Abonent nie odbierze… sił nie wystarczyło… (słowo o Magdzie)

2017-06-20 10:36

Początek tej notki wpisuję jakiś czas po jej opublikowaniu. Wpisuję - to mocno powiedziane. Po prostu kradnę Smoleniowi celne uwagi i wpisuję je przed swoimi, bardziej osobistymi. 

Andrzej tego nie mówi, ale Magda jest "jedynie" przykładem najbardziej niezaradnym spośród wielu z nas: przecież 90% ludzi znających Magdę ma ten sam "status społeczny", czyli tyłek obity przez system-ustrój, a po pyskach to już sobie sami dajemy, zamiast się zebrać w "chrzescijańskiej" komunie dokniętych trądem niedoli...

 

x x x

 

Odeszła od nas Magda Ostrowska. Lewicowa aktywistka, jedna z tych niewielu, którzy często więcej dawali (a zawsze starali się dać) niż odbierali z bycia na lewicy. Osoba bardzo wrażliwa i bardzo samotna, bo jej społeczna wrażliwość, talenty i pasja do pomagania innym i tworzenia podstaw lepszego świata nie były nigdy odpowiednio zagospodarowane, docenione i ukierunkowane przez ludzi, którzy umieliby ją dostatecznie pokochać. Kolejny zmarnowany potencjał lewicy... Była osobą, która cierpiała, przeżywając przeszłość i teraźniejszość rodzinną jako - w dużym stopniu - koszmar poddania nieuprawnionej i nadmiernie ingerującej kontroli ze strony najbliższych i równocześnie nie mogąc się realizować w prawdziwie lewicowej infrastrukturze politycznej i medialnej (z braku takowej), tocząc twardą biologiczną walkę o życie z chorobami. Była dziennikarką z prawdziwego zdarzenia, która pisała, aby czynić świat lepszym i sprawiedliwszym, z racji głębokiego poczucia misji społecznej tolerując nawet wyzysk wydawców wobec siebie, aby tylko wspomóc ludzi w ich bólu i walce - sam doświadczyłem jej troskliwości w czasie dręczenia mnie procesami o podłożu politycznym. Była też jedną z tych wrażliwych osób, której życie pożerała źle robiona przez środowisko polityka... Poznałem ją jako młodą dziewczynę, która w swojej naiwności usiłowała zrobić jednoczący lewicę "front", nie rozumiejąc jeszcze, że nie da się zjednoczyć środowiska, gdzie jest tak wielu ludzi nie potrafiących słów przekuwać na czyny, ogólników na konkrety, partyjnych marek na poświęcony czas, trud i kasę... A odeszła jako dziennikarka postkomunistycznego szmatławca, którego wydawcy traktują swoją podobno lewicową misję na tyle poważnie, że nie raczą nawet starannie regulować zobowiązań wobec własnych pracowników... Ot, dość powszechny los na lewicy, która lansując wielkie hasła natury ogólnej, pojedynczego człowieka często nie zauważa, a swoich najpracowitszych wyrobników nagradza tylko pośmiertnymi laurkami..

Była... A może wciąż jest? Mam nadzieję, że dobry Bóg, w którego Magda nie wierzyła, jednak istnieje i uchroni ją od niebytu, bo trudno sobie wyobrazić większy tragizm nieistnienia niż dla natury właśnie tak społecznie zaangażowanej, aktywnej, wrażliwej i - mimo zdrowotnych problemów - witalnej. I że w tamtym wymiarze otrzyma przynajmniej tyle, ile podarowała innym.

 

x x x

Magda poświęciła się temu szczególnemu frajerstwu, jakie rzadkie jest nawet na tej „podskakującej w każdej sprawie” lewicy: dzielnie i bez marudzenia służyła wszystkiemu, co wołało o pomoc dla ludzi uciemiężonych. Imię Magdalena – w tym przypadku dobrano celnie.

Lubiąc Ją jak kogoś bardzo bliskiego – serdecznie Jej nie znosiłem przez ładnych kilka lat. Uwaga: można lubić, a jednocześnie nie znosić. Miała po prostu trudny charakterek, a że ja też nie jestem najsłodszy w kontaktach – trafiała kosa na kamień.

W naszych stosunkach coś się zmieniło (ale bez tsunami, po prostu dojrzało), kiedy Ją przed kilkudziesięciu miesiącami odwiedziłem raz i drugi w szpitalu, gdzie zaleczano, pudrowano blizny na duszach, i gdzie przebywała na obserwacji. Opowiadaliśmy sobie różne takie… Ja miałem czas, ona jeszcze więcej… Zmagała się sama ze sobą i z życiowymi problemami, a zmagania te były skazane na porażkę. Bo Magdę każdy oczekiwał, by była „obecna”, ale nikt nie przygarnął Jej do swojego „żelaznego” grona. Ja też…

Znam co najmniej kilka osób, z tych co to są jak „turkuć podjadek” – które spijały Jej porywy serdeczności (czasem czuła taką potrzebę bliskości, której nie kontrolowała). Spijały czujnie, bezwzględnie i bez należnej wzajemności… Przydałaby się jej taka wzajemność…

Nie jest łatwo, kiedy się służy wszystkim w ich działaniach, a samemu ledwo się żyje z dnia na dzień. Finansowo się ledwo żyje, zdrowotnie się ledwo żyje, zawodowo się ledwo żyje, rodzinnie się ledwo żyje. Kiedy się jest dziennikarzem nie tyle „na liście wypłat”, ile „w duszy, całym sobą”. Magda kojarzy mi się nierozłącznie z dwiema innymi dziewczynami zawodowo uprawiającymi dziennikarstwo, podobnie kochającymi „maluczkich” tego świata, które mają tyle samo serca do swojej roboty, ale poradziły sobie lepiej życiowo. Jest zatem Magda dowodem po stronie oskarżenia, w sprawie przeciwko Transformacji: przy jej zaangażowaniu i pracowitości oraz rozeznaniu w środowiskach „podskakiewiczowskich” – raczej nie zaznałaby takiego „deficytu niespełnienia”, gdyby nasz świat był przyzwoiciej poukładany.

Dla historycznej poprawności odnotujmy, że należała do ścisłego, nie większego niż 3 osoby, grona założycieli KPiORP: nie byłem w tym wąziutkim gronie, ale wieść niesie, że to Ona „wrzuciła” ten pomysł. Dla tej samej poprawności odnotujmy, że w około 25-osobowym gronie współzałożyła KOP, podczas spotkania w bełchatowskiej Wawrzkowiźnie, nad jeziorkiem, pośród sosnowego lasu…

W pracy – typowa „mrówa”: trzeba zrobić, to się zrobi. Tyle że w mrowisku nie miałaby kłopotów z „aprowizacją”…

Obok dziesiątków fejsbukowych „nano-reportaży” z kotem Leonem  w roli głównej, i z jego „teściową” (tak nazywała swoją Rodzoną) – najbardziej Ją zapamiętam z charakterystycznego „chrząknięcia” (chrum-chrum), jakim posługiwała się „w piśmie”, kiedy przyłapywała kogoś na „rozmijaniu się” z prawdą, sumieniem, faktami, zdrowym rozsądkiem, dobrymi wzorcami. Na zakłamaniu, Szanowni, na zakłamaniu…

Pamiętam też pewien poranek w 7-metrowym mieszkanku przy siedzibie Sierpnia’80, kiedy – jako ranny ptaszek – przygotowałem dla nas trojga (nie, Szanowni, żadnych „trójkącików”) jajecznicę na odsmażanych ziemniakach. Kucharz ze mnie taki sobie, ale jajecznicę dzielnie spożyto, bez reklamacji.

Kurczę, tyle ważnych zdarzeń odnotowała osobiście, jako ich współautor, a ja tu o kocie i jajecznicy…

Kilka dni temu wrzuciła na FB: znowu w szpitalu. Przedwczoraj (w niedzielę, może w sobotę) dzwoniłem. Nie odbierała. Naprawdę pomyślałem, że strzela focha. Choć przecież już od dawna szorstkość nasza się zapomniała.

No, mogła chociaż Leona nauczyć odbierania telefonów, żebym się nie dowiadywał z Fejsbuka… 

 

PS:

 

Znalazłem w sieci, cytuję

Andrzej Smosarski - "Jak wiele osób, którym autentyczna lewica nie potrafiła ani znaleźć najlepszych pół działania, ani zagospodarować jej wrażliwości ani umiejętności, ani po ludzku pomóc w sprawach osobistych, Magda w pewnym momencie wpadła w sidła komunonostalgii. Była też pewnie na nią skazana biograficznie, bo pochodziła z rodziny wyższego stopniem wojskowego, co zresztą prawdopodobnie było przyczyną jej traum i cierpień związanych z wychowaniem pełnym kontroli, traktowanej przez nią jako nadmierna i egoistyczna ingerencja w życie jej jako dorosłej osoby. Dlatego skończyła w postpeerelowskim szmatławcu, który na Magdę nigdy nie zasługiwał i to nie tylko dlatego. że jej nie płacił na czas i podobno nie ubezpieczał. Trudno w oparciu o nią akurat teraz Trybunę atakowac, bo ona sama taki bunt redakcji kiedyś kontestowała. Osobiście nigdy nie miałem do niej o to żalu - wiedziałem, że ma takie poczucie misji i taką potrzebę działania, a jednoczesnie potrzebę czucia się potrzebną innym, że zgodzi się na wyzysk i te kaprawe towarzystwo to tylko wykorzystywało. Sądząc z internetowych postów, otaczała się w ostatnich latach niezbyt ciekawym towarzystwem politycznie i warto też by było posłuchać od tych dzisiejszych płaczków i twórców stosowanych laurek, jak i co oni zrobili dla osoby cierpiącej traumę rodzinną schorowanej, pauperyzowanej przez pracodawcę, w chwili, kiedy mieli szansę coś zrobić. Miauczenie po czasie nic nie kosztuje."