Dariusz Rosati – przechrzta chciwy

2013-12-01 23:49

 

Pajacem być – rzecz ludzka, ale czemu się z tym obnosić?

 

Młody sekretarz organizacji partyjnej w SGPiS przedstawiał się nieco młodszym aktywistom ZSP imieniem „Kajtek”[1]. Dziś nie śmiem do niego tak mówić, choć akurat teraz bardziej pasuje.

W odróżnieniu od Zygmunta Bosiakowskiego, profesora starej aparatczykowskiej daty, Kajtek wraz z grupą podobnych sobie stanowił w uczelni awangardę grupy partyjnych pragmatyków, dla których ideologia, zwłaszcza ta socjalistyczna, nie znaczyła więcej niż narzędzie pracy służącej karierze. To nie grzech być bezideowym, ale kiedy jest się sekretarzem uczelnianej POP – to oznacza zwykłą obłudę i cynizm. Partię potraktowali oni jak klub miłośników wędkarstwa: takie samo środowisko jak inne, każde jest dobre.

Szkoła Główna Planowania i Statystyki zwana była „na mieście” Kuźnią Czerwonych Kadr: trochę w tym nieprawdy, bo równie wiele osiągnęli w tej szkole – i poza nią – ludzie całkiem nie czerwoni. Ale też jest faktem, że jeśli się dobrze zakręcić – można było z tej szkoły zajść na sam szczyt. Dziś zresztą też, spójrzmy choćby na Piechocińskiego, Kołodkę, Olechowskiego, Manna, Misiąga, Goliszewskiego, braci Pietrewiczów, Wyganowskiego, Balcerowicza czy Rockiego, którzy za czerwonych raczej nie robią[2], a przynajmniej tego nie manifestują.

Rosati jest klasycznym, można powiedzieć podręcznikowym, przykładem ucieczki inteligenta przed egzaminem z obywatelstwa. Aby to wyjaśnić, muszę narysować koło.

Oto ono, w wyobraźni. Takie koło z grubsza symbolizuje społeczeństwo, które – w miarę po równo – ma odruchy konserwatywne (wiara, rodzina, tradycja, charytonika), prawicowe (przedsiębiorstwo, rynek, sukces, biznes) i lewicowe (sprawiedliwość społeczna, kolektywizm, samorządność, spółdzielczość). Wewnątrz koła niech zasiadają elity (inteligencja, menedżerowie, duchowni, uczeni, przywódcy), a wokół kibicuje im elektorat.

Elektorat ma to do siebie, że wie i rozumie mniej, niż elity. Kibicując – zdaje się na to, że elity objaśnią co trzeba, poprowadzą w słusznym kierunku, kiedy powstaną wątpliwości, kiedy nastąpią przełomy.

Co ma zatem zrobić elektorat, jedna trzecia społeczeństwa, na przykład ta lewicowa, kiedy ich „zawodnicy wagi ciężkiej” czmychają w kierunku konserwatywnym albo prawicowym? Taki elektorat, zanim zrozumie, że został porzucony – długo jeszcze kibicuje poszczególnym idolom „po nazwisku”, bo tak już ma, z przyzwyczajenia.

Pół biedy, jeśli człowiek lewicy sam nie rozumie, gdzie jest i co robi, jak na przykład Paweł Bożyk, szef lewicowej partyjki ROG, mówiący o sobie że jest technokratą (technokratyzm jest formacją prawicową)[3]. Ale jeśli człowiek poszukuje sposobów przeskoczenia z łódki mającej ‘pod wiatr” na łódkę płynąca „pod żaglami” – to mamy do czynienia z rejteradą, a przede wszystkim z zawiedzionym zaufaniem społecznym, inaczej: ze zdradą. Rosati zdradzał w ten sposób, że najpierw przesiadł się z SLD do SDPL, a poprzez „Porozumienie dla Przyszłości” – niczym po wystających ze strumyka kamieniach – przeniósł się z wdziękiem do Platformy Obywatelskiej.

Miał wiele okazji, by wynieść się poza środowiska lewicowe „z powodu zrozumienia, gdzie leży prawda”. Pedia podaje: W latach 1970–1990 odbył szereg stażów krajowych i zagranicznych, m.in. we Francji, w Wielkiej Brytanii, w USA i na Węgrzech. Był wielokrotnie ekspertem organizacji międzynarodowych (UNIDO, Bank Światowy, Komisja Europejska, Międzynarodowa Organizacja Pracy). W latach 1986–1987 był profesorem wizytującym na Uniwersytecie w Princeton w USA. W 1985 założył i zajmował stanowisko dyrektora Instytutu Gospodarki Światowej w SGPiS, a następnie dyrektora Instytutu Koniunktur i Cen Handlu Zagranicznego. Na przełomie lat 80. i 90. był jednym z członków rady nadzorczej FOZZ. W latach 1991–1995 pracował w Europejskiej Komisji Gospodarczej ONZ w Genewie jako szef sekcji krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Od 1994 do 1997 zasiadał w Radzie Strategii Gospodarczej przy Radzie Ministrów. Od grudnia 1995 do października 1997 zajmował stanowisko ministra spraw zagranicznych, od 1998 do 2004 zasiadał w Radzie Polityki Pieniężnej I kadencji. Od maja 2003 do września 2005 pełnił funkcję rektora Wyższej Szkoły Handlu i Prawa im. Ryszarda Łazarskiego w Warszawie. W latach 1998–2001 zasiadał w radzie nadzorczej International Exchange Program (IREX) w Waszyngtonie. W 2001 został członkiem grupy doradców ekonomicznych Przewodniczącego Komisji Europejskiej Romano Prodiego. Do maja 2006 zasiadał w radzie nadzorczej Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej Towarzystwo Funduszy Inwestycyjnych. W wyborach europejskich w 2004 startował z list Socjaldemokracji Polskiej i został eurodeputowanym.

Odwidziało mu się jednak lewicowanie dopiero w 2009 roku, kiedy już było jasne, że lewicując raczej niczego już nie zwojuje.

Zabawna – jak na lewicowca – jest jego historia z honorariami za zasiadanie w Radzie Polityki Pieniężnej.

W 2002 roku opinię publiczną zbulwersowała wiadomość, iż sześciu członków Rady Polityki Pieniężnej w sądzie pracy domaga się od NBP wypłaty w wysokości ponad 325 tys. zł na osobę[4]. Wszystko zaczęło się w czerwcu 2001 r., gdy prezes NBP - odpowiadając na zapytanie poselskie - ujawnił zarobki swoje i wiceprezesów NBP. Ich wysokość zaszokowała nie tylko posłów, ale i członków RPP. Dowiedzieli się bowiem, iż wiceprezesi NBP dostają średnio po ponad 35 tys. zł miesięcznie, a członkowie rady \"tylko\" po 25 tys. 840 zł. Wykalkulowali, że skoro ustawa o NBP stanowi, iż członkom RPP przysługuje takie wynagrodzenie jak wiceprezesom, oni są poszkodowani. Sprawiedliwości zaczęli domagać się w sądzie, bo prezes Balcerowicz nie chciał pójść na ugodę.

Oburzenie po ujawnieniu żądań finansowych sześciu członków rady było powszechne. I to zarówno wśród polityków wszelkich opcji (z wyjątkiem PO), jak i publicystów. Autorzy pozwu uznali więc za stosowne ogłosić, iż chodzi im nie tyle o pieniądze, ile o zasadę prawną, czyli ustalenie, jakie wynagrodzenie ma im przysługiwać. Za dobrą monetę uznał owe wyjaśnienie chyba tylko Janusz Lewandowski, który im poradził, by zrezygnowali z pieniędzy, jeśli je dostaną. Ale nikt apelu nie podjął. Cezary Józefiak tłumaczył, iż \"to byłoby relatywizowanie prawa\".

 Zarzuty do członków RPP miały niepodważalne podstawy moralne. Żądania finansowe ogłosili akurat wtedy, kiedy ujawniono olbrzymią dziurę budżetową i RPP nawoływała rząd do ograniczenia wydatków z budżetu na cele społeczne. Jak w tej sytuacji można domagać się łącznie ponad 1,8 mln zł z budżetu na dodatkową dopłatę do tak wysokich wynagrodzeń? - powtarzało się pytanie. Bogusław Grabowski odpowiadał, iż radę opłaca nie budżet, a NBP, który nie bierze, ale wnosi do budżetu. Dodawał, że gdyby był wiceprezesem banku komercyjnego, zarabiałby o wiele więcej niż w radzie. I że fachowcy mogą uciec z rady do banków.

 Co do fachowości członków RPP wątpliwości ma wielu ekonomistów. Dość powszechna jest opinia, jaką prezentuje m.in. dr Stanisław Nieckarz, były prezes NBP i były minister finansów, a dziś doradca premiera RP. - Ani razu ich prognozy co do wysokości inflacji nie spełniły się nawet w przybliżeniu - ocenia Nieckarz. - Pomyłka sięgała od 1,5 pkt do nawet 3 pkt, co stanowiło ogromny procent całej prognozy.

 Dr Nieckarz zwraca również uwagę, że rada ma w swoich rękach trzy czwarte instrumentów do prowadzenia polityki finansowej, a rząd tylko jedna czwartą. Więc to efektem działalności RPP jest wysokość obsługi długu wewnętrznego i gigantyczne zyski kapitału spekulacyjnego, obliczane na 5-6 mld zł rocznie. Powszechne jest przekonanie, że dziura budżetowa jest również - a może przede wszystkim - efektem decyzji RPP. Rada jest powszechnie obwiniana o doprowadzenie gospodarki do tak złego stanu.

 Krytycy postępku części członków rady zwracali uwagę, iż istnieją funkcje, które są nie tylko zarobkowaniem, ale i służbą społeczną. I że nie ma powodu, dla którego członkom RPP należałoby płacić nieporównanie więcej niż prezydentowi czy premierowi. Nie mówiąc już o ministrach, posłach, senatorach itp. Prof. Wacław Wilczyński, w latach 1994-1997 przewodniczący Rady Ekonomicznej przy Prezesie NBP, napisał do \"Rzeczpospolitej\", iż pracował wyłącznie za zwrot kosztów podróży i 180 zł diety za posiedzenie.

Ciekawe, gdzie zakotwiczy, kiedy wkurzony naród rozniesie w puch formację, do której się kilka lat temu przykleił…

 

Forest Gump PL

 


[1] Od Kajetana, Gaetano (Rosati jest w połowie Włochem);

[3] Technokracja – koncepcja ustroju społecznego, w którym władzę sprawowaliby technicy, eksperci, organizatorzy i kierownicy produkcji. Po raz pierwszy terminu tego użył William Henry Smyth w artykule z roku 1919: "'Technocracy'—Ways and Means to Gain Industrial Democracy," in the journal Industrial Management (57). Zobacz też: Hans Lenk (Hrsg.): Technokratie als Ideologie. Sozialphilosophische Beiträge zu einem politischen Dilemma. Kohlhammer, Stuttgart 1973 albo: Klaus Schubert: Politik in der „Technokratie“. Zu einigen Aspekten zeitgenössischer Kulturkrisentheorie. Campus Verlag, Frankfurt/M. 1981, ISBN 3-593-32960-3 (zugl. Dissertation, Universität München 1980) czy: Raimund Krämer: Thema: Technokratie. Von der Endlichkeit eines vitalen Konzepts (Welt Trends; Bd. 18). Berliner Debatte Wissenschaftsverlag, Berlin 1998;

[4] Pazerni z RPP, Jerzy Łaniewski Przegląd, 2/2003;