Bricolage

2010-02-20 22:35

 

BRICOLAGE

/czyli o prześwietnych sposobach na amatorskie popsucie tego, czego profesjonalista nie spartaczyłby tylko dlatego, że nie wie jak to zrobić/

 

Brikolażem nazywa(ło?) się w sztuce taki sposób tworzenia dzieła, który łączy(ł?) w sobie osiągnięcia kultury „złotej rączki” i kultury „majster-klepki”. Nazwa ta jest więc wdzięcznym określeniem skrajnej amatorszczyzny, swoistego nikiforyzmu, oddania głosu przypadkowi propagowanemu jako „profesjonalizm-inaczej”.

Ordynacka – stowarzyszenie osób dumnych ze swego wykształcenia i ze stanowisk zajmowanych przez siebie albo przez „płetwali” (ludzi będących na „ty”)- jest dziełem niedokończonym co prawda, ale już zdradzającym wszelkie atrybuty brikolażu. Zacznijmy od statutu: tylko ciężkie niedomaganie pozwoliło zapewne uruchomić poboczne ciało kolegialne zwane radą Senatorów, gdzie poukładano w równe rządki osoby ważne w kraju i dla kraju, a więc takie, które dzięki ordynackim masom wdrapały się na szczyty i które z tych szczytów luminują, ściągając na siebie uwagę i nadzieje owych mas ordynackich. Faktycznie senatorowie „mieszają” w Ordynackiej, choć sama Rada ma status doradczej, a senatorowie nie pełnią żadnej statutowej funkcji tylko stanowią coś w rodzaju Izby Emerytowanych Lordów.

W ten sposób może Włodek czy Józek wzywać do raportu prezesa, a ten – pozostając w niezliczonych, za to subtelnych z nimi związkach skrzętnie notuje zalecenia i po leninowsku, pasem transmisyjnym przekazuje je do realizacji. Nie, to nie są zalecenia w rodzaju „zróbcie, wiecie, robotę”, to są luźne uwagi oraz prezentacje senatorskich poglądów, na przykład „a co ty myślisz o takim pomyśle...” – i już powstaje Komisja Młodych.

Ordynacka – jak każde stowarzyszenie – może powoływać oddziały. Zdrowy rozsądek każe myśleć, że są to albo oddziały wojewódzkie, albo regiony wokół tradycyjnych (17) ośrodków akademickich, z których się wywodzą ludzie z Ordynackiej. Nic z tego: właśnie powstał Oddział Bełchatów. Ciała kolegialne są tworzone w stylu dynamicznym: definiuje je statut i decyzje Rady Naczelnej: ta ostatnia kiedyś zdecydowała, że komisje (organy niestatutowe) delegują swoich kierowników do Plenum, ale kiedy komisji powstało niemało – przepis ten chyłkiem zawieszono, choć teoretycznie obowiązuje. I bez tego Rada Naczelna jest hybrydą, tworzoną ze stanowisk, a nie z osób, co oznacza, że przy każdej zmianie w oddziałach powinna być wdrożona procedura ich akceptacji, podobnie z innymi ciałami konstytuującymi Radę.

Komisje, czyli miejsca, w których każde stowarzyszenie świata lokuje swoich najaktywniejszych animatorów, kreatorów, społeczników – w Ordynackiej statutowo nie istnieją, nawet członkowie kierownictw nie mają przy tytułach dopisków „do spraw...”. Właściwie nie wiadomo, czy jest to niedopatrzenie, czy celowy zabieg. W komisjach bowiem mogliby się rodzić konkurenci dla senatorów, któżby wtedy rządził Ordynacką?

Zapisy statutowe wyraźnie nawiązują do tej samej idei założycielskiej, jaka przyświecała powstawaniu ZSP w 1950 roku: bratniacka pomoc, samopomoc, wspieranie się w biedzie. Zważywszy, że Ordynacką zakładali ludzie dość dobrze urządzeni, zakrawa to na żart z tych, którzy potem dołączyli do szeregów.

Zrazu cicha, a teraz już prawie oficjalna doktryna jest taka, że Ordynacka nie prowadzi żadnej działalności gospodarczej, właściwie nie obraca pieniędzmi. Stąd każda organizowana impreza to taka impreza, którą formalnie organizuje kto inny, a „myśmy się tylko dosiedli”. Biuro administrujące Ordynacką – to co najwyżej dwa etaty i grono sympatycznych wolontariuszy. Najmarniejsza „chodząca bida” ma lepiej opłacane kadry, a tu przecież mamy 5 tysięcy ruchliwych członków w kilkunastu komisjach, prikaz o budowie struktur powiatowych, zamaszyste przymiarki do wyborów europejskich! No, to może ci bonzowie, którzy obsadzają gospodarcze kolosy (TVP, Ciech, Orlen, Polkomtel, Telekomunikacja Polska, Poczta Polska, kilka ministerstw) rzucą groszem na działalność? Chyba nie, przynajmniej nie w sposób przezroczysty. Żaden pozytywistyczny, organiczny działacz nie zobaczy żadnych pieniędzy od „swoich”.

Możnaby postawić najmodniejsze dziś w Polsce pytanie: o co chodzi? Podejrzliwy i niechętny obserwator łatwo może skompromitować tak funkcjonujące stowarzyszenie. Być może właśnie po to Ordynacką tak rozdęto: przecież marketing robi nam siła absolutnie wraża, nie zainteresowana naszym sukcesem, po co więc prowokuje „zliczanie szeregów” ordynackich?

Najciekawsza w tej analizie byłaby prezentacja wybranych postaci kierujących formalnie i nieformalnie Ordynacką. Tego jednak Czytelnik nie dostanie za darmo, niech sam sobie poobserwuje. W każdym razie, obcując z ordynacką władzą, dobrze jest mieć pod ręką pudełeczko z czerwonym krzyżem maltańskim. Nie chodzi nawet o relanium i sole trzeźwiące dla nas, tylko o środki oddziaływujące na układ ośrodkowy czy retykularny dla nich. Dość powiedzieć, że całe kierownictwo – to ludzie bardzo zajęci poza Ordynacką, jak oni chcą opanować, złapać rozeznanie w całym tym galimatiasie – tylko oni wiedzą.

No więc jak: brikolaż czy przemyślany podstęp? Pomyłka w druku czy cyniczny majstersztyk? Amatorszczyzna czy socjotechniczny profesjonalizm? Dawać tu autora tego statutu!