A życie sobie płynie…

2010-07-06 05:53

 

No, i mamy, cośmy chcieli!

 

Formacja, która od swego zarania (KLD) dążyła do jasno określonego celu, jest już blisko. Po trupach przeżuwanych po drodze i wypluwanych, kiedy już nie tak dobrze służą (Unia Demokratyczna, Olechowski, Płażyński, Piskorski, Rokita – to najbardziej spektakularne „posiłki”, następny do konsumpcji szykuje się PSL, potem nieco zleżały narybek SLD-owski). Ktokolwiek w tym ugrupowaniu jest skłonny powstrzymać swoje zapędy i znaleźć swoją niszę – wyjdzie na swoje, nawet jeśli dołączył do watahy później (Adamowicz, Szomburg, Lewandowski, Borusewicz, Komorowski, Buzek, Zdrojewski, Balcerowicz, Gronkiewicz-Waltz). Dlatego źle wróżę tym, którzy w tej formacji nadal sądzą, że są prawie-najlepsi. A zwłaszcza tym, którzy „się dosiedli” do historycznej, starej gdańskiej ekipy i myślą, że znaleźli łatwą podwodę. Nie takich zjadano tu na przekąskę.

 

Skąd mam takie przekonanie, że oto w warunkach umacniającego się monopolu powstaje u nas w kraju „dojrzały” ustrój zwany nie wiedzieć czemu liberalnym?

 

Wytłumaczmy, na czym to miałoby polegać.

 

Legitymizacja każdej władzy (w tym Państwa jako fenomenu) jest taka, że „wy, narodzie, róbcie swoje w pocie czoła, a my nad tym wszystkim czuwać będziemy, zabezpieczać i wspomagać z wyżyn swoich”. Każda też władza na swój sposób stara się owej legitymizacji zadość-uczynić.

 

Doświadczana przez nasz kraj Monarchia wytyczała dalekosiężne, imperialne cele, finansując swoje „projekty” z daniny oraz z obowiązkowego stawiennictwa rycerstwa wraz z „pieszymi”.

 

Doświadczana przez nasz kraj Sanacja postawiła na drenaż skolonializowanej prowincji (Kresy) oraz na sztandarowe inwestycje modernizacyjne (Gdynia, COP).

 

Doświadczany przez nas PRL postawił na drobiazgowe planowanie (nakazowo-rozdzielcze) oraz najszerzej rozumiane podwyższenie minimum dla każdego (zatrudnienie, opieka zdrowotna, opieka nad rodziną, oświata, itd.).

 

Konstrukcja polityczno-gospodarcza budowana przez Platformę (z wykorzystaniem „osiągnięć” Transformacji) jest jakościowo inna. Trwająca od dwudziestu lat pre-selekcja ludności dobiega końca. Wytworzyły się trzy poziomy gry:

 

  • pośrodku struktury społecznej jest średni i duży biznes, a także auxiliares w postaci rozmaitych „korporacji” wspierających: uczelnie, media, NGO, think-tanki, sektor finansowy, sektor infrastrukturalny, sektor administracyjny. Do mozaiki brakuje tylko sektora samorządowego (nie tylko terytorialnego);
  • na „dole” struktury społecznej są ci, którzy coraz bardziej trwale stoją na przegranych pozycjach: w tej grze jest tak, że kiedy przegrasz „rozdanie”, to twoja dotychczasowa pula jest przechwytywana przez „lepszych” albo marnotrawiona, a ty zaczynasz od nowa, chyba że jesteś nieudacznik i odpadasz w obszar wykluczenia;
  • na „górze” struktury społecznej stoją ci, którzy się trwale zabezpieczyli: choćby do końca życia dłubali w nosie, to i tak im „będzie rosło”, musieliby popełnić jakiś nadzwyczajny błąd (Drzewiecki), żeby zostać zmuszonym do jakiegoś wysiłku, nie „od zera” przecież;

 

Pomiędzy tymi trzema poziomami są przepaście. Wynikają one z natury Monopolu. Wbrew logice liberalnej nie jest wcale tak, że droga „w górę” jest otwarta dla każdego i zawsze jednakowo. Ci, którzy szczęśliwie lub dzięki swoim przymiotom osiągają powtarzalny sukces, natychmiast „zacierają za sobą ślady”, więc następni już mają utrudnioną drogę. Wciąż trudniej być skutecznym konkurentem dla kogoś, kto „okopał” się na swoich pozycjach i część swojego sukcesu przeznacza wyłącznie na zwalczanie albo wysysanie (drenaż) potencjalnych rywali.

 

Dlatego odpadają w wykluczenie już nie tylko ci, którzy są słabi i nieprzystosowani, ale też ludzie i grupy przedsiębiorcze, kompetentne, aktywne, walczące, nastawione na sukces i patrzące w przyszłość. Odbijają się od społeczno-gospodarczego szklanego sufitu, nie rezygnują sami, tylko są topieni. Prasa przynosi co tydzień kilkanaście spektakularnych przykładów biznesu, któremu odmówiono ostatniej transzy kredytu inwestycyjnego (ktoś za bezcen przejmie obiekt i koncepcję), przedsiębiorców wplątanych w jakieś gry sądowe, skarbowo-podatkowe, koncesyjno-zezwoleniowe. O posiadaczach, którym „ubezpieczalnia” odmawia czegokolwiek, do czego się zobowiązała, wykorzystując „drobny druk”. Nie wspominam o kataklizmach.

 

Nieco inaczej wygląda to pomiędzy warstwą „średnią” i warstwą „top”. Tu kluczową rolę odgrywa polityka. Wszystkie – podkreślam – wszystkie fortuny biznesowe, medialne, artystyczne powstały w szemranym porozumieniu z obszarem polityki, nierzadko z towarzyszącym przyzwoleniem służb. Można powiedzieć, że tu nie różnimy się niczym od systemu, który zdołał wygnać za granicę Gusińskiego czy Bieriezowskiego, wsadzić do łagru Chodorkowskiego, a wciąż dopieszczać Deripaskę czy Abramowicza. To działa u nas tak samo, tyle że Krauzemu, Kulczykowi, Solorzowi czy Gudzowatemu nie grozi łagier, choćby z prawem mieli kłopoty (to się nazywa „większy wsad cywilizacji”). Ale też widać jasno, że kilkadziesiąt polskich fortun – to wszystko, nikt więcej do tego grona nie doszlusuje, co najwyżej może się „wżenić”. Tak jak wżeniał się Tusk.

 

Kiedy tak opisywany ustrój był w Polsce jeszcze młody i niedojrzały – przepływy „w dół i w górę” były częste i stosunkowo łatwe. Ten czas się kończy.

 

Rzecz w tym, iż rozgrywający (dziś – PO), zabezpieczywszy monopolistyczną stabilizację struktury społecznej, ustawia się sam w roli dożywotniego patrona tego układu. Pojęcia nie macie, ile będzie demokracji na samej „górze” polskiego życia publicznego! Nieco poniżej będzie „długo nic”, czyli szklany sufit, po czym następna „warstwa demokracji”, nieco innej, skupionej wokół regionalnych samorządów terytorialnych, biznesowych, artystycznych, społecznikowskich, naukowych, nawet związkowo-zawodowych (tak, tak, związki zawodowe na „szczytach” są marginalizowane, pozostała im walka w „wadze średniej”).

 

Potem znów „długo nic” i warstwa tych, którzy pracują w pocie czoła ledwo wychodząc na „średnią” oraz tych, którzy odpadli i już o nic się nie starają.

 

 

*          *          *

 

W odróżnieniu od Monarchii, Sanacji czy PRL – obecnie nam miłościwie i PiaR-owsko panujące Top-Elity nie poczuwają się do niczego wobec tzw. elektoratu. Czegokolwiek zażąda warstwa średnia czy „doły”, usłyszą: jest wolność, demokracja, rynek, swobodna konkurencja, radźcie sobie sami, macie wszak samorządy i państwo prawa, co nam do tego!

 

Dlatego – usłyszawszy z ust „przegranego” kandydata zapowiedź patrzenia na ręce, znając zresztą jego niemal nieobliczalną zdolność do „dezintegracji systemu”, zwycięzcy natychmiast poprosili o swoje 500 dni. Bo jeszcze trzeba owo „demokratyczne państwo prawa” doszlifować, aby powyższy model struktury społecznej można było oddać do masowego użytku.

 

A kiedy nazywam to Neototalitaryzmem (albo Timur i jego drużyna) – to się śmiejecie!

 

Kontakty

Publications

A życie sobie płynie…

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz