Budżet dla kucharek?

2014-03-28 07:03

 

Podobno Włodzimierz Iljicz Uljanow raczył wyrazić się w rewolucyjnym zapędzie, że każda kucharka mogłaby z powodzeniem służyć Sprawie jako Minister. Jakoś tak się składa jednak, że osoby o tym zawodzie nie są licznie reprezentowane w kadrach rządowych, można nawet powiedzieć, że w rządach wcale kucharek nie ma, nawet w rządach radzieckich ich nie było. Tuszę, że dobry kucharz woli spełniać się w kuchniach dobrze płatnych lokali, a zły kucharz byłby równie złym ministrem, stąd taka ich słaba reprezentacja „na stanowiskach”. Jak to jest z elektrykami – nie wiem do końca.

A szkoda, bo kiedy – na przykład – dyrektoriat jakiegoś Państwa dyskutuje o Budżetach – to ja bym oczekiwał, by oni rozumieli o czym mówią i co czynią, a kto lepiej zna się na recepturach niż kucharze, farmaceuci, bimbrownicy i inni alchemicy?

Budżet jest – na zdrowy rozum – taką „czapką”, do której każdy z nas wrzuca (szkoda że pod przymusem albo podstępem), z tego robi się „ściepa narodowa” albo „public collection”, po czym w kolejce po „racje” z tej czapki ustawiają się rozmaite ważne wspólne sprawy: edukacja, ochrona zdrowia, badania naukowe, pomoc chorym (trwale i chwilowo), zabezpieczenie na starość, wspólne drogi, ciepłownictwo, wodociągi, kanalizacje, elektryczność, wczasy i kolonie pracownicze – i całe mnóstwo spraw wymagających społecznego wsparcia.

Trochę mniej rozumiemy, dlaczego z tej „czapki” niemało bierze wojsko, polica, administracja, wymiar sprawiedliwości, organy kontroli i służby inwigilacyjne – skoro ich zadaniem jest sprawowanie takiej czy innej władzy nad nami, czynienie z nas poddanych i petentów, a nawet żywego mięsa armatniego. Ale nawet jeśli ktoś nas przekona, że wojsko chroni nasz kraj przed wrogami (ha, ha, ha!), policja zaprowadza elementarny ład (ha, ha, ha!), administracja ogarnia różne sprawy normując je, standaryzując i certyfikując oraz regulując (ha, ha, ha!), sędziowie z prokuratorami zaprowadzają sprawiedliwość (ha, ha, ha!), służby sekretnie dbają o nasze dobre samopoczucie (ha, ha, ha!)  – to i tak każdy, kto umie rozwiązywać „słupki” w drugiej i trzeciej klasie szkoły zwanej powszechną, zauważy, że to wszystko razem ledwo przekracza połowę budżetu, jaki by on nie był. A co z resztą „czapkowego”?

O, i tu, kucharko szanowna, kończy się twoja alchemiczna zdolność gotowania. Ty bowiem potrafisz ze składników, z których każdy osobno jest najczęściej „taki sobie”, przyrządzić danie nie tylko smaczne, ale i pożywne. Za to cię cenią mężowie i dziatwa, klienci tanich barów i drogich jadłodajni, masowi konsumenci w stołówkach i ci nieliczni, którzy zamawiają potrawy na jacht. A jeśli jesteś męskiego rodu – to dodatkowo cenią ciebie żony i matrony oraz dziewoje i dzierlatki, które dzięki temu mogą darować sobie maczanie manikiurowanych palców w półproduktach i oparach.

A w Budżecie takie talenty jak twój, kucharko, są bardzo niepożądane. Budżet służyć ma bowiem tym, pod których światłym kierownictwem jest redagowany. Najlepiej jest to opisać ujawniając jedną z największych tajemnic „procesu budżetowania”, która brzmi: to żadna sztuka dawać do budżetu i oczekiwać, że sprawy wokół się przez to polepszą, bowiem polepszać SWÓJ dostatek i nie wkładać nic do „czapki” – to dopiero sztuka jest!

Bzdura, zakrzykną balceroidy, vincentoidy, modzeleskwiaki i podobne „heteroptery”: dziubałkowate (Anthocoridae), korowcowate (Aradidae), kowalowate (Pyrrhocoridae), nabrzeżkowate (Saldidae), nartnikowate (Gerridae), plesicowate (Veliidae), pluskolcowate (Notonectidae), pluskwowate (Cimicidae), płaszczyńcowate (Piesmidae), płoszczycowate (Nepidae), poślizgowate (Hydrometridae), prześwietlikowate (Tingidae), puklicowate (Acanthosomatidae), smukleńcowate (Berytidae), smyczykowate (Alydidae), tarczówkowate (Pentatomidae), tasznikowate (Miridae, Capsidae), wioślakowate (Corixidae), wtykowate (Coreidae), zajadkowate (Reduviidae), zażartkowate (Nabidae), ziemikowate (Cydnidae), zwińcowate (Lygaeidae), żyrytwowate (Naucoridae) – których pełno w urzędach centralnych i niecentralnych, z Cimex lectularius włącznie.

Zakrzykną też: my tu w pocie czoła budujemy wciąż od nowa Nową Przyszłość, a ty nam tu kłody pod nogi, podlecu! Wszak budżetowiec „Ciągle pracuje! Wszystkiego przypilnuje i jeszcze inni, niektórzy, wtykają mu szpilki. To nie ludzie – to wilki! To mówiłem ja – Jarząbek Wacław”.

Dobra, poddaję się. Mam tylko prośbę do losowo wybranego posła: czy zapytał kiedyś wprost, w debacie budżetowej: ilu ludzi i za jakie gaże pracuje w Polsce na „stanowiskach niejawnych”, jakim majątkiem trwałym i jakimi dysponują „gadgetami” elektroniczno-cybernetyczno-informatyczno-uzbrojeniowymi, ile i w jakich sytuacjach przeznacza się gotówki na ich rozmaite akcje i przedsięwzięcia, ile gotówki przepływa przez ich ręce na zasadach „uproszczonego rozliczania”, w jakich „normalnych” biurach, firmach, komórkach są rozlokowani, jaki mają rzeczywisty wpływ na redagowanie budżetu, który leży oto przed posłami? Jakie rozwiązania budżetowe są „specjalnie korzystne” dla gigantów sektora prywatnego  (bankowość, ubezpieczenia, automatyka, robotyzacja, energetyka, elektronika, informatyka, telekomunikacja) w zamian za to, że ów sektor wspiera Budżet w sposób mało przejrzysty? A są to trzy z około setki pytań, które należałoby zadać, żeby mieć jakąś przybliżoną orientację co do Budżetu.

Można też zadać pytanie: o czym rozmawiają w bardzo wąskich gronach dyplomaci ew. przywódcy państw (ale przede wszystkim dyplomaci), skoro są bowiem dobrze uposażonymi pracownikami najemnymi Obywateli, to może nie powinni szeptać po kątach?

Mam wrażenie, że co drugi zaledwie minister finansów ma iluzoryczną orientację w sprawach, o których tu mowa: dostaje instrukcję „skądś”, że trzeba takie a takie sumy wstrzyknąć w „normalne” pozycje budżetowe, oznakować je jakoś tak, żeby tylko fachowcy wiedzieli o co chodzi. Podobnie mają księgowi i finansjerzy niektórych przedsiębiorstw, w większości uspołecznionych, których nazwy brzmią niewinnie a nawet dumnie. Potem przychodzą do tych księgusów ludzie mało im znani, ale z upoważnieniami, i biorą co wziąć mają, albo wydają dyspozycje co do przelewów i zakupów. Dość powiedzieć, że tylko niektórzy posłowie czy senatorowie, oraz kilkunastu prawie-najwyższych rangą urzędników ministerstw i województw, mają odpowiedni „certyfikat”, pozwalający im na wgląd w szczegóły budżetowe, a i to nie we wszystkie szczegóły. Nieco inaczej, ale w tym samym duchu, szerzy się „tajemnica służbowa” w samorządach wojewódzkich. Większość polskich prezydentów (mówię o Głowie Państwa, a nie o konkretnych osobach), premierów i „pełnych” ministrów nigdy w życiu nie pozna(ło) intymnych szczegółów budżetowych, nie mówiąc już o ich rzeczywistym rozumieniu.

Droga kucharko: w twoim królestwie – wiem, bo jadam u najlepszych kucharek pod słońcem – jest kilkadziesiąt rozmaitych przypraw, z czego kilkanaście to twoje ulubione, dzięki którym każdy smakosz rozpozna twoją alchemiczną rękę, jaką przyłożyłaś do bukietu zapachowego, smakowego i estetycznego. Świat zna kilkaset przypraw. Ale fachowcy od budżetów znają takich przypraw duuuuużo więcej. Tak nimi przyprawiają, że o mało co sami przestają panować nad tym, co pichcą. Podają to wszystko Obywatelowi, ba, nawet nie jemu, tylko urzędnikom i posłom oraz dyrektorom i prezesom – nazywając to „budżet mobilizujący”, „budżet otwarty”, „budżet dynamiczny”, „budżet stulecia”, „budżet rekonstrukcyjny”, „budżet trudny, ale konieczny”, itd., itp. Lepiej niż ty, kucharko droga, wprawieni są w nadawaniu swoim potrawom fikuśnych nazw, które niczego nie mówią, ale brzmią seksownie i skutecznie odwracają uwagę od pytań, które poseł ma obowiązek zadać, jeśli czuje się posłem. Naprawdę sądzisz, że taki pan Piechociński czy Biernat albo Arłukowicz cokolwiek wiedzą? Że pytają? Że dostają odpowiedzi?

A uczą nas w szkołach, niższych i wyższych, że budżet to prosta sprawa: w jednym słupku przychody, w drugim słupku wydatki. Przecież to proste jak drut, odsyłam do dowolnej ustawy budżetowej (ha, ha, ha!). Wspomnę tylko, tak na wszelki wypadek, że gdyby ktokolwiek redagujący Budżet zamknął go wyłącznie w takiej ustawie lub jej odpowiedniku – jutro wyleciałby na bruczek, na zbity pyszczek. O to bowiem chodzi, żeby nikt nie wiedział o co chodzi…

Jeszcze raz mi ktoś powie o demokracji, to go uduszę.