Cytat 1A. Słów odkrywanie: Komunizm

2013-08-26 08:36

/artykuł blogera Zalezny od Cienia, Toruń, 22 sierpnia 2013



Wszelkie przedmarksistowskie koncepcje równości społecznej klasycy tej postępowej filozofii załadowali do jednej szuflady z etykietą „komunizm utopijny”. Według nich dopiero marksizm stworzył mocne naukowe podstawy urealnienia tych marzeń. Dziś nikogo - zwłaszcza w krajach, które zakosztowały tzw. realnego socjalizmu, nie trzeba przekonywać czy i w jakim stopniu marksistowski eksperyment zbliżył świat do ideału ustroju sprawiedliwości i równości społecznej.

Jan Józef Szczepański pisał niegdyś w Tygodniku Solidarność (nr 4/89): „Skodyfikowana przez George'a Orwella nowomowa jest narzeczem totalitarnej władzy. Naczelną regułę nowomowy stanowi zamiana znaczeń.”


Właśnie. Wypracowana przez marksizm-leninizm totalitarna maszynka przenicowała również znaczenie słowa „komunizm”, którego miała być nośnikiem. A przecież mogło być inaczej. Popatrzmy:

W 1610 r dwaj włoscy jezuici: Szymon Maceta i Józef Cataldino rozpoczęli misję wśród Indian Guaranów w Ameryce Płd., wprowadzając w podległych sobie okręgach misyjnych jeden z najciekawszych katolickich eksperymentów społecznych. Oto w kraju Guaranów zorganizowano konsumpcję i produkcję na sposób komunistyczny. Eksperyment, którym objęto ponad 100 tys. ludzi, trwał ponad 150 lat a zakończył się tylko wskutek interwencji zbrojnej i rozwiązania Zakonu. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do publikacji „Republika Guaranów” (PAX, 1971) oraz gorąco namawiam do obejrzenia filmu „Misja”. Tu dopowiem jedynie, że ów system realizował ideę równości i wspólnoty całkiem dobrowolnie, zaś swą ekspansję zawdzięczał nie lufom karabinów (czy choćby ostrzom dzid), lecz niezwykłej atrakcyjności w sferze stosunków międzyludzkich i skuteczności w sferze gospodarczej.
Republika Guaranów - ów nieprawdopodobny fenomen (uprzytomnijmy sobie: szło o zaszczepienie chrześcijańskiej myśli społecznej w zupełnie obcym kulturowo, etnicznie i religijnie kraju) - mógł się powieść jedynie dlatego, że w centrum wartości normujących życie społeczne ustawił miłość, solidarność i braterstwo: jak się okazuje, niezbywalne warunki wcielenia komunizmu.


Przez półtora wieku istnienia jezuickiego państwa Guaranów słowo „komunizm” nie uległo erozji. Dlaczego? Bo było to państwo wolne. Tą wolnością odporne na działanie wirusa totalitaryzmu.


A jednak upadło. Nie towarzyszyły temu jednak uliczne demonstracje guarańskich młodzieńców. Nikt nie skandował: „Precz z komuną”, „Jezuici do domu”. Przeciwnie: po wypędzeniu zakonników Guaranowie wielokrotnie, acz bezskutecznie słali do króla prośby o zezwolenie na ich powrót.
Republika upadła, bo była solą w oku hiszpańskich i portugalskich kolonizatorów. Bo wyprzedzała o całe epoki otaczającą ją rzeczywistość. Siła, jaką mogła przeciwstawić - miłość i solidarność - była nie z tego świata. Jeszcze nie.

Słowo „komunizm” w ustach apologetów walki klas budzi grozę, niechęć, często agresję. Odpycha. Demonstranci skandujący „Precz z komuną” na pewno nie mają na myśli guarańskiego fenomenu. Mają na myśli ustrój społeczny, w którym zanurzono nasz kraj na dziesiątki lat. Ustrój, który stawiał słowo „komunizm” w ciągle odsuwanej perspektywie. Odsuwanej – bo rzeczywistość coraz bardziej oddalała się od świetlanych wizji, na co podawano tak kuriozalne wytłumaczenia jak to autorstwa Josifa Wissarionowicza Stalina: w miarę rozwoju socjalizmu walka klasowa zaostrza się.

To samo słowo „komunizm” w ustach apologetów miłości nabiera blasku. Przyciąga. Na taki prawdziwy komunizm, wskazuje Chrystus, gdy mówi: gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich (Mt 16,20). Komunizm chrześcijański powinien realizować się w Kościele, który jest wspólnotą ludzi wolnych, równych, połączonych więzami braterskiej miłości. W przeciwieństwie do marksistowskiego, komunizm chrześcijański budowany jest właśnie na fundamencie miłości, nie walki.


Słowa „komunia” i „komunizm” wywodzą się z łacińskiego communio – wspólnota. Moim zdaniem system, w którym mieliśmy to nieszczęście egzystować, z komunizmem niewiele miał wspólnego. Nasze doświadczenie historyczne skłania do traktowania komunizmu jako ideologii polityczno-społecznej. Owszem, jest on nią lecz nie tylko. Jest przede wszystkim sposobem organizacji społeczeństwa. Organizacja taka miała miejsce w czasach pierwotnych, gdzie pracą zajmowali się wszyscy zdolni do niej członkowie wspólnoty, a jej owoce (głównie była to żywność) służyły całej społeczności. Miała też miejsce w pierwszych gminach chrześcijańskich, a później – w przytaczanym przeze mnie fenomenie republiki Guaranów, który przywołałem tu, by udokumentować wyższość chrześcijaństwa nad ateizmem, miłości nad walką klas. W naszych czasach spotykamy także komunizm chrześcijański, w którym idei wspólnoty dóbr towarzyszy wiara chrześcijańska (anabaptyści, huteryci i inne wyznania protestanckie w USA).


Traktowanie komunizmu jako wyłącznie ideologii jest efektem negatywnego obciążenia tego słowa przez reżim marksistowsko-leninowski, który ostatecznie zbankrutował. Marksizm od chrześcijaństwa różni się diametralnie: marksiści twierdzą, że postęp realizuje się przez walkę klas, chrześcijanie – że przez miłość. Nic dziwnego, że pożenienie tych nurtów (teologia wyzwolenia) jest nie do pomyślenia – szczęściem JP2 wykazał się tu refleksem i stanowczością.


Jeśli więc ktoś czuje się zgorszony tym połączeniem Chrystusa z komunizmem, to oznacza, że pozwolił sobie ukraść to słowo.

Czy jednak jako chrześcijanie spełniamy oczekiwania Chrystusa względem budowania wspólnoty opartej na sprawiedliwości i równości społecznej? Mam poważne wątpliwości. Zapewne, gdyby zstąpił On dziś na ziemię, oceniając co zrobiono z Jego przesłaniem, sparafrazowałby słowa klasyka: nie o take komune mi chodziło.