Za chwilę przetłumaczę to pojęcie na język polski, ale wcześniej je opiszę, bo bez tego jest ono niezrozumiałe. Bo nie ma odpowiednika w świecie Zachodu czy gdziekolwiek poza byłym „obozem socjalistycznym”.

 

Prasa rosyjska – a miałem z nią dopiero co do czynienia na co dzień – nieco dziś nadużywa tego pojęcia, kiedy przyłapuje się kogoś na wielkiej korupcji albo na nielegalnej działalności gospodarczej.
 
Powstało to pojęcie – w radzieckim przekazie ideowo-propagandowym – w latach 30-tych ubiegłego wieku, kiedy w związku z „udarną” (szokową) kolektywizacją wszystkiego co się dało (widzicie, był już jakiś Balcerowicz a’rebours!) i związanym z nią niedostatkiem żywności i podstawowych artykułów konsumpcyjnych wytworzyła się zorganizowana przestępczość, niepotrzebnie potem interpretowana jako „niepolityczny opór przeciw władzy”. Niepotrzebnie, bo w ten sposób każdego złodzieja możnaby nazwać niepolitycznym dysydentem, a jego kolesiów grupą oporu, zaś jego melinę punktem kontaktowo-wypadowym.
 
„Wory w zakonie” – to elita przestępczości w (krajach byłego) ZSRR, ludzie funkcjonujący trochę jak mafia, trochę jak nasza rodzima „grypsera”. Wyposażona w zestaw skodyfikowanych norm układających się w zbójecką tradycję, sprawna w zabawach konspiracyjnych (a przecież w po-carskiej i radzieckiej Rosji aparat inwigilacyjny i sieć donosicielska były niewyobrażalnie sprawniejsze niż to, co sobie wyobrażamy w Polsce!).
 
„Wory w zakonie” imały i imają się przestępczości, którą kodeksy klasyfikują jako „pospolita”. Związana z kradzieżami, oszustwami, niepisanymi umowami z funkcjonariuszami państwa, urzędnikami. Wprowadzały „trzeci obieg” gospodarczy, jeśli drugim nazwać spontaniczną działalność w dziedzinie wytwórczości i zaopatrzenia opartą na naturalnej żywotności ekonomicznej. Tu zaś nie idzie o naturalny odruch poprawiania budżetu domowego, tylko o równoległą gospodarkę dobrami konsumpcyjnymi, w warunkach chronicznego niedostatku.
 
Wyjątkowa zaledwie, praktycznie nieobecna w tym świecie była przestępczość „w pełni” kryminalna, zbrodnicza. Nie było też w działaniu „worów w zakonie” śladu represji wobec szarej ludności, „mirnogo naroda” (czyli tzw. „rekiet”, ściąganie haraczu, znajduje się poza sferą, którą omawiamy).
 
„Worów w zakonie” wiązał-wiąże szczególny kodeks postępowania, obyczaj i tradycje, przede wszystkim zupełne odrzucenie społecznych (czytaj: upaństwowionych) norm i zasad, na przykład „wor w zakonie” w żadnym przypadku nie powinien – był – mieć stałych związków z kobietami, a także obowiązywał go surowy, pełny zakaz jakiejkolwiek współpracy z organami państwa (pomijając „zblatowanych” urzędników i służbistów).
 
W latach 40-tych – tu się zdziwicie – olbrzymia większość „worów w zakonie” przystąpiła do powszechnej służby Matuszce-Ojczyźnie, idąc „w kamasze” przeciw faszystom, i była to decyzja „zorganizowana”, samo środowisko ją podjęło w odpowiedzi na hitlerowskie zagrożenie. Zresztą, w ten sposób zakończył się pierwszy, pionierski okres fenomenu „wor w zakonie”. Po wojnie w łagrach nastąpiła wyniszczająca tzw. „psia wojna” między uczestnikami wojny i tymi, którzy mimo wszystko pozostali podczas wojny w sferze nielegalno-konspiracyjnej.
 
W przestępczej tradycji  za „wora w zakonie” może się uważać człowiek-wyrokowiec, mający wystarczający autorytet w środowisku „podziemnej przedsiębiorczości”, który przeszedł pełną procedurę tzw. „koronowania”. Ostatnio jednak zdarza się, że tytuł ten jest przedmiotem – uwaga – obrotu handlowego, czyli można go sobie kupić za pieniądze, jak niegdyś tytuły szlacheckie!
 
W odróżnieniu od licznych wspólnot kryminalnych innego rodzaju, ta właśnie organizacja nie ma organizacyjnego „jądra”, struktur i podobnych formalno-instytucjonalnych ram. Można powiedzieć, że rządzi tu autorytet i aktualna „sprawność przestępcza”, czy może efektywność, wydajność. Decyzje obowiązujące lokalny „kolektyw” podejmowane są na tzw. „schodce” czyli konspiracyjnym zebraniu równych sobie miejscowych przywódców. Posuwają się oni nawet do pisemnych oświadczeń (maliawy, ksywy), tradycyjnie też opiekują się uwięzionymi kamratami (ale i kontrolują ich zachowanie).
 
Rosyjskie statystyki (?!?) podają taką oto dynamikę liczebności „worów w zakonie” w ostatnich latach (z wywiadu z naczelnikiem odpowiedniego departamentu w rosyjskim MSW):

 

1993
1994
1995
1996
1997
1998
1999
2010
1200
1280
1420
1480
1500
1560
1106
149
 
Nie chce mi się w te liczby wierzyć, ale też obrazują one swoistą elitarność tego środowiska. Przypuszcza się, że zaledwie kilkunastu z nich jest w stałych kontaktach ze światem politycznym i używa tam swoich wpływów. Z doniesień medialnych – ostatnio rosnących w liczby – dowiadujemy się o niebywałych sukcesach w walce z tym środowiskiem za czasów Putina. Trochę „nadmuchiwane” są te sukcesy. Zresztą, Premier-Ministr Władimir Władimirowicz ogólnie ma skąd-inąd dużą wiedzę „tajemną” i świadomie prowadzi politykę zaprowadzania posłuchu w „narodzie”, tym legalnym (ład publiczny), pół-legalnym (oligarchowie) i całkiem nielegalnym. Ja to nazywam putinowską opryczniną.
 
Gdybym był zmuszony do przetłumaczenia pojęcia „wor w zakonie”, pojęcia nieprzetłumaczalnego, to może ułożyłbym to tak: złodziejska wspólnota przedsiębiorczości, albo złodziejska kooperatywa. Nazwy te odróżniają omawiane środowisko od bandyckich gangów, od „rekietu”, od ludzkiej „szarej przedsiębiorczości domowo-sąsiedzkiej”, od zorganizowanej po wojskowemu mafii, od urzędniczo-oligarchicznych „ciemnych” związków. W jakimś sensie nawet miło jest skonstatować, że w Rosji istnieje „cywilizowana”, w tym „konstruktywna” przestępczość, coś jak polskie zbójnictwo Janosikowe, tyle że nie nastawione na pomagania ofiarom państwowej opresji ekonomicznej.
 
Polska „grypsera” przy instytucji „wora w zakonie” – to prymitywne aresztancko-więzienne kibolstwo.
 
UWAGA: korzystałem tu nie tylko z amatorskich obserwacji, ale też z internetowych opracowań rosyjskiej Wikipedii i innych materiałów.