Beztożsamość europejska. Cnoty a ich Inicjały

2016-03-24 08:13

 

Roman Malinowski, ludowiec, polityk dużej klasy, mentor umiejący schować „ja”, by nie przeszkadzać rozmówcy – kiedy jeszcze mi dowierzał, oceniał moje refleksje społeczne jako zgorzkniałe, a moje projekty – skierowane ku „korzeniom” społeczno-kulturowym – uważał za bliższe wyrębowi lasu niż budownictwu. Jednym słowem, gdybym go prosił o rekomendację – byłaby ona „mocno wyważona”.

Dziś Szanowni przekonają się, że przy Marszałku (tak go się słusznie tytułuje) jest racja co do mojej osoby.

Tożsamość – tę swoistą, swojszczyźnianą linię papilarną Człowieka – uważa się za przymiot budujący. Jej brak – za poważny niedostatek w obcowaniu z innymi: innymi ludźmi, innymi gatunkami, z Naturą, z Uniwersum, ze sprawami różnymi.

Zarzucać Europie niecnotę beztożsamości – świństwem jest zwykłym – krzykną od Peloponezu po Spitzbergen, od Luzytanii po Laponię, od Atlantyku po Ural, od Islandii po Krym. Połowa z tych krzyczących z europejskością spotkała się co najwyżej poprzez podręcznik geografii, ale co tam…

Europejskość zakotwiczono w pojęciach Demokracji, Rynku i Wolności wszelakich. Prawe łoża europejskości to Hellada, Roma i Pasja. No, i tu mamy problem.

1.       Helleńska formuła wieloróżności (samorządnych rozmaitości) została sprofanowana przez Filipa II, ten bowiem zdołał helleński dyskurs zastąpić archi-tyranią, a ostatecznie dobita przez ucznia Arystotelesa, największego greckiego herosa, który kilka chwil zaledwie łaskawie panował, po czym zabrał elitę zbrojnych ku Orientowi i kompletował swoje CV złożone z „doświadczenia na wysokich funkcjach monarszych”, aż zmarł, inaczej zdołałby z Hellady uczynić „terror z wyboru” (jak mawiał jego nauczyciel). Cudem ocalała od rzeczywistych rządów Aleksandra, Hellada długo jeszcze dopieszczała linię Akademii i linię Liceum, aż padła pod naporem swoich spadkobierców z Półwyspu Apenińskiego;

2.       Etruska demokracja samoistna (ludowa?), kiedy już „przegryzła” się w jednym odstojniku z Lacjum, konsekwentnie swoją Rhizomię (pluralistyczną spontaniczność, bezładność, żywiołowość) przeistaczała we Fraktalię (struktury, procedury, przepisy, ceremoniał). Wraz z monumentalnymi zdobyczami „infrastrukturalnej techniki użytkowej” (akwedukty, drogi, areny) Imperium rozsiewało po kontynencie swoje osiągnięcia legislacyjne, oparte na prostym kanonie: każdy ma prawo do wszystkiego, na co mu zezwoli, co mu przyzna Dominus. Wokół tego nagromadzono nawis paragrafów, opatrzony zastrzeżeniem „dura lex sed lex”;

3.       Chrześcijaństwo, wyrosłe na odrzuceniu faryzeuszowskiej monachomachii i zawierzeniu Nosicielowi Pleromy, mające na sumieniu kres dysputy teologicznej (pluralizmu wierzeń i wyznań) – ostatecznie zostało „godnym” spadkobiercą tego wymiaru Imperium Romanum, które określa się jako „cezaryzm”, a jeśli takie mega-przedsięwzięcia papieskie jak ekspedycje krzyżowe, inkwizycję, krwawe misje „nawróceniowe” przydające papiestwu potęgi uznać za chwilowe ni niepożądane zwyrodnienia – to czymże byłby dziś Sancta Sedes, gdyby nie owe „przypadki”? Całkiem możliwe, że zbiorem cichych bractw samarytańskich (jezuici, benedyktyni, dominikanie, franciszkanie, salezjanie, kameduli, cystersi), powiązanych jakimś „Opus Dei”;

4.       Konkurencyjnym dla Chrześcijaństwa spadkobiercą Imperium okazała się Germania, której polityczno-kulturowe JA oparło się na podstępie Arminiusa wobec Rzymian, tym zaś ubyły w ten sposób trzy legiony i zapędy kolonizacyjne poza Limes. Ostatecznie Germanie – sami przesiąknięci formułą federacyjną – wypracowali polityczny model zwany Rzeszą, do złudzenia przypominający achajsko-helleńskie rozwiązania sprzed Filipa i Aleksandra. Z samego Imperium zaprzychodowali sobie „nakładkę ustrojową” w postaci „garnizonii” i ćwiczyli ją przez wieki na różne sposoby, na przykład poprzez napoleonię czy hitleryzm. Kiedy zaś mimo wszystko w Europie brały górę racje „deliberacyjne” – wypluła ona z siebie „najświetniejszą demokrację wszechczasów”, od zarania po dziś stojącą pod znakiem przemocy, terroru, arogancji, niepohamowania, imperializmu, „dymiącej lufy”;

Się niech zatem Europa zdecyduje. Czy jej helleńske wzorce to Sokrates, Platon, Arystoteles – czy jednak Aleksander Macedoński. Czy jej rzymski spadek główny to cezaryjskie „rządy prawa” – a może raczej budowa infrastrukturalnego dobra wspólnego.  Czy Chrześcijaństwo to pleromalna kuźnia „tablic mojżeszowych” – czy raczej monachomachia adaptowana do scenariuszy mega-politycznych – mega-gospodarczych. Czy Demokracja to rządy ludu – a może raczej rządy hybrydy, której przez jej „wielorękość” nie sposób „złapać za rękę”. Czy Rynek to tygiel różnorodności i wciąż odnawialnych równych szans – czy jednak „Lebensraum” dla poczynań „Großraumkartell”. Czy swoboda rozwoju duchowego, myśli, wypowiedzi i inicjatywy publicznej ma rozkwitać bez „słusznych” ingerencji w prawa człowieka, obywatela i jego wspólnot – czy lepiej niech stoi pod strażą jakiejś XXI-wiecznej Inkwizycji, dbającej o poprawność wszystkiego i wszystkich.

Od dawna Twierdzę, że Europa jest bankrutem (podobnie jak Ameryka i Rosja), tylko jeszcze „zarząd” nie dopełnił obowiązku zgłoszenia upadłości. Po prostu nie wytrzymuje napięć wskazanych powyżej, chciałaby paradować w tiulach pięknoduchostwa, ale spod nich wyłazi kanciasty rynsztunek „niezbędnego ładu i porządku”.

Ileż jest sposobów na to, by wszystko co się w Europie pisze Dużymi Literami, przedrzeźnić jakimś Inicjałem, nie dającym się odczytać, zanim oko nie wprawi się do pomykania między zawijasami ozdobników! Może Europa już sama się taki Inicjałem jawi światu…?