Dlaczego chcę obalać ustrój?

2012-02-20 03:08

 

Od kilku lat jestem otwarcie przeciwnikiem Państwa, które nosi nazwę Rzeczpospolita Polska. Równie otwarcie głoszę – czemu daję wyraz w internecie – że dążę do obalenia porządku konstytucyjnego (ustroju) obowiązującego w Polsce. Wiem jak to zrobić „legalnie”, bez rzucania granatami.

Wyjaśnijmy: jestem Polakiem, mieszkam w Polsce, nie znam piękniejszego Kraju, choć kawał świata zwiedziłem. Tyle że rozróżniam między Krajem, Ludnością i Państwem, które owym Krajem i Ludnością zarządza. Mam więcej niż przekonanie, że Państwo (RP) zarządza Polską i jej Ludnością na mocy własnej uzurpacji, na skutek zwieńczenia szeregu patologii fatalną Konstytucją, która w preambule i pierwszych przepisach mydli oczy deklaracjami, a w dalszych przepisach albo wprost kłamie (np. w sprawie Społecznej Gospodarki Rynkowej), albo zaprowadza ład zgoła inny, niż wcześniej zadeklarowany Dużymi Literami i Wzniosłymi Słowami.

Pierwszymi, którzy łamią zasady konstytucyjne otwarcie, są Parlamentarzyści (in corpore), którzy artykułem 104 i dalszymi odcinają się od Ludności (obywateli), a poprzez absolutnie niekonstytucyjny Regulamin Sejmu (odpowiednio: Senatu) ustanawiają pozakonstytucyjną hierarchię władzy, uzależniającą jednych posłów od innych, ale też która pozwala osobom i ugrupowaniom spoza Parlamentu i spoza Kraju dyktować rozmaite tematy i zachowania Posłom i Senatorom. Ta sama Konstytucja czyni Radę Ministrów, a przede wszystkim Premiera – Super-Parlamentarzystą.

Rzeczywistość ustrojowa RP jest taka, że losy wielomilionowej Ludności oddane są praktycznie w ręce kilkunastu osób umocowanych konstytucyjnie (Prezydium Sejmu na przemian z Konwentem Seniorów, patrz, dla poprzedniej kadencji: art. 11, art. 13 ust. 2, 8 ust. 5 , Regulaminu Sejmu, a także art. 15 ust. 1 Regulaminu Sejmu, dalej art. 15 ust. 2 Regulamin Sejmu). Poprzez dyscyplinę w głosowaniach i inne mechanizmy dopuszczone jawnie do „pragmatyki parlamentarnej” posłowie nie są sobie równi (zagrożenie wykluczeniem z klubu, zagrożenie opresją i statusem pod-posła, uzależnienie dalszej kariery życiowej od „spolegliwości” wobec liderów, itd., itp.).

Głowa Państwa (Prezydent wraz z Kancelarią), obok przysłowiowych „żyrandoli”, ma – jeśli zechce – silne argumenty na rzecz prowadzenia własnej, suwerennej polityki wewnętrznej i zagranicznej. Weto prezydenckie jednakowoż – powiedzieliby teoretycy-konstytucjonaliści – jest tzw. słabe, może zostać odrzucone przez odpowiednią większość w Parlamencie. Skuteczność sprzeciwu Prezydenta jest uzależniona od układu sił w Sejmie. A jednak w sprawie Budżetu, który służy głównie Parlamentarzystom do spraw jawnie antygospodarczych oraz do rozmaitych ciemno-tajnych sprawek, Prezydent może Parlamentowi (czyli tym kilkunastu „mieszaczom”) – praktycznie tylko „naskoczyć” (art. 122 Konstytucji). 

Marszałek Sejmu może dowolnie manipulować pracami Sejmu, kształtując legislaturę wedle swojego widzi-mi-się, tak jak to się dzieje w podrzędnych stowarzyszonkach, gdzie bezwzględną władzę mają kacykowie-założyciele.

Tzw. Państwo Stricte (Armia, Policja, Służby Sekretne, Dyplomacja, Organy Kontroli, Wymiar Sprawiedliwości) – na skutek jawnych zapisów konstytucyjno-prawnych oraz pragmatyki przez się narzuconej – pozostają w praktyce poza „normalnym” obiegiem ustrojowym.

Wobec oczywistych sprzeczności konstytucyjnych przysięga Posła, Ministra czy Prezydenta, zawierająca słowa „uroczyście przysięgam, że dochowam wierności postanowieniom Konstytucji” – jest pusta. Którym – pytam – postanowieniom Konstytucji dochowasz wierności, kiedy będziesz miał wybór, bo wszystkim naraz nie da się.

Administracja terytorialna i jej mocodawcy (organy samorządu terytorialnego) są w praktyce zniewolone przez ustawy, w rzeczywistości są wysuniętymi placówkami Rządu i to w formie wręcz poniżającej: obowiązków i odpowiedzialności wciąż więcej, uprawnień wciąż mniej, dyspozycja majątkiem lokalnym – żadna, „nawis kontrolny” – obezwładniający. Sołtysi, będący najbliżej ludności, są lokalnymi „garsonami” instancji wyższej.

Taki porządek, skutecznie zagnieżdżony i osiadły na „szczytach władzy”, rozprzestrzenia się lepką mazią legislacyjną i para-legislacyjną po całym Systemie.

Np. instytucja „konwalidacji”. Stworzona po to, by wola obywatela, który nie umie jej wyrazić w sposób poprawny (zgodny z formaliami) – mimo to mogła nabrać „mocy urzędowej”. Tymczasem instytucja ta używana jest przez organy i urzędy (oraz „wymiar sprawiedliwości”) do ciemiężenia obywateli i ciągania ich po sądach czy wplątywania w sieci i pętle procedur. Policjanci, prokuratorzy, sędziowie, urzędnicy, windykatorzy, rozmaici rwacze dojutrkowi i zastawiacze pułapek (więcierz mętny) – łamią podstawowe ludzkie dobra, a na koniec robią łaskę mówiąc: „ma pan prawo się odwołać”. Zanim jednak się odwołają – to bezprawie wobec nich zostaje zalegalizowane przez sam fakt, że „podjęte zostały przewidziane prawem działania”. Otóż to nie jest żadne prawo, że mogę się odwołać, kiedy mnie ktoś krzywdzi, podstawia nogę, powala, czyni bezbronnym. Moim rzeczywistym prawem (ponoć konstytucyjnym) jest to, że nikomu mnie nie wolno w ogóle krzywdzić, zwłaszcza tym, którzy powołują się na prawo albo wręcz stać mają na jego straży.

Największą moc sprawczą ma w Polsce prawo powielaczowe (zawarte w teoretycznie nieobowiązujących interpretacjach „góry” typu „ja to bym zrobił tak-i-tak” oraz w nieoficjalnych instrukcjach i szkoleniach), pragmatyka (obyczaj urzędniczy nierzadko sprzeczny z literą i duchem prawa) oraz tzw. zatrzask lokalny (skamieniała, obezwładniająca, dusząca atmosfera z tych „wszystko już poustawiane, wszystkie fuchy porozdawane, wszystkie szemrane interesy zaklepane”, która przydusza lokalne społeczności do ziemi, przeciętny mieszkaniec dzielnicy, gminy, powiatu – doskonale się orientuje, po nazwiskach i nazwach, kto w czym „miesza”, z kim coś można załatwić, komu nie należy się narażać, do kogo iść ze sprawą i z „kieszonkowym”).

Najmniej poszanowania dla prawa mają w Polsce tzw. samorządy środowiskowe (izby), szczególnie w profesjach o niskiej zastępowalności (np. medycy, urzędnicy certyfikowani, służby mundurowe, ale też – o zgrozo – policjanci i prawnicy różnych dziedzin), broniąc „swoich” do upadłego przed odpowiedzialnością nawet w oczywistych przypadkach łamania praw i Konstytucji, z drugiej strony wykluczając niepokornych poza obieg branżowy.

 

*             *             *

Jeśli Ustrój, zaprowadzany w Polsce przez Konstytucję, wdrażany przez wyalienowany Parlament i Super-parlamentarny Rząd, „redagowany” pozakonstytucyjnie przez prawo powielaczowe i pragmatykę urzędniczą, lekceważony przez wymiar sprawiedliwości i rozmaitych bonzów,  pozwalający na rozbudowę „państwa w państwie” (nazywam to Twierdzą Konstytucyjną: immunitety, wtajemniczenia, przywileje, prerogatywy, certyfikaty, dopuszczenia, wyłączenia) – jeśli taki Ustrój trwa i się „namnaża” – to degenerują się nad-szaracy i degradowani są szaracy.

W takich warunkach obywatelstwo traci sens: zamiast oznaczać rozeznanie w sprawach publicznych i bezwarunkową gotowość do czynienia ich lepszymi – oznacza jedynie kilkadziesiąt danych rejestrowych: imię, nazwisko, PESEL, NIP, ew. REGON, adres (jeśli jest), kartotekę leczniczą i policyjną oraz „w służbach”. Takiego „obywatela rejestrowego” sprowadza się do prostych, ogłupiających, demobilizujących, deprywujących funkcji automatycznych: płać, melduj-sprawozdawaj, zachowaj pokorę, głosuj na swoich „nad-obywateli.

Zresztą, System, czyli media (w większości), propaganda, oświata, spora i wpływowa (bo służebna) część inteligencji, kliencka część „publiczności” i apatia „pospólstwa” robią wszystko, by mnie obywatelstwa oduczyć, by wpoić mi kilka „obowiązujących” racji.

 

Państwo, które w oczach Ludności sprawia nieodparte i wciąż klarowniejsze wrażenie, że bez niego wszystkim żyłoby się lepiej niż z nim – jest w moich oczach Państwem nielegalnym, choć brzmi to paradoksalnie (wszak to Państwo ustanawia instytucję legalności).