Całkiem możliwe, że równiejsi

2010-02-20 21:49

 

WŁAŚCICIELE. A MOŻE RÓWNIEJSI?

/zawsze aktualne pozostanie pytanie o to, czy założyciele stowarzyszenia albo fundacji mają do niej większe prawa, niż później przybywający członkowie/

 

Może się okazać, że prawo o stowarzyszeniach będzie musiało uwzględnić pewną kategorię członkostwa, która będzie przewidywała, iż niektórzy spośród członków są „równiejsi”, mają dużo większe uprawnienia niż pozostali, chociaż nie sprawują żadnych wybieralnych funkcji przewidzianych statutem. W Ordynackiej taką rolę pełnią niektórzy dawni prezesi SZSP/ZSP, wąska grupa tzw. senatorów oraz niepisany właściciel Ordynackiej, Włodzimierz Czarzasty.

Najczęściej w praktyce organizacji publicznych bywa tak, że dopóki są one mikre, spontaniczne i oparte na koleżeństwie, to działają pod dyktando najsilniejszej osobowości, na przykład ojca-założyciela, którego wszyscy znają, szanują i cenią oraz odwiedzają w dniu imienin. Znam dziesiątki takich stowarzyszeń, na przykład hobbystycznych, patriotycznych, kombatanckich, charytatywnych. Panują w nich niemal autorytarne rządy niepodważalnego wodza, idola, gazdy, a wszelkie wybieralne funkcje statutowe są w praktyce wynikiem nominacji gazdy, choć formalnie są przyznawane w wyborach.

Co innego, kiedy organizacja publiczna powołuje się na historyczny albo środowiskowy etos albo jakiś palący społecznie punkt programu, który jak światło ćmy przyciąga rosnące rzesze członków: wtedy gazdowskie zapędy stają się obciążeniem i łatwo jest je obnażyć. Gazdowie jednak mają na to swoje antidotum:

-                           przede wszystkim zręcznie operują pakietem domniemanych awansów, jaki oferują ewentualnym oponentom oraz wiernym „wyznawcom”;

-                           selekcjonują spośród członków wierną sobie grupę, która powodowana niepisaną umową występuje zwarcie, choć niepostrzeżenie, jako swoisty mandatariusz i zarazem interpretator statutów i obyczajów;

Właśnie w taki sposób wykreowała się ordynacka kamaryla, wewnątrz której trudno doszukać się dozgonnych przyjaźni, natomiast panuje w niej jednoznaczna świadomość przynależności do gazdowskiej kasty. Ta przynależność cementuje bardziej, niż małżeństwo czy przyjaźń od piaskownicy (a i takie się zdarzają).

Ustalmy: z punktu widzenia każdej potencjalnej kamaryli Ordynacka jest markową firmą opartą na inteligenckim etosie SZSP/ZSP, zakorzenioną we wszelkich środowiskach inteligenckich, przede wszystkim pośród menedżerów, samorządowców, polityków, dziennikarzy, naukowców, nauczycieli. Są to wszystko osoby opiniotwórcze, przywódcze w środowiskach prowincjonalnych i wielkomiejskich. A to oznacza, że jeśli tylko ktoś zechce, potrafi z rachitycznej „ławy piwnej” uczynić potęgę polityczną, ruch społeczny, zwarty aparat urzędniczy, monolit lobbystyczny. Bo takie są własności tego „materiału”.

Ktoś zechciał: w Ordynackiej przestały się liczyć jakiekolwiek ambicje, jeśli nie są ambicjami gazdów, jakiekolwiek inicjatywy, jeśli nie służą „ugazdowionej” w sekretnych rozmowach koncepcji. Wyłączono wszelką spontaniczność i właściwą inteligencji skłonność do dysput. Czeka nas kilka miesięcy intensywnego formatowania Stowarzyszenia: na końcu tego procesu będzie 50 wtajemniczonych, 100 luminarzy, 300 janczarów rozstawionych po kraju i 10 tysięcy szeregowych piechurów, od których wymaga się gotowości do alertów. A wszystko pod sprawną komendą nie więcej niż kilkuosobowej grupy najbardziej wtajemniczonych, nie liczących się z niczym poza celem, którego możnaby się domyślać, tylko po co? Cel przecież jest pragmatycznie kameleonowaty, sprowadza się do utrwalenia obecności kamaryli na polityczno-oligarchicznym topie, zwłaszcza na tle rozsypującego się dotychczasowego układu.

No, to ja pytam te 10 tysięcy oraz tych 300 janczarów: o to wam chodziło, kiedyście przystępowali do naszej wiary? A może na coś naiwnie liczycie?