Acedia

2010-02-21 00:08

 

ACEDIA

/na szczęście, na zbiorową depresję całego narodu, pogłębianą kompleksami, nie ma prozacu/

 

Czarna rozpacz, beznadzieja. Tak można tłumaczyć stan ducha ludzi wypełniających żywą tkanką nasz kraj. Ludzi, czyli tych, którzy w hierarchiach i zaprzęgach pełnią role poślednie, wyczekują na znane sobie, wyuczone sygnały, nie kombinują ani w sensie metaforycznym, ani w sensie moralnym. Są prości jak Natura, której dziećmi się ogłaszają.

Każdy inny poczuwałby się do jakichś – minimalnych choćby – starań o inne (lepsze?) miejsce pośród rozlicznych możliwości, jakie daje świat materialny i powszechny ruch, jakie oferuje życie publiczne. Ludzie zaś nie: ludzie nasi mają skłonność do tytułowania wszystkiego, co ich spotyka, bożym darem lub dopustem bożym, bez żadnej w tym religijności, po prostu jako aksjomat wyrażający najgłębszą i zarazem najprostszą ontologię. W takiej filozofii społecznej dominującej pośród ludzi obecny jest godny podziwu kręgosłup ideowy, niewzruszony od pokoleń, przenikający całe nasze jestestwo, stanowiący wartość najwyższą, wokół której organizuje się – niejako sama przez się – cała aksjologia, ludzkie postawy wobec tego co jest, było i będzie, wobec siebie samych i wobec otoczenia społecznego.

Taki system wartości nie przewiduje cykliczności, przesileń, wzlotów i upadków, kryzysów, wydarzeń stymulujących nieznane wartości lub eliminujących wartości wyuczone, obecne w sumieniach i psychice. Nie dopuszcza zmian na poziomie dyrektyw: co najwyżej można poszczególne elementy otoczenia – ludzi, firmy, zdarzenia, ruch w przyrodzie – podporządkować jakiejś dyrektywie, ale samych dyrektyw, tych filarów pojęciowych ustawianych wzdłuż drogi życiowej, stemplowanych dla przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, ludzie nie chcą i nawet nie ośmielają się ani podważać, ani dotykać, ani rozważać.

Tak pięknie i prosto urządzony świat pozwala żyć codziennością od zmierzchu do świtu, niezależnie od przetaczających się burz klimatycznych, ekologicznych, politycznych i gospodarczych, dziejących się gdzieś tam za siedmioma górami, gdzieś w obłokach, gdzieś poza ludzką świadomością. Owa codzienność, takie sobie egzystuum, nie jest w stanie być ani nudna, ani marna, ani doskwierająca, ani emocjonująca, ani piękna, ani nawet nijaka. Po prostu jest i widocznie taka musi być. Tak jest najlepiej.

Łatwo wtedy o to, co zwykło się nazywać chłopskim rozumem, mądrością ludową czy społeczną intuicją. Nabywa się jej z wiekiem, poprzez feudalną strukturę zależności międzyludzkich, krzepnących w rodzinach i lokalnych społecznościach, roztaczających się na całość myślenia zbiorowego i jednostkowego. Jeśli ktoś przeżył dziecięce inicjacje i wszedł w dorosłość w świecie ustabilizowanym „od zawsze”, to – porzuciwszy z czasem mrzonki o sprawach i krainach dalekich – nauczy się żyć tu-teraz, odgadnie bezbłędnie reguły codzienności, choć nawet nie zbliży się do dyrektyw. Powoli stanie się Mędrcem, znającym odpowiedź na każde możliwe pytanie, boć pytań tych jest przecież ilość ograniczona w świecie tak poukładanym, jak ów ludzki.

Jeśli nagle, bez odpowiedniego przygotowania, odchylisz kurtynę i uświadomisz Mędrców, że żyją w teatrze, który ma widownię, reżyserów, recenzentów i bileterów – wiele zła uczynisz. Inne światy wcale nie muszą być dla ludzi olśniewające, a tym bardziej pożądane. Może i są, słychać przecież za kulisami ich odgłosy, ale niech tam pozostaną, nam tu dobrze. Mały Książę nie musi odbywać całej Odysei, by – po wielkich traumatycznych przeżyciach – powrócić do swojej róży i ukochać ją na nowo, ale z sercem i duszą zbrukanymi zwątpieniem i kontaktem z całym parkiem róż, z sumieniem dojrzalszym o zdradę.

 

Pamiętaj, Ordynacko droga, na co się porywasz! Inteligencjo domniemana, zastanów się, zanim cokolwiek wyjmiesz z odwiecznej budowli, choćby w najlepszej intencji!