Alchemia wychowania obywatelskiego, czyli Bratkowszczyzna pożądana

2017-04-07 07:23

 

W „moich czasach” lekcję „godzina wychowawcza” przemianowano na „wychowanie obywatelskie”. Ta zmiana była epokowa: zamiast ględzenia o przymiotach młodzieńca ogładnego – instrukcja samorządnej podmiotowości. Może nie wszędzie tak „wychowywano”, ale ja akurat jestem od tamtych lat harcerzem.

Stefan Bratkowski, którego nikomu przedstawiać nie trzeba, przejdzie zapewne do Historii jako twórca swojego ostatniego dzieła, czyli demokratyczno-szowinistycznego środowiska[1] ogromadzonego wokół czasopisma internetowego Studio Opinii. A szkoda.

Ten niezłomny – nie żartuję – poszukiwacz paradoksów społecznych, co czyni ze swadą i przekonaniem oraz kompetentnie od wczesnej młodości (czyli również w okresie tępego stalinizmu), był od początku jednym z nielicznych prawdziwych, szczerych i oddanych (wielu tylko udawało) „wyznawców” idei wzajemniczych i gromadniczych, przeciwstawiając je „systemowi-reżimowi-ustrojowi”, a czynił to w tak urzekający sposób, że stał się dziennikarzem cenionym zarówno przez czytelników, jak i przez władze. Kiedy zaś „trzeba było” – nie wahał się zerwać z reżimem, by stać przy czytelnikach (patrz: gazeta magnetofonowa).

Ten „pionierski etap” w jego działalności zamyka książ(ecz)ka wydana przez niego w grudniu 1980 (sic!), o niewinnym tytule „Nie tak stromo pod tę górę”. Odtąd sprawy wzajemniczo-gromadnicze Redaktor Stefan już tylko wspomina i przypomina, rozpoczynając zresztą wtedy swój nowy etap – heroiczny, związany z niezgodą na staczanie się formacji PRL-owskiej w zapadlinę Nomenklaturszczyzny, czyli bezideowego (pozornie ideowego) pragmatyzmu, załatwiactwa, biurokratycznego geszefciarstwa, społecznego tumiwisizmu.

Prostota, wręcz infantylność „krótkiego poradnika dla tych, którzy nie wiedzą, że nic się nie da zrobić” (to podtytuł tej książ(ecz)ki) – dowodzi geniuszu Redaktora Stefana i jego umiejętności trzymania się gruntu, nawet, kiedy rozprawia o ideach. Jest to recepta, jaką daje doświadczony społecznik – adeptom społecznikostwa:

1.       Wybierz – i weź na ząb – jedno z twoich pragnień o świecie szczęśliwym;

2.       Podłóż te pragnienia wybranej grupie bliźnich, pozarażaj ich, ukaż im, że pragną tego samego;

3.       Dobierz z paskudnej przecież rzeczywistości (otoczenia) to co się może przydać w dobrej sprawie;

4.       Używszy tego co w trzech punktach powyżej – rób swoje, jak gdyby nigdy nic…;

Na 97 stronie Stefan wygłasza „ostatnie życzenie autora pod adresem Czytelników”: otóż życzy nam „chwytu buldoga” i wyjaśnia, że określenie to nie oznacza przecież mimowolnego szczękościsku: buldog trzyma nie dlatego, że nie może puścić, tylko dlatego, że tak trzeba.

Poniżej przytoczę krótką listę perełek, jakie znajdujemy niemal na każdej stronie tej książ(ecz)kowej instrukcji dla przedsiębiorczego społecznika:

·         Ludzie, którzy mało czytają, mało myślą, a bezmyślnym demokracje nie wychodzą (str. 94);

·         Demokracja – to rządy (wielu) silnych rąk (str. 52);

·         Jeśli nie macie w okolicy domu kultury – to nie tęsknijcie, tylko własnym przemysłem organizujcie sobie wydarzenia (str. 83);

·         Każdej z możliwych do wyobrażenia pasji, hobby – niech odpowiada sposobność zorganizowana spontanicznie lub z pomocą władz lokalnych (str. 86);

·         Sklep, całkowicie wykończony, postawić można w miesiąc (naprawdę to i w tydzień)) (str. 80);

Nie uwierzysz, Czytelniku: takich cytatów mógłbym podać ze sto. I podane nie z pozycji „wszystkowiedzącego”, tylko z pozycji koleżeńskiej: nie przejmuj się przeszkodami, zrób ze swoją grupą to, co uważacie za dobre i potrzebne.

 

*             *             *

Jedną z dwóch metod sokratejskiej debaty – obok elenktycznej (doprowadzania rozumowania do absurdu) – jest metoda majeutyczna (wydobywania z rozmówcy tego, co w nim jest, tylko on tego jeszcze nie wie). Bratkowski cznia rutynową bezsiłę ludzkiego zniechęcenia, tumiwisizmu i kapitulanctwa, jest położnikiem w sprawie przeistaczania naszego „oj, chciałoby się tego i tamtego” w równie nasze „np., proszę, jednak można”. Bratkowski nienawidzi(ł) „nie chce nam się chcieć”.

 

*             *             *

Aby nie tracić równowagi – wciąż się od nowa dziwię, dlaczego odrzucono na śmietnik wszystko, co nosiło metkę „PRL” (symbolem tego odrzucenia jest nazwanie państwowości polskiej po 1989 roku – Trzecią Rzeczpospolitą, z pominięciem lat 1944-1989). Rzecz w tym, że w 30-40-milionowym kraju nazywanym Polską Ludową mieszkało i próbowało robić swoje naprawdę mnóstwo ludzi i niekoniecznie była to tylko tzw. opozycja demokratyczna. Oczywiście, przejawem zdrowego rozsądku było w tym czasie założenie, że Polska przez świat międzynarodowy została „przypisana” Moskwie i konsekwentna niezgoda na to oznaczałaby odrzucanie szans na zdobycie wykształcenia, korzystnego zatrudnienia, dostępnych możliwości konsumpcyjnych w dziedzinie artystycznej, dziennikarskiej, społecznikowskiej, samorządowej, gospodarczej, menedżerskiej. Aż takiej niezłomności nie było w Polsce w nadmiarze, na pewno grubo przesadzę, jeśli zamknę tę niezłomność, czynne odrzucenie PRL, niezgodę na PRL-owskie cokolwiek – w liczbie miliona osób między 1944 a 1989. I nawet w tym milionie wielu – mimo szykan – chciało mieć wyższe wykształcenie, popłatną profesję jakieś ludzkie miejsce w życiu – to oznaczało, że korzystano z dobrodziejstw „komuny”.

Odrzucanie PRL w całości – to odrzucanie również tych wszystkich, którzy – niekoniecznie za namową Młynarskiego – robili swoje. Bo „a nuż się przyda, a nuż przetrwa”.

Redaktor Stefan jest żywym dowodem na to, że niemały kawałek dziedzictwa tamtych czasów warto wnieść w „nowe czasy”, jakiekolwiek one są, tym bardziej, jeśli one – te czasy – chcą być lepsze od poprzednich.

Końcówka jego książeczki – zatytułowana „Ściśle jawne” – to cytaty z ustaw o samorządzie terytorialnym i podobnych: kto chce, to znajduje w nich prawa swoje i obowiązki urzędników, które – połączone – dają odskocznię do małych i wielkich działań społecznych. Społecznie użytecznych.

Od 80 roku – kiedy tę książkę wydał 44-letni wzięty redaktor – biurokracja (i jej mitręga) rozrosła się w Polsce 10-krotnie, a każdy urzędnik ma za punkt honoru dorzucić swoje trzy fałszywe grosze do wszystkiego, co obywatelskie. Liczba przepisów, norm, standardów, certyfikatów, zakazów, nakazów, warunków, zastrzeżeń, procedur, algorytmów, regulaminów – wzrosła stukrotnie.

W tej plątaninie trudno nam odnaleźć siebie samych, nie mówiąc już o walizeczce z naszym własnym zapasem chęci do działania. A przede wszystkim „oddolną przedsiębiorczość wspólną” przeobraziliśmy w „odgórną przedsiębiorczość sitwiarską”.

Zwłaszcza, że coś jednak zmieniło się na naprawdę gorsze: straciliśmy poczucie bezpieczeństwa w sprawach, które ja nazywam „5 + 2”:

1.       Podłoga: nie każdy ma dziś zagwarantowany „metraż”, choćby najgorszy i najmniejszy;

2.       Posiłek – nie każdy ma możliwość – po gimnastyce porannej – zjeść kanapkę czy zupę;

3.       Koszula – nie każdy jest w stanie przyodziać się schludnie, choćby w „ciucholandzie”;

4.       Bilet – nie każdy może podjechać „za pracą i chlebem” – bez obawy przed „kanarami”;

5.       Gazeta – nie każdy ma dostęp do informacji o świecie, chyba że ją wygrzebie z makulatury;

Pisałem” „nie każdy”? Błąd: powinienem był pisać: „dalece nie każdy”.

Co to za rzeczywistość, w której kilka milionów ludzi ma codzienne kłopoty w powyższych 5 punktach? Co to za rzeczywistość, w której z braku pieniędzy wielu jest pozbawionych tego co elementarnie ludzkie: bieżącej edukacji i oczywistej, hipokratesowej opieki medycznej?

Od lat stale, a ostatnio szczególnie, próbuję dociec, dlaczego spółdzielczość – czyli wspólnotowa, zespołowa przedsiębiorczość nastawiona na samopomocowe zaspokojenie środowiskowych potrzeb, a nie na zysk – jest w Polsce tak mało popularna. Niby jakąś odpowiedź już mam, ale…



[1] Łączenie słów „demokracja” i „szowinizm” może się wydać niemożliwe, a nawet nietaktem. Tu jednak mamy z tym do czynienia właśnie. Otóż środowisko, o którym mowa, świadomie, wiedząc co czyni, promuje jako „jedyny słuszny” pewien domyślny „patent na demokrację” (najogólniej: to co przyniosła Polsce Transformacja), a formację rządzącą w latach 2007-2015 za najwłaściwszego spadkobiercę i twórczego nosiciela idei transformacyjnych oraz takich rozwiązań. Nic inaczej nie wolno, nikt inny nie ma prawa – głosi to środowisko. Ze środowiska Studio Opinii wyszła inicjatywa Komitetu Obrony Demokracji;