzrokowego z samorządnością i ze spółdzielczością. Ja zaś dodam, że wymienione wcześniej „tematy zainteresowań” lewicy nie byłyby tak bolesne, gdyby – wedle tych definicji – Polskę zaludniły samorządy i spółdzielnie.

Byłem po kilkakroć świadkiem (bo ja lubię być tam, gdzie się coś zapowiada ładnie) prób łączenia się lewicy w „jedną robotniczą pięść”: porozumienie SLD (1991, zanim powstała partia SLD), Unia Lewicy (2005, obecnie WiR), itp. Graczami znaczącymi w różnych porozumieniach, poza SLD, były: OPZZ (nie zawsze wprost), Unia Pracy, SDPL, Zieloni, PPS, ROG. Skuteczniejsze i bardziej efektowne były jednak zawsze podziały.

Tak zwany elektorat lewicowy (związkowcy, wrażliwa społecznie inteligencja, pęczniejące zbiorowości wykluczanych) – ma coraz więcej rezerwy w stosunku do „lewicy”: z przyzwyczajenia nie daje poparcia „flibustierom-podskakiewiczom”, a z doświadczenia nie daje wiary „dużym”. Nadzwyczajnie burzliwy jeszcze do niedawna ruch „oburzonych” nawet przez 5 minut nie spojrzał w kierunku lewicy.

Wpojono nam ostatnio, że porażka wyborcza lewicy AD 2015 polega na tym, że Razem poszło do wyborów „osobno” (suma głosów oddanych na Razem i na koalicję wokół SLD dawała obecność w Parlamencie). A to nieprawda.

Bo to nie jest ani kwestia „utraty charyzmy politycznej” przez Millera, ani nad-ambicji Zandberga. Ani nawet ich nieświadomości, że są pionkami w grubszej grze. Porządna partia lewicowa nie ogranicza się do „monotematyczności” (śmieciówki, lokatorzy, pacyfizm, feminizm, antyklerykalizm), ale też nie wystawia w pierwszym szeregu „Engelsa bis”, zwłaszcza kiedy ten drugi Engels nie ma zamiaru wspierać ruchu swoimi zdobyczami.  Porządna partia lewicowa nie wyzbywa się „klubu myśli socjalistycznej” (pod każdą dobra nazwą), nie rezygnuje z opieki nad „swoją” prasą, instytutem o ambicjach naukowych, ufającymi środowiskami inteligenckimi.

Lewica, która jest bezrefleksyjna, rozpoznaje się jedynie po „feromonach” – staje się „senza contenuto”, nie ma nic do powiedzenia, nawet sobie samej. Tego zarzutu nie da się postawić ani PiS, ani PO, ani PSL.

Nie rozumie tego na pewno ktoś, kto założył kiedyś inteligencką organizację byłych aktywistów organizacji studenckiej, odniósł sukces z dwoma wydawnictwami książkowymi, aktywnie funkcjonował w zarządzaniu polskim obszarem mediów elektronicznych. Daje dowód na to, że lepiej jest sprawy załatwiać w gronie szczupaków, zwłaszcza że jest rekinem.

Na tym tle rozmaite niesnaski w lewicowym bajorku – są jedynie ciekawostką folklorystyczną, dla coraz mniejszej ilości widzów.

W Polsce żyje jeszcze – choć wygasa „biologicznie” – tęsknota za rzeczywistością socjal-demokratyczno-technokratyczną w wersji opiekuńczej: czyli za „czasami Gierka”. Czy to dobrze czy źle – to jedno. A drugie, i ważniejsze – czy ktoś potrafi na tym zbić skuteczny kapitał polityczny. A ugrawszy coś rzeczywistego – zająć się socjalizmem. Czarno widzę.